Egon Wallin, właściciel dobrze prosperującej galerii sztuki w Visby (Gotlandia), postanowił całkowicie zmienić swoje dotychczasowe życie. Przygotowania trwały długo, a utrzymanie ich w zupełnej tajemnicy nie było łatwe. W końcu jednak wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Teraz pozostało mu już tylko przełożyć plan na działanie. W swoich przemyślanych od dawna założeniach nie mógł jednak przewidzieć, że w ostatniej chwili o jego losie zadecyduje ktoś inny... a jego marzenia zostaną przekreślone na zawsze.

Sztuka zabijania

Przybliżając treść książki warto chyba zacząć od tytułu, który jest dość tajemniczy. Słowo "dandys", w naszym języku raczej nieużywane, oznacza człowieka przesadnie wyszukanego, eleganckiego. Jednak w tym przypadku tytuł odnosi się do obrazu Nilsa von Dardela (szwedzkiego impresjonisty), istniejącego w rzeczywistości, w dodatku w dwóch różnych wersjach. Dzieło to odgrywa niepoślednią rolę w powieści, która infiltruje środowisko artystów: malarzy, właścicieli galerii sztuki, rzeczoznawców. Autorka ukazuje nam świat, który - choć zapewne zaliczany do elitarnego - skrywa w sobie wiele mrocznych tajemnic i codziennych, osobistych dramatów. Obok ponurych losów współczesnych artystów, nie zabraknie też odwołań do przeszłości - czytając książkę możemy wręcz podszkolić się z historii sztuki. Mari Jungstedt poświęca sporo uwagi zarówno opisom obrazów, jak i życiorysom malarzy, czy nawet zabytkowej architekturze Visby (z którym zresztą jest blisko związana). Te szczegóły mogą jednak znudzić ignorantów z dziedziny sztuki, takich jak niżej podpisany. Pociesza mnie jedynie fakt, że był to temat równie obcy dla jednego z głównych bohaterów serii - inspektora Andersa Knutasa...

Ludzi takich jak my interesuje przede wszystkim zagadka, a tej przecież nie mogło zabraknąć - w końcu to kryminał! Na kartach książki odnajdziemy całą gamę przestępstw: kradzieże, paserstwo... no i oczywiście zabójstwo. Bardzo ciekawym zabiegiem pisarki jest prezentowanie niektórych rozdziałów z punktu widzenia samego mordercy - zaczynając zresztą już od prologu. Tak, tak, to nie ofiara, ani nawet nie detektyw zaczynają opowieść, ale właśnie przyszły wróg numer jeden w Visby. Dzięki temu zabiegowi wnikamy w jego psychikę, poznajemy motywację (choć do końca jej nie rozumiemy), a także odpowiednio zawoalowane plany na przyszłość. Oczywiście ma to również ukryty cel. Nieuważny czytelnik może wpaść w zastawioną pułapkę, jeśli będzie zbyt pewny siebie i uwierzy w podsuwane przez treść książki rozwiązanie. Ostatecznie nietrudno się jednak domyślić, że odkrycie tożsamości mordercy będzie od nas wymagać dotrwania do ostatnich stron. Nie jest to więc wielostopniowa intryga, która mogłaby wprawić w zakłopotanie doświadczonego miłośnika kryminałów - tym niemniej, zabieg jak najbardziej na plus. Sam zabójca zaś, mimo iż uzewnętrznia się dla nas wielokrotnie, wcale nie jest łatwy do przejrzenia. W tym wypadku zgadywanie w ciemno może się okazać niewystarczające. Konieczne będzie dokładne przestudiowanie tego, co pisarka sama stopniowo ujawnia o "głównym złym"...

Kobieca ręka...

Oprócz zagadek kryminalnych, znaczącą rolę w książce odgrywają również wątki obyczajowe. Warstwie emocjonalnej bohaterów, również tych pomniejszych, autorka poświęca naprawdę sporo czasu. Jest to po części zrozumiałe ze względu na fakt, że "Umierający Dandys" jest czwartą częścią siedmiotomowej serii. I o ile zbrodnie z poprzednich tomów są w nim nadmienione tylko parę razy i w formie raczej zachęcającej do ich poznania, o tyle w przypadku bohaterów serii wygląda to nieco inaczej. Głównymi ośrodkami, w których toczy się akcja książki, są komisariat w Visby oraz redakcja dziennika telewizyjnego w Sztokholmie, ewentualnie rodzinne domy osób tam pracujących. Czytając "Umierającego Dandysa" otrzymujemy jedynie wycinek z życia głównych bohaterów serii, których sytuacja i wzajemne relacje zmieniają się wielokrotnie, praktycznie z rozdziału na rozdział. A trzeba przyznać, że jest to życie wyjątkowo burzliwe... Być może to tylko pechowy tom, ale losy wszystkich głównych bohaterów poważnie się komplikują na tym czy innym etapie powieści. Zresztą jeśli spojrzymy z szerszej perspektywy, to wszystkie postaci książki są w jakimś stopniu nieszczęśliwe - a to rozwód, a to zdrada, a to morderstwo... istny dramat.

[image-browser playlist="607085" suggest=""]

...szwedzki temperament

Główna część fabuły książki rozgrywa się na Gotlandii. Wyspa ta, chociaż zamieszkiwana przez zaledwie 60 tysięcy mieszkańców, jest oddzielnym obszarem administracyjnym. Jest to więc niemal odrębny świat, odizolowany od "kontynentu", czyli Szwecji - posiadający nawet własny, historyczny dialekt. Bohaterami książki są oczywiście niemal wyłącznie Szwedzi, co sprawia pewne kłopoty w zapamiętaniu, kto jest kim (zwłaszcza, że większość z nich zajmuje się szeroko rozumianą sztuką). Jednak co ważniejsze dla odbiorcy, w książce znajdziemy odbicie specyficznej, skandynawskiej mentalności. Polskiego czytelnika może zaskoczyć między innymi pewna obojętność niektórych bohaterów na jakiekolwiek uczucia i emocje, dość cyniczne podejście do miłości czy innych uczuć. A może autorka ukazuje po prostu dzisiejszą rzeczywistość, w której nie ma miejsca na sentymenty? Na szczęście nie zabraknie również wątków i postaci mocno romantycznych...

Nie mogę tu również pominąć wątku homoseksualnego. Mam zresztą ku temu powody, ponieważ w książce odgrywa on sporą rolę. Oczywiście dla Szwedów jest to zjawisko zupełnie codzienne i tak też zostało przedstawione, jednak poświęca się mu sporo uwagi. Co ciekawe jest ono potraktowane dość bezceremonialnie i w powiązaniu z obrazami czasem wręcz brutalnymi. Jednak czytając o związkach z homoseksualizmem kolejnych bohaterów (łącznie z samym Dardelem), można się zastanawiać, czy pewna specyficzność ludzi związanych ze sztuką rzeczywiście jest tylko stereotypem... Autorka pod koniec książki sięga zresztą po znacznie bardziej szokujące zjawiska. I najwyraźniej nawet flegmatyczni Skandynawowie nie mogą pozostać wobec nich obojętni.

Zajmowanie się analizą psychiki bohaterów musi oczywiście wpływać na tempo akcji. I faktycznie, kiedy czytamy o rozterkach kolejnych osób, które w żaden sposób nie przybliżają nas do rozwiązania zagadki morderstwa, możemy się zniechęcić. Zwłaszcza w pierwszej połowie fabuły odczuwałem silną potrzebę adrenaliny. Na szczęście książka jest podzielona na bardzo krótkie "rozdziały", dzięki czemu czytelnik nie może utknąć na dłużej w jakimś nieinteresującym go wątku. Akcja wchodzi na wyższe obroty mniej więcej w połowie powieści, zaś im bliżej końca lektury, tym szybciej przeskakują wątki, co umiejętnie buduje napięcie. Rozwiązanie zagadki, choć następuje jak dla mnie ciut przedwcześnie, sprytnie nawiązuje do innego fragmentu książki (o którym czytelnik zdążył już zapewne zapomnieć). Przeczytanie jej po raz drugi może więc okazać się całkiem niezłym pomysłem - zwłaszcza, że możemy wtedy z czystym sumieniem pominąć niektóre rozdziały...

Fragment większej całości

Podsumowując, "Umierający Dandys" nie jest książką, która zachwyci każdego miłośnika kryminałów. Jej specyficzna tematyka, obszerne opisy, a także poświęcenie dużej uwagi rozterkom sporej ilości bohaterów mogą zniechęcić ludzi, którzy od tego typu powieści oczekują nieustannie wartkiej akcji i ciągłego napięcia. Z drugiej jednak strony mamy tu do czynienia ze światem bardziej tajemniczym i znacznie mroczniejszym, niż się to może z początku wydawać. Nie zabraknie również udanych zabiegów fabularnych oraz przyzwoitej zagadki do rozwiązania. Przypuszczam jednak, że potraktowanie książki jako jednej części z cyklu, a najlepiej uprzednie przeczytanie wcześniejszych tomów pozwoli czytelnikowi pełniej zrozumieć opisywane w niej wydarzenia. Po pierwszym z nich przekona się też zapewne, czy styl Mari Jungstedt odpowiada jego oczekiwaniom...

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj