Joe to kameralny obraz, który przenosi widza na amerykańskie bezdroża, do namiastki cywilizacji podporządkowanej nieskomplikowanej egzystencji i minimum wymaganym do przeżycia Każdy z członków tego społeczeństwa pełni określoną funkcję i wszyscy dobrze się znają lub przynajmniej kojarzą. W samym środku tej ciekawej otoczki znajdują się trzy nad wyraz wyraziste jednostki: Joe (Nicolas Cage) – lokalny przedsiębiorca, Wade (Gary Poulter) – okoliczny alkoholik, a także jego syn Gary (Tye Sheridan) – prawdopodobnie jedyny dzieciak w okolicy. Na pierwszy rzut oka są to trzy zupełnie skrajne osobowości: Joe stara się puścić w niepamięć gorzką przeszłość, jednocześnie posiadając głęboko zakorzenione problemy na tle agresywno-seksualnym. Wade jest równie wynaturzonym ojcem, co i menelem, którego jedynym celem jest zdobycie pieniędzy na alkohol, nie przebierając w środkach. Najmłodszy z nich – Gary – jest zaniedbanym dzieckiem z patologicznej rodziny, acz dojrzałym i gorliwym.
Te trzy postacie można interpretować jako ukazanie jednej osoby na różnych etapach życia, dzięki czemu film staje się znacznie bardziej intrygujący i pociągający niż przy podstawowym odbiorze. Okaże się bowiem, że wszystkie dysponują podobnymi cechami i nikt nie jest tutaj zupełnie dobry, a ustawienie ich w kolejności od najmłodszego do najstarszego wyjaśni kilka niewiadomych. Oczywiście na film można też spojrzeć od strony problemów na linii ojciec-syn oraz przełamania autorytetu rodzicielskiego lub dziedziczności pewnych patologicznych skłonności, jednak tę tematykę całkiem godnie przestudiował już Derek Cianfrance w Drugim obliczu.
[video-browser playlist="633212" suggest=""]
Historia tylko z pozoru skupia się na tytułowym bohaterze, ponieważ po równo dzieli czas ekranowy także pomiędzy Gary’ego oraz Wade’a. Główna oś zdarzeń zasadza się na dość niespotykanej relacji Joego z nad wyraz dojrzałym Garym, który pragnie dorobić sobie przy zatruwaniu drzew. Jak nietrudno się domyślić, jego ojciec jest przeciwny tej decyzji syna, tym bardziej gdy ten nie oddaje mu zarobionych pieniędzy. Tu rozpoczyna się zarzewie konfliktu, który będzie toczyć się niespiesznym tempem przez resztę filmu, dając sobie czas na odpowiednie rozwinięcie. Jednak trudno narzekać na dłużyzny czy puste, nic niewnoszące sceny – wszystko ma tutaj swoje znaczenie, choćby nie zostało to wprost powiedziane. Joe charakteryzuje się także wieloma niedopowiedzeniami, które sprawiają wrażenie, iż historia jest wyrwana z kontekstu – jest to jedynie ułamek z życia bohaterów.
Z pewnością cały film wyszedłby znacznie gorzej, gdyby nie doskonały dobór aktorów. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na Cage’a, który w niesamowicie doprecyzowany sposób odtwarza rolę typowego macho skrywającego pod grubą skorupą dystansu do świata dawno pogrzebane uczucia. Cage najwidoczniej poświęcił się tej roli, ponieważ znacząco przybrał na masie, dzięki czemu jego postać z nieodłącznym papierosem oraz puszką coli nabiera na wiarygodności. Tye Sheridan doskonale odegrał rolę młodego, aczkolwiek dojrzałego chłopaka szukającego w życiu własnej drogi – w niezwykle charyzmatyczny i energiczny sposób. Ostatnie ogniwo tego destruktywnego tercetu to Gary Poulter, będący w rzeczywistości bezdomnym. Co ciekawe, Green postanowił osadzić całą nieprzewidywalność obrazu właśnie na tym aktorze. I jak się okazało – absolutnie się opłacało podjąć to ryzyko. W grze Poultera wyczuwa się pewien naturalizm w odgrywanej postaci – doskonale ją rozumie, dzięki czemu stworzył niesamowicie przekonującą i zarazem odpychającą kreację.
Czytaj również: Najlepsi starsi panowie twardziele
Estetycznie film Greena przypomina nieco Blue Ruin – podobne kolory, otoczenie oraz akcentowanie surowości życia na bezdrożach. Merytorycznie obrazowi bliżej jest zaś do Drugiego oblicza. Joe to równie niesamowicie dojrzały i solidny dramat ze świetnymi charakterami, za którymi stoją aktorzy odtwarzający role w niezwykle wiarygodny sposób. A przecież w kinie chodzi o wiarygodność, nawet kiedy tematem są patologie społeczne.