Wiatr i Prawda. Tom 1 - recenzja książki
Data premiery w Polsce: 26 lutego 2025Zwieńczenie pierwszego etapu monumentalnej serii fantasy, która stałą się opus magnum Brandona Sandersona i kluczem do zrozumienia uniwersum, które stworzył – cosmare. Jaka jest ta pierwsza część piątego tomu Archiwum Burzowego Światła? Intrygująca i wzmacniająca apetyt na więcej.
Zwieńczenie pierwszego etapu monumentalnej serii fantasy, która stałą się opus magnum Brandona Sandersona i kluczem do zrozumienia uniwersum, które stworzył – cosmare. Jaka jest ta pierwsza część piątego tomu Archiwum Burzowego Światła? Intrygująca i wzmacniająca apetyt na więcej.

Należało spodziewać się tego, że pierwsza część Wiatru i Prawdy pozostawi czytelnika z większą liczbą pytań niż odpowiedzi. Niestety polscy dystrybutorzy książki (wydawnictwo MAG) znów zdecydowali się podzielić dzieło Sandersona na dwie części. Przy okazji Dawcy przysięgi (tomu trzeciego) nie sprawiało to jeszcze aż tak wielkiego problemu, jednak już przy Rytmach Wojny (tomie czwartym) sytuacja mocno się skomplikowała. Pierwsza połowa była bowiem bardzo długim wstępem do wydarzeń, ekspozycją bez punktu kulminacyjnego. Więcej: bez jakiejkolwiek kotwicy, która utrzymałaby czytelnika przy sobie. Dodatkowo było tam tak wiele szczegółów, że przerwanie czytania w tym momencie i wrócenie do niego po kilku miesiącach bez przypomnienia sobie wszystkiego, co się wydarzyło, praktycznie mijało się z celem.
Na szczęście Wiatr i Prawda jest skonstruowany inaczej niż Rytmy Wojny. Historia nie jest aż tak spójna, by nie dało się jej rozsądnie rozdzielić. Mamy tu bowiem jasny podział na dziesięć dni, które pozostały do końca świata. Każdy dzień to oddzielny etap książki, jakby oddzielna mini księga. Każdy ma swój wstęp, swoje rozwinięcie i swoje bardziej lub mniej satysfakcjonujące zakończenie. Dzięki temu łatwiej po każdym takim etapie wziąć głębszy oddech, przetrawić informacje i je zapamiętać. To duży atut względem poprzedniego tomu, który sprawił czytelnikom tak wiele problemów.
Oczywiście sama treść książki, jak to u Brandona Sandersona, nie jest niczym prostym i łatwym do przejścia. Sam autor ukuł przecież w Z mgły zrodzonym (inna powieść w ramach wielkiego uniwersum Cosmare) powiedzenie, którego dość mocno się trzyma - „Zawsze jest kolejna tajemnica”.

Tak jak podejrzewałem, Sanderson wreszcie zdecydował się ukazać rozdziały retrospekcyjne Shetha aka Skrytobójcy w Bieli. I tak jak podejrzewałem, jest to zabieg uczyniony zbyt późno. Nie ma w tej historii mocy, zbyt wiele wydarzyło się po drodze, żeby te wyjaśnienia miały jeszcze jakieś większe znaczenie. Sanderson przegapił moment na ukazanie pełnej historii Shinovarczyka, ewentualnie przecenił potencjał jaki drzemał w tej postaci. Zabrakło dobrego pomysłu jak poprowadzić ten wątek. Oczywiście jesteśmy dopiero w pierwszej części i wszystko jeszcze może się odwrócić, jednak póki co wędrówka Shetha delikatnie rozczarowuje, jest poszarpana i mało w niej efektu "wow", takich jak w przypadku retrospektyw Kaladina czy zwłaszcza Dalinara Kholina.
A skoro padło już imię Burzą Błogosławionego (Kaladina), to warto wspomnieć o tym jaką ścieżkę wybrał dla niego Brandon Sanderson. Tutaj także można mieć naprawdę dużo zastrzeżeń. Z wielkiego wojownika, któremu towarzyszyły najbardziej widowiskowe, wzniosłe i przejmujące wydarzenia, został zdegradowany do uciążliwego psychologa próbującego leczyć traumy innych. Zmarginalizowanie tej postaci nie wychodzi tej powieści na dobre. Kaladin męczy się niemiłosiernie, podobnie jak czytelnik przebijający się mozolnie przez rozdziały z jego udziałem, które nie mają tempa i nie są zbyt wielką wartością dodaną do całej historii.
Kilka słów o tempie całego piątego tomu, a właściwie jego pierwszej części. Sanderson nieco zmienił swoje podejście. Niezwykle skrócił rozdziały i zdecydował się na coraz częstsze dzielenie ich na kilka płaszczyzn wydarzeń. To w teorii powinno zdynamizować akcję, wcześniej takie przeskakiwanie z narracją towarzyszyło końcowym etapom poszczególnych tomów, teraz widzimy to już od samego początku. Tyle tylko, że Sanderson zbyt rozproszył swoją uwagę, złapał zbyt wiele srok za ogon i zaczęły mu one uciekać. Do niektórych wątków wraca częściej, o innych przypomina sobie póki co niezwykle rzadko. Trudno to ocenić z perspektywy całej powieści, ale jak na razie odnoszę wrażenie, że czasami autor zbytnio zapamiętuje się w jednej historii, a żeby zachować ciągłość, o innych wspomina tylko szczątkowo. Tak jakby to nie były równorzędne historie. I tak Adolin otrzymuje niezwykle dużo czasu na ekspozycję, czasami odrobinę nużącą i nie popychająca akcji do przodu, tymczasem Jasnah w tym samym czasie dostaje ledwie chwilkę na ukazanie swoich emocji i swojego charakteru. Takie rozłożenie akcentów może czasami delikatnie irytować. Zwłaszcza kiedy autor kończy jakąś ciekawie zapowiadającą się historię i potem przez dłuższy czas do niej nie wraca.
Widać to zwłaszcza w niezwykle interesującym wątku Shallan. Ta postać wreszcie dojrzała do tego, by stać się równoprawnym bohaterem wydarzeń. Wreszcie jej rozdziały są angażujące, wreszcie coś się wokół niej dzieje. Do tej pory tam, gdzie pojawiała się Shallan, panował niemożliwy do ogarnięcia chaos. Oczywiście było to związane z ogromną niestabilnością dziewczyny i podziałem jej jaźni, teraz jednak nawet kiedy dochodzi do zaburzeń, jest to doskonale wyjaśnione i dobrze poprowadzone. Nie sądziłem, że to się wydarzy, ale na rozdziały Shallan czekałem z największym zniecierpliwieniem. Tak jak Kaliadin zaliczył niezrozumiały regres jeśli chodzi o poziom historii, tak jego miejsce zdecydowanie zajęła Shallan.
A co z tajemnicami Rosharu? Czy Sanderson zaczął coś wyjaśniać? I tak, i nie. Póki co autor mami czytelnika obietnicami, że nic nie jest takim jak się wydaje i że prawdy są bardziej niszczycielskie niż można by przypuszczać. Jesteśmy bezpośrednimi świadkami wydarzeń z przeszłości, poprzez grupkę bohaterów wplątanych w skomplikowaną oś czasu. I tak jak oni, musimy uzbroić się w cierpliwość. Odkrywanie przeszłości jest bowiem procesem niezwykle skomplikowanym. Na szczęście Sanderson zdecydował się pokazywać wydarzenia linearnie, bez dodatkowych komplikacji. Wreszcie, po tylu latach, powinniśmy dostać dokładną historię Rosharu od przybycia na niego ludzi, do wydarzeń, które doprowadziły do zagłady Wszechmocnego. Ten element wyszedł lepiej niż dobrze. Bohaterowie mają swoje problemy, z którymi nie radzą sobie nazbyt łatwo. To buduje swego rodzaju realizm i sprawia, że czyta się to z takim zainteresowaniem.

Kolejnym dyskusyjnym wątkiem jest sprawa gości spoza Rosharu. Całe zatrzęsienie postaci z innych światów przybywa do miejsca, w którym dzieją się wydarzenia opisane w Archiwum Burzowego Światła. I tak jak w większości przypadków nie jest to aż tak wielki problem, tak czasami (zwłaszcza w interludiach) przysparza to czytelnika o pewną dezorientację. Zwłaszcza kiedy informacji jest tak wiele, a niektóre postaci dysponują nie jednym a tysiącem imion. Osobiście martwi mnie także przemiana Kelsiera, jednego z moich ulubionych bohaterów w całym Cosmare. Przyzwyczaiłem się do jego charakteru, tymczasem podczas swoich wizyt w Rosharze jest on zupełnie inny. By to zrozumieć, trzeba by pewnie poznać wszystkie książki składające się na to uniwersum. Jeszcze nie zapoznałem się z drugą erą Ostatniego Imperium, a na horyzoncie znajduje się już trzecia, która będzie prawdopodobnie nawiązywać do wydarzeń z końcówki Wiatru i Prawdy. Nosi ona bowiem nazwę Duchokrwiści, a więc organizacji, która jest dość mocno zakotwiczona wewnątrz wydarzeń z Archiwum.
I choć ciężko jest oceniać Wiatr i Prawdę jako skończoną całość bez przeczytania części drugiej, która ukaże się w kwietniu, to można wskazać rzeczy, które już teraz działają lub nie. Można też wspomnieć o pewnym sentymencie, który towarzyszy czytaniu, o zdaniu sobie sprawy z tego, że zmierzamy do końca. Łza się w oku kręci kiedy człowiek przypomina sobie scenę, w której dziewięcioro bohaterów zostawia w kamieniu swoje miecze. Tak rozpoczynała się Droga Królów, pierwszy tom Archiwum Burzowego Światła. To niezwykłe uświadomić sobie w jaką podróż zabrał swoich czytelników Brandon Sanderson. Ile przeszli jego bohaterowie, jak bardzo zmienili się pod wpływem wydarzeń ze swojego życia, jak bardzo bliscy mi się stali i jak bardzo będzie mi ich brakować.
Wiatr i Prawda to niewątpliwie jedno z książkowych wydarzeń roku jeśli chodzi o literaturę fantasy. Według mnie rywalizować z nim może tylko wydanie szóstego tomu Opowieści z Meekhańskiego Pogranicza. Pierwsza część Wiatru i Prawdy położyła solidne fundamenty pod zwieńczenie tego apokaliptycznego etapu Archiwum Burzowego Światła. Pozostało pięć dni do przepowiadanego końca Rosharu i mam wrażenie, że czaka nas jeszcze sporo monumentalnych, niezwykle epickich wydarzeń. Ocena tej pierwszej części nie może być póki co zbyt wysoka z uwagi na przestrzelenie pomysłu z tak długim ukrywaniem historii Shetha i w związku z marnowaniem potencjału Kaladina. Niemniej nie może być też przesadnie niska, w końcu Shallan naprawdę zapełniła lukę po Burzą Błogosławionym, a powolne odkrywanie kolejnych tajemnic daje naprawdę sporą satysfakcję. Na koniec, to jest przecież burzowy Brandon Sanderson, który przyzwyczaił do naprawdę wysokiego poziomu, który mimo wszystko przez większość czasu utrzymuje.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1999, kończy 26 lat
ur. 1951, kończy 74 lat
ur. 1974, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 33 lat

