The Walking Dead: sezon 8, odcinek 12 – recenzja
8. sezon The Walking Dead nadal nie zachwyca. Ponownie mamy niezłe pomysły, które są zrealizowane dość ślamazarnie i bez ikry.
8. sezon The Walking Dead nadal nie zachwyca. Ponownie mamy niezłe pomysły, które są zrealizowane dość ślamazarnie i bez ikry.
Ten odcinek potwierdza moje obawy z końcówki poprzedniego. Negan i jego armia moczą w flakach zombie wszystkie ostre narzędzia, by zasiać strach w szeregach Ricka. Absurd sytuacji jest niewyobrażalny. Jak oni chcą podejść z tą bronią na tyle blisko, gdy naturalnie obrońcy będą stawiać opór, ostrzeliwując ich ze wszystkiego, co się da? Przecież ten plan nie ma najmniejszego sensu i racji bytu. Z tego, co czytam, w komiksach Negan moczył wszystko we flakach na czele z kulami do karabinów. A tutaj z jakichś abstrakcyjnych przyczyn twórcy oparli się tylko na czymś tak kompletnie nieprzekonującym.
Wyprawa Negana i spółki ma w sobie dużo niedorzecznych motywów. Poprzednio odcinki pokazywały nam, że Negan zawsze jeździł największym wozem z pokaźną obstawą. Twórcy oczywiście mają za nic konsekwencje i tutaj nagle Negan jedzie sam na końcu (!!) kawalkady i to zwykłym autem. Nie wiem, co scenarzyści sobie myśleli wprowadzając tak bezsensowny motyw. Przywódca jedzie na końcu, jedzie sam, czyli jest narażony i oczywiście jest to wykorzystane przez Ricka. Okazuje się, że scenarzyści naciągają do granic możliwości fabułę odcinka, by dopasować się do wymyślonych przez siebie skrótów. Przecież Negan nie musiał nagle uciekać i odbijać od swoich żołnierzy. To powinna być ostatnia rzecz, jaką zrobi!
A to wszystko doprowadza do bezpośredniej walki jeden na jednego pomiędzy Rickiem i Neganem. Coś, co powinno być kulminacją wątku, trzymać w napięciu i dać satysfakcjonującą konkluzję, jest zlepkiem dość chaotycznych scen, gdzie Negan nagle zachowuje się głupio i niepoważnie (sceny na schodach to pokazuje) i gdzieś stracił całą swoją bystrość. Walka płonącą Lucille wygląda efektownie, ale zarazem wzbudza konsternację. Najwyraźniej kij zdobył magiczne właściwości od polania benzyną przez Ricka, skoro każde uderzenie od razu zapala trupa. Nie przekonuje mnie ukazanie tego w taki sposób, bo wygląda to na efekciarstwo dla samego efekciarstwa. Bez większego sensu, emocji czy napięcia.
Dziedzictwo Carla ma odgrywać ważną rolę w The Walking Dead, ale teraz zaczynam odnosić wrażenie, że twórcy marnują potencjał tego motywu. Wątek z tajemniczą, przerażająco miłą kobietą jest intrygujący, bo widać, w tym potencjał na coś więcej w przyszłości. Trudno na tym etapie powiedzieć, co dokładnie może znaczyć, ale czuć, że ziarno zostało zasiane. Problem mam z tym, jak banalnie wprowadzono tutaj słowa Carla. Jedno zdania od Michonne i nagle rozczulona Maggie decyduje się zgodzić na umowę. Może i ostatecznie jest to dobra decyzja, ale zachowanie i motywacje za nią stojące, wydają się naciągane. Bardziej sensownie zachowuje się Enid, która jest nieufna i ot tak nie akceptuje dziwnej wizji. Naprawdę to jest coś, co mogło wprowadzić przyjemny dylemat moralny, emocje i sprawną ewolucję wpływu Carla. A tak jest sztampowo i banalnie.
The Walking Dead pokazuje odcinek, w którym dzieje się wiele, ale pozostaje po tym tyle co nic. Tak jakby twórcy zatracili sens, dobre przemyślenia i wizję, która nadawała temu spójności. Simon i jego krucjata antyneganowa jest trochę nudna, bo choć argumenty są oczywiste i ograne, to jego przemiana w buntownika jest wymuszona. A teraz, gdy Negan wie, że go zdradził, dalszy rozwój wątku wydaje się oczywisty. Końców końców jest to odcinek ze zmarnowanym potencjałem, który nie daje satysfakcji.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1969, kończy 55 lat