Transformers 3 #2
Zacznę, pozwólcie, od anegdoty. Ładnych parę lat temu zapytano Rolanda Emmericha co sądzi o recenzjach jego najnowszego filmu, zarzucających mu między innymi głupotę pomysłu, nierealność zachowań bohaterów i brak głębi. Niemiecki reżyser wzruszył ramionami i odparł z uśmiechem: „Cholera! A byłem gotów iść o zakład, że człowiek, który wybiera się do kina na „atak morderczych pająków” wie, czego się po nim spodziewać!”
Zacznę, pozwólcie, od anegdoty. Ładnych parę lat temu zapytano Rolanda Emmericha co sądzi o recenzjach jego najnowszego filmu, zarzucających mu między innymi głupotę pomysłu, nierealność zachowań bohaterów i brak głębi. Niemiecki reżyser wzruszył ramionami i odparł z uśmiechem: „Cholera! A byłem gotów iść o zakład, że człowiek, który wybiera się do kina na „atak morderczych pająków” wie, czego się po nim spodziewać!”
I rzeczywiście, powinien. Tamci recenzenci dali ciała, wyszli na nadętych bufonów co to na randkach w milczeniu oglądają Antonioniego i przedkładają półgodzinne ujęcie komina nad dobrą sekwencję pościgu. Ja tego błędu popełniać nie zamierzam i oceniając „Transformers 3” zacznę od tytułu.
Zacznijmy od tego, że nigdy nie byłem specjalnie fanem robotów w przebraniu (dokładny przekład reklamowego hasła „Transformers - robots in disguise” przemawia do mnie bardziej niż polska „ukryta moc”). Może dlatego, że z największym trudem rozróżniam Volkswagena od Opla, a o Corvecie wiem tyle, że jest ładna, niska i często żółta. Przynajmniej w filmach, w których ją widziałem. Słowem nawet jako dzieciak niespecjalnie byłem targetem dla historii o Autobotach i Decepticonach, które, udając ziemskie pojazdy, toczą zawzięty bój o naszą planetę.
[image-browser playlist="608757" suggest=""]
Mimo to jednak pierwszy film kupił mnie sobie całego. Widowiskowe sceny akcji, umiejętnie dawkowany patos, nienachalny humor i oczywiście Megan Fox pochylona nad silnikiem, zadziałały na wyobraźnię i sprawiły, że przez moment poczułem się jak nastolatek. I to inny niż ten, którym byłem w rzeczywistości, bo nagle zacząłem się interesować jakim samochodem jest Bumblebee, jaką moc może mieć w rzeczywistości ciężarówka, w której kryje się Optimus Prime czy... Mniejsza o detale - ważne jest, że zadziała magia kina. A, że jeszcze jakby na deser dostałem od twórców filmu całkiem pokaźną paczkę popkulturowych nawiązań, nie mogłem powiedzieć o filmie złego słowa. I nie powiedziałem. „Transformers” było dla mnie jednym z filmów roku, a kontynuacja z miejsca stała się jedną z bardziej oczekiwanych premier...
I, jak to często bywa, na dwójce zawiodłem się srogo. Megan nadal się prężyła - tym razem na motorze - a Shia LeBouf próbował żartować, ale film stracił całą świeżość, zastępując wszystko co fajne - w tym fabułę - pustym, głupim patosem. Przez niego już nawet Liam Neeson jako Optimus nie brzmiał tak fajnie.
I wreszcie nadeszła trójka. O której nie wiem co właściwie powinienem powiedzieć. To znaczy inaczej, wiem, ale...
Dobra, przerwa i kolejna anegdota.
W jednym z odcinków „Top Gear”, testując bodaj któryś z nowych modeli BMW, Jeremy Clarkson strasznie się wyzłośliwiał. A to, że przyspieszenie nie takie, a to, że rzuca, że samochód idzie nie dość gładko, że komputer marudzi jak zła żona...
I kiedy już wszyscy nabrali przekonania, że o samochodzie niemieckiego producenta nie da się powiedzieć nic dobrego, Clarkson wyłączył automat i przeszedł na ręczną skrzynię biegów. I nagle skończyło się narzekanie. Przyjemność jazdy wróciła, a samochód zyskał w oczach tak dziennikarza, jak i widzów.
Tak samo jest z trzecimi Transformersami.
[image-browser playlist="608758" suggest=""]
Po kolei jednak. Sam o swojsko brzmiącym nazwisku Witwicky (LeBouf) uratował świat już dwukrotnie, ale mało kogo to dziś obchodzi. Szczęście chociaż, że przynajmniej u kobiet ma nadal powodzenie i gdy rzuciła go śliczna Mikaela (Fox), natychmiast znalazł ukojenie w ramionach równie pięknej Carly (Rosie Huntington-Whiteley). Dodatkowym plusem nowej ukochanej naszego bohatera jest pozwalający na szaleństwa limit debetu na karcie kredytowej oraz fakt, że sama nie uczestniczyła w ratowaniu świata. Powiedzmy sobie szczerze, u Miki nie przeszłoby: „Uratowałem świat, więc teraz podaj mnie piwo kobieto!”, bo przecież ona też tam była.
Carla jest natomiast bardziej skłonna do rozpieszczania swojego szukającego pracy bohatera. Na co męski widz, zwłaszcza w początkowych scenach filmu, patrzy z ogromną przyjemnością.
W czasie, kiedy Sam na przemian byczy się i szuka pracy, dzielne Autoboty wspomagają rząd USA. Jeżdżą na tajne akcje, dokonują cudów i szukają broni na bliskim i dalszym wschodzie. Do czasu, bo nagle okazuje się, że Rząd trochę ich oszukał i nie powiedział o odkrytym na księżycu wraku, gdzie...
Nie, to już widz odkryje sobie sam, zwłaszcza, że historia wyłożona jest tak prosto, że bardziej się nie da. Może i słusznie, bo - wybaczcie płaskość metafory - jest ona asfaltem, po którym wozić się będą kolejne efektowne sceny.
Ale to dopiero później, w drugiej połowie filmu, bo na razie nasze BMW jest jeszcze na automatycznej skrzyni. Trzeba wszak ograć wszystkie znane z wcześniejszych części wątki, dodać kilka nowych, zarysować konflikt i pokazać, że agenci rządowi znowu są nie spoko. W międzyczasie dostaniemy parę smaczków - jak Decepticon w wersji Predator czy Megatron wędrowiec na pustyni - ale to wciąż jeszcze nie to o co chodzi. Wciąż jeszcze nie ma tego, na co, wiedzieni tytułem, przyszliśmy do kina.
Nie obawiajmy się jednak specjalnych dłużyzn, bo gdy w końcu wszystkie pionki zostaną rozstawione, gra rozpocznie się na całego. I wtedy będzie się działo!
[image-browser playlist="608759" suggest=""]
Można spokojnie zaryzykować stwierdzenie, że to, co roboty zrobiły do tej pory w obu częściach wziętych razem to ledwie drobiazg w porównaniu z tym, co doładowano nam teraz. Robocie czerwie rodem z Diuny, niszczące budynki, setki maszyn spektakularnie rozwalających miasto, komandosi sunący nad miastem jak latające wiewiórki, Optimus w kolejnym mega starciu. Tak powinna była wyglądać „Bitwa o Los Angeles”, bo jedyne, co w obu filmach jest porównywalne, to poziom patosu. W obu jest go stanowczo za dużo!
Poza tym jednak... cóż mogę powiedzieć. Nawet jeśli z początku nie byłem przekonany, to finalna, wielka moto-zadyma ustawiła mnie do pionu. Wychodząc z kina nawet z pewnym niepokojem przyglądałem się przejeżdżającym samochodom, ale potem jednak ochłonąłem. Dziś, pisząc tę recenzję stwierdzam, że oto pojawiło się zwieńczenie godne swej trylogii. Idealnie między świetną jedynką a słabą dwójką. Dobry blockbuster po prostu.
Ocena: 7/10
Poznaj recenzenta
Jakub ĆwiekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat