The Walking Dead: sezon 9, odcinek 12 – recenzja
The Walking Dead znów skupia się na Szeptaczach, pozwalając widzom poznać przeciwników głównych bohaterów. Znów wygląda to dobrze.
The Walking Dead znów skupia się na Szeptaczach, pozwalając widzom poznać przeciwników głównych bohaterów. Znów wygląda to dobrze.
The Walking Dead powraca po przerwie do Alexandrii, w której troszkę się dzieje. Przede wszystkim mamy wyraźny konflikt we władzach miasta na linii radni kontra Michonne. Widać, że coś niedobrego dzieje się z bohaterką, bo jej skrajne popadanie w gniew i paranoję zaczyna być zaskakujące, dziwne, ale tylko częściowo zrozumiałe. Nie mamy jeszcze wszystkich danych, więc nie wiemy, co tak naprawdę wydarzyło się, że zmieniło ją w kogoś tak antypatycznego. I to pod każdym względem, bo widzimy, że praktycznie każdy ma z tym problem poza Aaronem, który wspiera ją tylko z uwagi na sytuację z Szeptaczami. Liczę, że jednak ta postać nabierze jeszcze jakiegoś wyrazu w tym sezonie, bo z takich skrajności nigdy ostatecznie nic dobrego nie wynika.
Wątek Alexandrii ma dwie naprawdę dobrze rzeczy. Po pierwsze - spotkanie Michonne z Neganem. Krótkie, treściwe i mówiące wiele o problemie Michonne oraz przemianie Negana. Wydaje się nawet, że wszyscy poza nią są świadomi tego, jak te sześć lat na niego wpłynęło. Koniec końców w obliczu nadchodzących Szeptaczy wydaje się, że to jest dawanie sugestii, jak to Negan odegra w tym istotną rolę. Wszyscy widzimy, że Michonne, choć ma dobre intencje, popadanie w skrajne stany emocjonalne, nie pomoże jej w podejmowaniu słusznych decyzji. Po drugie - konfrontacja Judith z Michonne, którą młoda dziewczyna wygrywa bez większego problemu. Cieszy mnie, że gdy pojawia się Judith, zawsze pozostawia po sobie dobre wrażenie i wciąż jest godna nazwiska Grimes. Rozmowa była prosta, puenty oczywiste, ale trafne w punkt i dlatego całość na plus. Zbyteczny wydaje się czworokąt miłosny: Eugene, Gabriel, Sadiq i Rosita. I jeszcze ta scena, gdy Gabriel przychodzi i wszyscy uśmiechnięcie wchodzą do chatki... Trochę kiczowate i kompletnie niepotrzebne w tym serialu. Dobrze, że to wątek z trzeciego planu i nie zajmuje dużo czasu ekranowego. Choć scena, gdy Eugene przyniósł swoje misterne analizy Gabrielowi jest na swój dziwaczny sposób nawet zabawna.
Henry jest postacią irytującą, głupią i bardzo naiwną. Widzę, że jest on tworzony tak z pełną świadomością tych przywar, ale i tak trudno do końca to zaakceptować. Dobre w jego obecności jest to, że dawno nie kibicowałem tym złym, aby zabili kogoś z tych dobrych. Miałem nawet nadzieję na scenę jak z Gry o tron, kiedy to Tyrion w końcu przylał Joffrey'owi, ale niestety, poza poturbowaniem nie dostaliśmy zbyt wiele. Jego obecność jest na szczęście epizodycznym środkiem do rozwijania fabuły i fakt, dlaczego się tam znalazł, nie razi. Wiemy jednak, że decyzja o tym, by podczas ucieczki zabrać ze sobą Lydię będzie mieć tragiczne konsekwencje. Można się tego domyślić, że ten moment zaogni konflikt, który i tak by wybuchł. O tym świadczą słowa Alphy i wypytywanie o tajemnice Hilltop. Dobrze to zaakcentowano w scenach w obozie Szeptaczy, którzy oczekują zemsty, a Beta mówi o tym, że musza być gotowi, by się bronić. Prawda jest taka, że po stronie dobrych zginął tylko Jesus, a oni stracili wielu towarzyszy, więc z ich perspektywy, tymi złymi są główni bohaterowie. A to nadaje temu trochę innego wyrazu, bo walka nie wybuchnie z powodu dręczenia i wykorzystywania ludzi, jak przy Zbawcach, ale z zupełnie innych powodów. Prawda jest taka, że obie strony mają już nakreślone motywacje.
Szeptacze nadają poziom temu odcinkowi. Poświęcono im dużo czasu ekranowego, abyśmy dokładnie zrozumieli ich sposób życia, myślenia i motywacji. Tutaj przede króluje świetny klimat budowany przez wygląd postaci, ich szepczący sposób mówienia i poszczególne sceny. Alpha ponownie kradnie ten odcinek, udowadniając, że Samantha Morton to postać o wybitnych umiejętnościach. Jak ma maskę, jest na swój sposób przerażająca i intrygująca. Gdy dochodzi do pokazania swojej siły, The Walking Dead nie boi się w iść w totalne gore. Wówczas, kiedy Alpha obcina tej kobiecie głowę, daje ją jej chłopakowi, a potem go zabija, widzimy coś niezwykle kluczowego. Ta maska to jest jej prawdziwa twarz bezwzględnego i okrutnego potwora. W momentach bez niej jednak trudno dostrzec człowieka, a raczej osobę, która miała takie skłonności całe życie. Apokalipsa wyrwała z niej co najgorsze. Doskonała pod kątem emocjonalnym jest jej opowieść z przeszłości w rozmowie z Betą. To, co maluje się na twarzy kobiety, jest wręcz fascynujące i szalenie interesujące, bo pełno w tym sprzeczności. Czasem to potwór, czasem ktoś przez chwilę obnażający ludzkie oblicze. To właśnie dzięki temu The Walking Dead ogląda się ze szczerą przyjemnością. Zaś debiut Bety, który jest lojalnym żołnierzem i zastępcą Alphy, jest nawet udany. Wielka postura, pewna doza charyzmy i jakaś niepokojąca otoczka, która wydaje się obietnicą, że on jeszcze tutaj namiesza. Ryan Hurst w Synach Anarchii pokazał, że jest całkiem niezłym aktorem, więc Beta może okazać się ważnym dodatkiem do serialu.
Angela Kang i ekipa The Walking Dead nie marnują czasu. Odcinek dobrze sprzedaje widzom istotne informacje o nowej stronie konfliktu, byśmy wiedzieli, że to zupełnie inna bajka, niż ze Zbawcami. Szeptacze są intrygujący, klimatyczni i tworzą wokół siebie naprawdę interesującą atmosferę grozy. Końcowa scena z wykorzystaniem ich reguł, by uwolnić Henry'ego, wydaje się obietnicą przyspieszenia tempa, które mam nadzieję nie zwolni do końca sezonu.
Źródło: zdjęcie główne: Gene Page/AMC
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat