The Walking Dead: sezon 8, odcinek 16 (finał sezonu) – recenzja
8. sezon The Walking Dead dobiega końca wraz z bardzo przeciętnym finałem, który jest idealnym podsumowaniem jednego ze słabszych sezonów serialu.
8. sezon The Walking Dead dobiega końca wraz z bardzo przeciętnym finałem, który jest idealnym podsumowaniem jednego ze słabszych sezonów serialu.
Początkowe sceny Ricka okazują się ważne dla rozwoju tego bohatera. Wszystko w jego wypadku rozwija się zgodnie z oczekiwaniami i przewidywaniami. Rozmowa o Carlu i jego poświęceniu, spojrzenie w lustro, przykrycie dziecka kocykiem - to wszystko sprawia, że Rick stopniowo odbija się od dna, na które spadł razem z Morganem. Wydaje się, że takim podsumowaniem jego kolejnego kroku w stronę dobra jest zobaczenie szaleństwa Morgana tuż przed wypadem na misję zabicia Zbawców. W pewnym sensie Rick mógł zobaczyć w Morganie własną przyszłość. To, kim się stanie, jeśli nie opanuje się i nie postąpi zgodnie z wytycznymi swojego syna. To są drobne detale, ale dobrze usprawiedliwiają przemianę bohatera.
Ten odcinek miał być kulminacją wojny ze Zbawcami. Mieliśmy w tym sezonie kilka starć, wielu poległych i dużo kiepsko zrealizowanych strzelanin (na czele z napadem Simona na Hilltop). To pokazało nam, że obecnie twórcy The Walking Dead kompletnie nie potrafią realizować akcji, nie mają na nią pomysłu i w sumie lepiej, by jej nie robili. Problem w tym, że gdy krzyczą na prawo i lewo o wielkiej wojnie ze Zbawcami, akcja i walka jest koniecznością. Szkoda, że nie umieją jej wprowadzić. Dlatego finałowe starcie nie tylko nie oferuje konkluzji ani satysfakcji, ale też potrafi zirytować i rozczarować. Cała "bitwa" trwała jakieś 10 sekund! Nie mogę zaakceptować takiego finału wątku, który nie spełnia budowanych oczekiwań i jest kompletnie wyprany z emocji. Jedynym plusem wydaje się niespodzianka z rozwaleniem broni Zbawców przez Eugene'a. Trudno było to wszystko przewidzieć, ale jednocześnie twórcom nie udaje się dobrze nakreślić motywacji bohatera. Po porwaniu przez Rositę i Daryla, wszystko wskazywało na coś innego, a jego decyzja o zdradzie Negana wydaje się wymuszona na potrzeby banalnego rozwiązania tej historii. Nie widzę żadnych przesłanek, które usprawiedliwiłyby taki rozwój wydarzeń, a to problem tego odcinka. Za bardzo naciągany motyw.
Dlatego też walka Ricka z Neganem jeden na jednego staje się podsumowaniem rozczarowującego sezonu. Krótka, nudna, nieciekawa i oparta na filozoficznych dyrdymałach (trudno inaczej nazwać wyprane z emocji banały, jakie padają z ust bohatera). Ten serial na początku swej drogi był inteligentny, ciekawy i zmuszający do myślenia. Miał swoje znaczenie i głębię. Patrząc na finał 8. sezonu, trudno jednak nie zauważyć, że to wszystko gdzieś zniknęło. Wszelkie rozmowy wydają się puste i o niczym. Momentami wręcz można odnieść wrażenie, że twórcy budują w tym odcinku jakąś dziwaczną utopię. Kraina mlekiem i miodem płynącą z zombie w tle. Kłopot w tym, że nie ma w tym serca, które powinno być. Tak jakby wszystko dostosowało się do umarłych panujących na tym świecie. Pusto i martwo emocjonalnie. Nie czuję tej kulminacji ośmiu sezonów, którą twórcy zapowiadali. Dostrzegam jedynie przeciętny odcinek, w którym w banalnie prosty sposób kończą coś, na co wyraźnie pomysłu już nie mieli.
Ten odcinek ma jeden bardzo absurdalny wątek, który jest totalnym nieporozumieniem. Reakcja Maggie na oszczędzenie Negana ma sens i jest usprawiedliwiona. Zabił na jej oczach Glenna, więc kobieta ma prawo do takich emocji. Jednak gdy dostajemy scenę, w której Maggie rozmawia z Jesusem i Darylem o tym, że pokaże Rickowi, jak to się myli, trudno nie złapać się za głowę z niedowierzania. Mam uwierzyć, że twórcy chcą zrobić z niej czarny charakter? Niby jest to do zrobienia, bo emocje, jakie jej wciąż towarzyszą, i chęć zemsty, mogą ją bardzo zmienić. Daryl ma wyrzuty sumienia, więc w zasadzie jego też można usprawiedliwić. Nawet jeśli to wszystko jest niemiłosiernie naciągane. Tylko co tam robi Jesus? Człowiek, który w kilku scenach odcinka znowu mówił o tym, by nie zabijać, a teraz dołącza do jakiegoś tajnego spisku Maggie, która chce pokazać Rickowi, że się mylił. Nie łudźmy się, to jest zwiastun konfliktu, w którym mogą zginąć ludzie. A pomysł, by Maggie spiskowała, bo Negan został oszczędzony, jest sam w sobie po prostu pozbawiony najmniejszego sensu. Tak samo jak fakt, że w momencie decyzji o uratowaniu Negana, nikt nie podszedł do Maggie i nie wyjaśnił jej sytuacji. Nie było rozmowy, żadnych mocnych, górnolotnych, ale autentycznych słów. Momenty, w których powinny pojawić się filozoficzne gadki, zostały przez twórców zlekceważone.
The Walking Dead kończy przeciętny sezon finałem bez satysfakcji, emocji czy rozsądnej konkluzji całej historii. Rozczarowanie to chyba zbyt mocne słowo, bo po tylu złych odcinkach trudno mieć oczekiwania na coś lepszego, ale nadal twórcy wykazują się niefrasobliwością, marnując budowany przez siebie potencjał. Do tego nie spełniają własnych obietnic i tworzą coś, co straciło swoją jakość, klimat i charakter. Pozostaje mieć nadzieję, że nowa osoba za sterami i zapowiadane nowe otwarcie serialu pozwolą na poprawę jakości.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat