Thunderbolts #2. Czerwony postrach: Drużyna bez ładu i składu – recenzja
Data premiery w Polsce: 17 sierpnia 2016Thunderbolts postrzegamy jako drużynę do zadań specjalnych, zespół wątpliwych bohaterów o kontrowersyjnych metodach działania. W drugim tomie z nowej linii wydawniczej Marvel NOW!, zatytułowanym Czerwony postrach, ekipa dowodzona przez generała Rossa musi zmierzyć się z kolejnym niebezpieczeństwem. Komiks, w którym obok siebie występują Punisher, Deadpool, Elektra, Venom i Czerwony Hulk powinien być gwarantem świetnej, nieskrępowanej rozrywki. Nic bardziej mylnego.
Thunderbolts postrzegamy jako drużynę do zadań specjalnych, zespół wątpliwych bohaterów o kontrowersyjnych metodach działania. W drugim tomie z nowej linii wydawniczej Marvel NOW!, zatytułowanym Czerwony postrach, ekipa dowodzona przez generała Rossa musi zmierzyć się z kolejnym niebezpieczeństwem. Komiks, w którym obok siebie występują Punisher, Deadpool, Elektra, Venom i Czerwony Hulk powinien być gwarantem świetnej, nieskrępowanej rozrywki. Nic bardziej mylnego.
Otwierający serię album (Thunderbolts, Vol. 1: No Quarter) autorstwa amerykańskiego scenarzysty Daniela Waya oraz popularnego rysownika Steve’a Dillona, prezentował się niezbyt okazale. Autor miniserii Venom zaprezentował nam pierwszą wspólną misję słynnych wyrzutków, która polegała głównie na typowej dla komiksu superbohaterskiego rozwałce. Trzeba przyznać, że w Thunderbolts Vol. 2: Red Scare trup też ścielił się gęsto, litry krwi wprost wylewały się z kolejnych kadrów, a zaciętych pojedynków mieliśmy co nie miara. Niestety w potoku przemocy i niepohamowanej brutalności zanikły portrety psychologiczne i osobowości urodzonych zabijaków. Najlepiej jest to widoczne na przykładzie Deadpoola, którego potencjał został całkowicie niewykorzystany. Owszem, wygłasza on kilka „suchych” żartów, ale nie jest to nic oryginalnego. Równie słabo wypadają Punisher i Elektra, służący jako bezduszne maszynki do zabijania.
Fabuła recenzowanego tomu również nie ofiaruje nam niczego wyszukanego. Owszem dochodzi do kilku poważnych konfliktów w zespole – głównie koncentrujących się wokół nieufności do generała oraz romansu Elektry z Punisherem, ale całość ponownie ogranicza się do podrzędnej bijatyki. Naprzeciw Thunderbolts stają groźni terroryści, oddział robotów Crimson Dynamo oraz wyjątkowo bezbarwny czarny charakter. Komiksowi nie pomogły reminiscencje z życia barwnych antybohaterów, rodzinne dylematy Elektry oraz ukazana w ostatnim akcie albumu, uporczywa pogoń Punishera za złoczyńcą. Pod względem fabularnym mamy do czynienia z jedną ze słabszych opowieści superbohaterskich wydanych w ostatnich miesiącach w Polsce.
Znanego z kultowego Kaznodziei Steve’a Dillona, na stołku rysownika serii zastąpił Phil Noto – Steve zilustrował wyłącznie ostatni akt opowieści. Trzeba przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Dillon miał niemałe problemy z ilustrowaniem niektórych postaci, zwłaszcza Elektra w jego wykonaniu wyglądała mizernie. Amerykański animator, współpracujący przez lata z wytwórnią Disney, lepiej poradził sobie z zadziorną ekipą. Elektra na jego kadrach prezentuje się apetycznie, Punisher jest właściwie umięśniony, a Deadpool jakby wyciągnięty wprost z popularnego filmu z jego udziałem. W kolorystyce dominuje krwista czerwień, dobrze kontrastująca z czernią, jaskrawą zielenią i pomarańczową barwą. Najjaśniejszym punktem komiksu ponownie są widowiskowe, doskonale opracowane okładki kolejnych rozdziałów, autorstwa niezawodnego Juliana Totino Tedesci.
Daniel Way dokonał rzeczy, wydawałoby się niemożliwej. Stworzył jeszcze słabszą historię, niż poprzednią, przeciętną część cyklu Thunderbolts. Na koniec mogę jedynie powtórzyć słowa z mojej wcześniejszej recenzji: „w rękach bardziej utalentowanego scenarzysty komiks mógłby być prawdziwym hitem”.
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Mirosław SkrzydłoDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat