W Capówce licho nie śpi
Data premiery w Polsce: 21 czerwca 2013Żyjemy w czasach, w których dominuje technologia, a codzienna egzystencja wydaje się niemożliwa bez komputera i telefonu komórkowego. Otaczający nas świat zmienia się w jedną wielką betonową dżunglę, w której każdy próbuje wywalczyć dla siebie jak najdogodniejsze miejsce. W całym tym wyścigu szczurów nie mamy nawet czasu na chwilę zadumy, całkowicie zapominając o spuściźnie naszych przodków i sferze duchowej, w którą tak mocno niegdyś wierzyli.
Żyjemy w czasach, w których dominuje technologia, a codzienna egzystencja wydaje się niemożliwa bez komputera i telefonu komórkowego. Otaczający nas świat zmienia się w jedną wielką betonową dżunglę, w której każdy próbuje wywalczyć dla siebie jak najdogodniejsze miejsce. W całym tym wyścigu szczurów nie mamy nawet czasu na chwilę zadumy, całkowicie zapominając o spuściźnie naszych przodków i sferze duchowej, w którą tak mocno niegdyś wierzyli.
Nie zapomniała tylko stara Słaboniowa, która wciąż pełni wartę dbając, aby żadna siła nieczysta nie mąciła spokoju mieszkańców niewielkiej wsi o wdzięcznej nazwie Capówka. A że piekielne pomioty wyjątkowo upodobały sobie tę niewielką, wzbraniającą się przed postępem cywilizacyjnym miejscowość, to i kobieta, której prawdziwego wieku nikt tak naprawdę nie zna, ma pełne ręce roboty. Być może jest to zadanie ponad siły staruszki, ale któż inny miałby się zmagać z upiorami, skoro wszyscy tacy postępowi i nikt już nie daje wiary w strzygi i zmory?
Do debiutanckich powieści zawsze podchodzę z ciekawością, ale i pewną dozą rezerwy. Z jednej strony początkującym autorom nierzadko nie brakuje interesujących i oryginalnych pomysłów, z drugiej często miewają poważne problemy warsztatowe, które skutecznie zabijają jakąkolwiek przyjemność płynącą z lektury. Czasem bywa też tak, że debiut niczym nie ustępuje dziełom uznanych i szanowanych pisarzy, a gdyby nie stosowna notka, taki recenzent nigdy by się nie domyślił, iż pozycja, którą ma właśnie ocenić, jest zaledwie pierwszym nieśmiałym krokiem stawianym przez autora na literackim poletku. Powieść Joanny Łańcuckiej jest przykładem właśnie tej ostatniej opcji.
W Starej Słaboniowej i Spiekładuchach pisarka sięga do słowiańskiego folkloru i czerpie z niego garściami. Rodzimi twórcy przeważnie decydują się na egzotyczne demony, więc tym bardziej cieszy, że ktoś postawił na pochodzące z naszych własnych wierzeń Strzygonie i Kikimory, zwłaszcza że idealnie wpasowują się w klimat polskiej wioski sprzed kilku dekad. Łańcucka zresztą dość niekonwencjonalnie podeszła do swojej opowieści, bo już samo uczynienie ze zniedołężniałej staruszki głównej bohaterki jest w dzisiejszych czasach co najmniej ryzykowne. W końcu nie jest to postać, z którą większość czytelników chciałaby się utożsamiać. Sukces zapewniają piękne i wojownicze dziewczęta oraz przystojni i napakowani mężczyźni, najlepiej przy okazji będący wampirami, a nie pomarszczona starowinka. A jednak Słaboniowa okazuje się personą, która szybko zdobywa naszą sympatię, nawet jeśli niektóre fakty z jej przeszłości mogą budzić negatywne uczucia. To bohaterka wiedzą i umiejętnościami przewyższająca przeciętnego człowieka, której mimo wszystko nieobce są ludzkie słabości, gdyż nieraz zdarza jej się im ulec. Bardzo swojska postać.
Kolejnym powodem do zachwytu jest wspomniany warsztat, za sprawą którego lektura w żadnym razie nie stanowi bolesnego doświadczenia. Łańcucka nie tylko świetnie operuje słowem pisanym, ale w dodatku doskonale sobie radzi ze stylizacją języka na wiejską gwarę. Czytając kolejne strony byłem pod niemałym wrażeniem mowy, jaką posługują się mieszkańcy Capówki. Jest nawet nie tyle wiarygodna, co zwyczajnie odzwierciedla faktyczny sposób mówienia ludzi, którzy wychowali się i spędzili większą część życia na wsi w czasach, gdy media nie były ogólnodostępne, a informacje ze świata na tereny niezurbanizowane docierały z opóźnieniem. Stara Słaboniowa i Spiekładuchy za sprawą ogólnej atmosfery i języka jest poniekąd taką sentymentalną podróżą w przeszłość do czasów dzieciństwa, kiedy to w okresie wakacyjnym wyjeżdżało się do babci na wieś, odcinając się od wielkomiejskiego zgiełku.
Jest w recenzowanej powieści jakaś tęsknota do lat minionych, do bliższego obcowania z naturą, pragnienie wymazania wszelkiej technologii, przez którą zamiast zasiąść z rodziną oraz znajomymi przy wspólnym stole i porozmawiać o sprawach bieżących, piszemy z nimi na facebooku, zatracając zdolność kontaktów międzyludzkich. Konflikt starego i nowego świata jest aż nadto wyraźny. Na kartach książki toczy się między nimi walka, którą ten pierwszy od początku zdaje się przegrywać, a zakończenie nie pozostawia nadziei, że ten stan mógłby jeszcze ulec zmianie. Po lekturze nachodzi człowieka taka smutna refleksja, że rzeczywistość dokoła nas się zmienia, ale niekoniecznie na lepsze.
Stara Słaboniowa i Spiekładuchy to nie tylko szalenie udany debiut, ale i zwyczajnie bardzo dobra powieść. Zabawna, błyskotliwa, klimatyczna oraz inna od większości tego, co ląduje na księgarskich półkach. Można mieć jedynie zastrzeżenie do konstrukcji fabularnej przypominającej raczej serię odrębnych epizodów z życia Słaboniowej, z których każdy porusza problem innego upiora, aniżeli jedną ciągłą historię z wątkiem przewodnim. Aczkolwiek to niewielka skaza na tej pięknie lśniącej perełce, z którą każdemu gorąco polecam się zapoznać.
Poznaj recenzenta
Marcin KargulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat