Uczciwe życie – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 31 lipca 2025Netflix wypuścił szwedzki thriller. Uczciwe życie to opowieść o miłości, anarchii i zagubieniu jednostki. Produkcja nie należy do najlepszych, ale nie ma co się zrażać – jest stabilnie.
Netflix wypuścił szwedzki thriller. Uczciwe życie to opowieść o miłości, anarchii i zagubieniu jednostki. Produkcja nie należy do najlepszych, ale nie ma co się zrażać – jest stabilnie.

31 lipca 2025 roku na platformie Netflix premierę miała szwedzka produkcja – Uczciwe życie – wyreżyserowana przez Mikaela Marcimaina, twórcę znanego z licznie nagradzanych produkcji, jak Call Girl (2012) czy Gentlemen (2014). Tym razem powraca z adaptacją literackiego thrillera autorstwa Joakima Zandera o tym samym tytule. Głównym bohaterem jest Simon (Simon Lööf) – zagubiony i osamotniony student prawa z ambicjami pisarskimi, który wikła się w relację z przodującą anarchistką Max (Nora Rios). Za jej sprawą musi zderzyć się z nową ideologią. Zarys interesujący – brzmi jak miks politycznego manifestu z dramatem jednostki. Niestety, pomysł nie został w pełni wykorzystany.
Motyw anarchii był czymś, na co najbardziej czekałem. Czemu? Rzadko trafia do głównego nurtu, więc liczyłem na jego odświeżenie, może nawet w odniesieniu do aktualnych wydarzeń w kraju. Niestety wypadł średnio. Zamiast pogłębionej refleksji nad samą doktryną dostałem „bandę”, która traktuje anarchię jako wygodną przykrywkę dla swoich wątpliwie moralnych działań. Grupa ta została przy tym przedstawiona powierzchownie, a jej członków trudno nazwać ideowcami. Nie jest to tragiczne, bo w pewnym sensie oddaje autentyczną rzeczywistość, ale spodziewałem się czegoś więcej – głębszego wglądu w założenia tej filozofii i jej zwolenników. Jedynie Max i Doktor, czyli lider grupy, wnieśli do tego motywu więcej charakteru i w ogóle jakieś poglądy, które przykuły moją uwagę.
Zdarzało się, że miałem problem z odbiorem filmu. Było zbyt wiele nudnych, mało widowiskowych scen, jakby zapełniających czas ekranowy bez większego celu. Tak, wiem – może taki był zamysł – ale widok głównego bohatera w błahych, nic niewnoszących scenach umniejszał mu. To nie jest film, od którego nie mogłem się oderwać przez dwie godziny – przeciwnie, rozkręca się tak długo, że seans zaczyna przypominać niekończącą się opowieść (bez przytyku do dzieła Wolfganga Petersena). W kwestii tempa doceniam jedynie schodkowe narastanie napięcia w kontekście przemiany Simona.
Wątek miłosny z udziałem Max i Simona został przedstawiony nieźle, ale bez wyraźnego efektu. Doceniam realistyczne podejście do relacji i emocji – bez patosu, bez przesady – lecz czegoś mi w tym brakowało. Może głębi? Może napięcia, które sprawiłoby, że ich więź wybrzmiałaby mocniej? Dostaliśmy sztampowy, ale sprawdzony przykład relacji typu „przeciwieństwa się przyciągają”, co oczywiście nie zaskakuje, ale też szczególnie nie irytuje w tym wydaniu.
Nora Rios osobno też nie poradziła sobie źle. Wspominałem wcześniej o jej nijakiej grupie, co tym bardziej działało na jej korzyść – wyróżniała się jako anarchistka w luksusowym wydaniu, co bardzo cenię. Przez jej pryzmat można było odnieść wrażenie, że wreszcie pojawiła się postać napisana tak, by pasowała do klimatu społecznego buntu. To ktoś, kto jest pełen sprzeczności. Nie jest postacią czarno-białą i ma do zaoferowania coś więcej niż stereotypowy bandzior – gdyby tylko scenariusz pozwolił na szersze poznanie jej postaci.

Simon (Simon Lööf) to protagonista, którego potencjał nie został w pełni wykorzystany. Początkowa narracja – także zza kadru – dawała wgląd w jego myśli i emocje, lecz z czasem zanikała. To według mnie było błędem, bo spłyciło jego charakter. Rozdarty i poszukujący przynależności bohater wstępnie pociągał, lecz jego dekadencka postawa w końcu stała się przesadzona i nieco krucha. Na wyróżnienie zasługuje wątek, w którym grał pierwsze skrzypce – zagubioną jednostkę. Widać, że bohater próbuje wnieść do opowieści coś własnego, ukazując trud życia w złożonym świecie, co nieco podniosło jakość filmu.
Nie polecam, ale też nie odradzam. Uczciwe życie niesie współcześnie spójne przesłanie, jednak podane w zbyt leniwej formie. Film klasyfikowałbym do średniaków gatunku. Nie jest to dzieło, które porywa fabularnie, ale w pewnym stopniu nadrabia stroną techniczną – zróżnicowaną muzyką, dobrze współgrającą z tłem akcji i ładnymi ujęciami – oraz dramatem głównego bohatera, który mógłby wybrzmieć mocniej, gdyby został opowiedziany z większą dynamiką i nie był tak rozwleczony.
Poznaj recenzenta
Wiktor MrózWspółpracownik naEKRANIE.pl i student dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Mol książkowy, który oprócz sięgania po najnowsze tytuły uwielbia też klasykę, zwłaszcza polskich autorów takich jak Lem czy Mostowicz. W świecie filmu również najbardziej ceni sobie klasyki — „Skazani na Shawshank” to dla niego absolutny majstersztyk, pełen sentymentu i prawdziwa kopalnia interpretacji. Poza literaturą i kinem, z dużym zainteresowaniem śledzi scenę muzyczną, szczególnie rap, a także sport oraz, o zgrozo, politykę
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1955, kończy 70 lat
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1962, kończy 63 lat

