„Transporter: Nowa moc” – recenzja
Data premiery w Polsce: 4 września 2015"Transporter: Nowa moc" to sztandarowy przykład niepotrzebnego rebootu, pozbawionego najważniejszych zalet serii.
"Transporter: Nowa moc" to sztandarowy przykład niepotrzebnego rebootu, pozbawionego najważniejszych zalet serii.
"The Transporter Refueled" tak naprawdę robi złe wrażenie bardzo szybko, gdy tylko zobaczymy Eda Skreina w roli Franka. Naturalne porównanie z Jasonem Stathamem, który stał się gwiazdą dzięki tej serii, wypada na niekorzyść Skreina, który po prostu nie pasuje do tej roli. Nowy Frank nie sprawia wrażenia twardziela, który potrafiłby zabić spojrzeniem. To postać pusta, nieciekawa, a Skrein nie ma charyzmy i magnetyzmu swojego poprzednika. Takim sposobem od razu widzimy, jak wiele dla serii "Transporter" znaczył Jason Statham, bo bez niego jest po prostu źle.
Najgorsze jest to, że pozostałe elementy nie nadrabiają tych braków. Fabularnie jest sztampowo, prosto, banalnie, okazjonalnie głupio i przewidywalnie. Czarny charakter jest okropnie nijaki, więc ostateczne starcie pozostawia jedynie z obojętnością. Największy jednak problem leży w reżyserze (do niedawna był montażystą), który nie ma pojęcia, jak dobrze kręcić film - praca kamery kuleje, ale to tragiczny montaż kładzie ten film na łopatki. Mamy tu styl podobny do tego z filmu "Taken 3", czyli sztuczny dynamizm tworzony cięciami co 1-2 sekundy. Szkoda, że zamiast dynamiki i emocji jest pokaz slajdów.
[video-browser playlist="736111" suggest=""]
Są jednak w akcji też dobre momenty. Okazuje się, że Alain Figlarz ma pomysł na to, jak wymyślać choreografię - i to może się podobać. Są tu ciekawe motywy i różnorodne rozwiązania mocno inspirowane stylem, jaki wykształcił w pierwszej części Corey Yuen. Do tego wszystkiego w tych sekwencjach Ed Skrein jest szalenie przekonujący. Oczywiście wypada blado w porównaniu ze Stathamem, ale jest nieźle. Jak na kogoś, kto mocno pracował kilka miesięcy nad umiejętnościami w sztukach walki, jest niebywale wiarygodny. To plus. Jednocześnie mamy w tym wszystkim kolejny minus, bo o ile sceny walk cieszą pomysłem (acz średnio jest z ich wykonaniem), to pościgi są nudne i mdłe. Nie ma w nich tempa, napięcia i fragmentów naprawdę cieszących oko (choć wyjątkiem może być motyw z hydrantami). Tak jakby reżyser wymyślił sobie, że w pościgach chodzi tylko o to, jak efektownie rozwalić samochód ścigających. To jednak jest za mało dla dobrego efektu.
"The Transporter Refueled" jest słabym filmem, nawet jeśli oceni się go bez zwracania uwagi na części ze Stathamem. Pusta fabuła, słabe i nieciekawe postacie, mdły główny bohater i chaotyczna praca kamery przekładają się na co najwyżej przeciętny efekt. Co można powiedzieć o filmie, którego jedynymi plusami są ładne widoki i piękne kobiety? Przyznać jednak muszę, że ogląda się to nawet poprawnie, bo pomimo sztampy i klisz nic tutaj nie popada w autoparodię, ale jednocześnie film nie wywołuje niczego poza obojętnością i okazjonalnym ziewnięciem. Tak w zasadzie to nic tutaj nie jest w stanie przykuć do ekranu i utrzymać uwagi widza.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości kina Helios w Gdyni
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat