Without Remorse - recenzja filmu
Po sporym sukcesie serialu o przygodach Jacka Rayana Amazon postanowił wprowadzić na ekran kolejnego bohatera znanego z kart powieści Toma Clancy'ego - Johna Clarka. Czy to dobre posunięcie? Przeczytajcie naszą recenzję Without Remorse.
Po sporym sukcesie serialu o przygodach Jacka Rayana Amazon postanowił wprowadzić na ekran kolejnego bohatera znanego z kart powieści Toma Clancy'ego - Johna Clarka. Czy to dobre posunięcie? Przeczytajcie naszą recenzję Without Remorse.
Od razu trzeba zaznaczyć, że Bez skrupułów Toma Clancy'ego nie jest ekranowym debiutem Johna Clarka. Wcześniej występował on jako postać drugoplanowa. Po raz pierwszy zagrał go Willem Dafoe w 1994 w Stanie zagrożenia. Następnie rolę w 2002 roku przejął Liev Schreiber w Sumie wszystkich strachów. Jednak obie te produkcje nie opowiadały o Clarku. Fani musieli czekać w sumie 28 lat, nim ktoś pochylił się nad ich bohaterem i postanowił dać mu szansę na solowy film. W międzyczasie wielu próbowało. Plotkowało się o różnych projektach, w które mieli być zaangażowani Tom Hardy, Keanu Reeves czy Gary Sinise. Niestety, projekty szybko padały, a fani musieli zadowalać się kolejnymi przygodami Jacka Rayana, którego na dużym i małym ekranie zdążyło zagrać aż 5 aktorów. Wszystko zmieniło się, gdy do projektu został zaangażowany reżyser Stefano Sollima, odpowiedzialny za takie hity jak Suburra, Sicario 2: Soldado czy serial Gomorra. To dało fanom Clancy’ego nadzieję, że w filmie zobaczymy na pewno świetnie wykonane sceny walki. Apetyt wzrósł, gdy za scenariusz zabrał się Taylor Sheridan, twórca obu części Sicario i serialu Yellowstone, a prywatnie chyba wielki fan Call of Duty: Modern Warfare 3. Przynajmniej tak wnioskuję po pierwszych minutach filmu, które wyglądają jak żywcem wyciągnięte z tej gry.
W Without Remorse próżno szukać oryginalnej historii. Hollywood z twórczości Toma Clancy’ego czerpało przecież garściami przy tworzeniu filmów akcji. Nic więc dziwnego, że oglądając scenę, gdy Clark traci żonę podczas ataku terrorystycznego na swój dom, mamy poczucie, że gdzieś już to widzieliśmy. Jednak to nie jest jakiś wielki minus, ponieważ film rekompensuje to świetnym aktorstwem Michaela B. Jordana oraz bardzo realistycznymi scenami walki. Ale o tym zaraz.
John Clark jest człowiekiem od zadań specjalnych. Gdy rząd ma problem, z którym nie może sobie poradzić, jak choćby odbicie agenta z rąk najemników w Syrii, wysyła specjalną jednostkę Navy-SEAL. Tak jest i tym razem, tyle że coś idzie nie tak. CIA ukrywa pewne fakty na temat prawdziwej tożsamości ludzi, którzy przetrzymywali amerykańskiego szpiega. Ma to swoje reperkusje. Nagle przedstawiciele jednostki, która brała udział w akcji, zostają eliminowani. Gdy przychodzi kolej Clarka, przez przypadek zamiast niego, ginie jego ciężarna żona. Nie trudno się domyślić, że żołnierz nie puści tego płazem. Znajdzie osoby odpowiedzialne za to i je zabije. Okazuje się jednak, że w sprawę zaangażowanych jest dużo więcej osób, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Cały ciężar produkcji spada na barki Michaela B. Jordana. Gdyby nie ten aktor, byłaby to kolejna nudna produkcja z pokroju tych, które przez lata serwował nam Steven Seagal czy Arnold Schwarzenegger. Prosty film zemsty, w którym główny bohater z wściekłością w oczach i bólem w sercu zabija każdego, kto przyczynił się do śmierci jego żony. Jednak Jordan wprowadza ten film na dużo wyższy poziom. Dzięki przygotowaniu fizycznemu wszystkie sceny walki z jego udziałem to niebywały spektakl. Gdy nasz bohater razem ze swoimi kolegami z drużyny realizuje założenia taktyczne, to ma się wrażenie, jakby oglądało się balet. Wszystko jest świetnie skoordynowane i wygląda niezmiernie realistycznie. Do tego widać, że aktorzy zostali przygotowani przez specjalistów, bo sceny akcji są kręcone bardzo często długimi ujęciami bez cięć. Dzięki temu walki nie są chaotyczne, a widz dokładnie wie, co się dzieje i kto przed chwilą zginął. Co w podobnych produkcjach wcale nie jest standardem. Michael B. Jordan świetnie pasuje do roli Johna Clarka, faceta, który jest zimnym zabójcą. Nie sili się na nadmierną ekspresję emocjonalną. On już jest martwy w środku i teraz tylko chce jakoś ten swój ból choć na chwilę złagodzić. A może to zrobić, wyrównując rachunki i dostając odpowiedź na męczące go pytanie: „dlaczego ktoś chciał go zabić?”.
Pomimo tego, że konstrukcja filmu jest bardzo prosta, to osoby, które nie czytały książki, nie domyślą się tak szybko, kto stoi za całą intrygą. A nawet jeśli do tego dojdą, to sama motywacja głównego czarnego charakteru nie jest taka oczywista - choć wydaje się banalna, gdy już ją nam przedstawia. O dziwo, jego motywacje znakomicie nawiązują do tego, co obecnie dzieje się na świecie. To tylko pokazuje, że pomimo upływu lat nasza natura niezbyt się zmieniła, a motywacje ludzi u władzy pozostają takie same.
Without Remorse nie jest może filmem wybitnym, ale dostarcza widzom rozrywki - tak bardzo nam ostatnio potrzebnej. Stefano Sollima po raz kolejny potwierdza, że nawet z przeciętnego scenariusza, dzięki świetnej choreografii scen walki, jest w stanie wycisnąć dużo więcej niż ktokolwiek inny. Mam nadzieję, że zostanie z tym bohaterem na dłużej i że nie będzie to jednorazowy występ Michaela B. Jordana w roli Johna Clarka.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat