Thunderbolts* - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 1 maja 2025Marvel wraca z kolejną produkcją z trzecioplanowymi bohaterami. Czy to przepis na sukces? Sprawdzamy.
Marvel wraca z kolejną produkcją z trzecioplanowymi bohaterami. Czy to przepis na sukces? Sprawdzamy.

Marvel ostatnio nie ma dobrej passy. Fani z mniejszym entuzjazmem podchodzą do kolejnych produkcji. Widać, że Kevin Feige zaczął to dostrzegać i lepiej dobierać projekty. Pierwszym z nich jest film wyreżyserowany przez Jake’a Schreiera Thunderbolts* na podstawie scenariusza Kurta Busieka i Ericka Pearsona. Tak tylko nadmienię, że pierwszy z panów jest autorem komiksowych Thunderboltsów, więc zna ten zespół (choć w innych konfiguracjach) od podszewki i wie, czego oczekują widzowie. Stworzona przez nich opowieść o grupie życiowych nieudaczników, którzy trudnią się tym, co potrafią najlepiej, czyli zabijaniem, jest naprawdę interesująca. Życie tych antybohaterów nie ma głębszego sensu, co każdy z nich odczuwa w mniejszym lub większym stopniu. Oszukują się, że są ważni, a ich działania mają jakieś znaczenie. Podświadomie marzą o tym, by być bohaterami wielbionymi przez tłumy lub chociaż lepiej postrzeganymi społecznie. Ale rzeczywistość jest bezwzględna. Nikt się nimi nie przejmuje.
Thunderbolts* w odróżnieniu od ostatnich produkcji serwowanych przez Marvela nie wymaga od nas znajomości poprzednich filmów czy seriali. Jeśli nie wiecie nic o wcześniejszych losach Yeleny (Florence Pugh), Johna Walkera (Wyatt Russell), Ducha (Hannah John-Kamen), Bucky’ego (Sebastian Stan) czy Red Guardiana (David Harbour), niczego nie stracicie podczas tego seansu. Historia jest bowiem w dużej mierze oderwana od wszystkich faz Marvela. Oczywiście można dostrzec jakieś korelacje z wcześniejszymi przygodami herosów, ale i bez tego ten film wspaniale działa. Dostajemy spójnie prowadzoną fabułę z ciekawymi wątkami i atrakcyjnymi bohaterami.
Nie sądziłem, że z pomocą tych w dużej mierze trzecioplanowych postaci można utkać angażującą i przejmującą historię. Oczywiście całość na swoich barkach niosą Florence Pugh i Lewis Pullman. Ich poranieni przez życie bohaterowie znajdują nić porozumienia, na której później budowana jest opowieść. Łączy ich ból i niezrozumienie przez resztę świata. Zresztą jak przyjrzymy się całemu składowi Thunderbolts, to dostrzeżemy tę wspólną cechę. W odróżnieniu od Gunnowskiego i Ayerowskiego Legionu Samobójców nie mamy do czynienia z bandą degeneratów, a raczej z zagubionymi osobami, które jeszcze mogą zmienić swój los i stać się herosami. I zrobią to, bo mają poczucie misji. Widz, patrząc na Walkera, autentycznie mu współczuje. To złamany człowiek, którego marzenie zostało podeptane przez rzeczywistość. Nadrabia więc napompowanym ego i sztucznym uśmiechem. I każdy z członków Thunderbolts* taki właśnie jest. My się nad nimi litujemy, a po pewnym czasie zaczynamy im nawet kibicować.
Poznajemy patchworkową, ale zgrabnie skonstruowaną drużynę. Każdy bohater jest inny. Co ciekawe, twórcy ograniczyli się ze wstawkami komediowymi. Jedyną postacią, która ma wywoływać śmiech i rozładować emocje, jest Red Guardian, genialnie zagrany przez Harboura. Reszta zespołu jest raczej poważna, choć zdarza im się rzucić sarkastyczną ripostą.
Nie znaczy to, że film Jake’a Schreiera jest pozbawiony wad. Mamy trochę zbędnych wątków. Moim zdaniem śledztwo prowadzone przez kongres przeciwko Valentinie De Fontaine jest zbyteczne, ponieważ nie wykorzystano jego potencjału. Od początku filmu twórcy starają się nadać temu wydarzeniu większą rangę, ale nie mają czasu go rozwinąć. Dostajemy zaledwie kilka nudnych scen. Może i był w tym jakiś głębszy zamysł, ale został kompletnie zmarnowany.
Podoba mi się to, w jaki sposób do świata MCU wprowadzono Sentry'ego. Obawiałem się, że zostanie on zmarnowany jak Gorr w Thor: miłość i grom, ale scenarzyści wyciągnęli odpowiednie wnioski i postanowili zupełnie inaczej poprowadzić tę postać. Jego moce i problemy świetnie dopasowali do charakteru reszty grupy. Pokazali, że różni ich poziom mocy, ale łączą podobne problemy – ciągłe poszukiwanie akceptacji.
Nareszcie dostaliśmy produkcję Marvela, która nie odrzuca, a działa na poziomie emocjonalnym podobnie jak ostatni Strażnicy Galaktyki. Twórcy udowadniają, że nie każdy film o herosach musi być fabularną częścią większej układanki, a stawką w historii nie musi być ratowanie całej planety przed kosmicznym najeźdźcą. Może i Thunderbolts* nie jest najlepszym filmem komiksowym z MCU, ale na pewno jednym z lepszych z ostatnich lat.
Poznaj recenzenta
Dawid Muszyński
Najlepsze z 24h


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1988, kończy 37 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1986, kończy 39 lat

