Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy: sezon 1, odcinek 8 (finał sezonu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 2 września 2022Twórcy serialu Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy ostatecznie wyjawili, kim są Sauron i Nieznajomy. Czy to jednak wystarcza, abyśmy finał sezonu wzięli za dobre podsumowanie tego etapu historii?
Twórcy serialu Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy ostatecznie wyjawili, kim są Sauron i Nieznajomy. Czy to jednak wystarcza, abyśmy finał sezonu wzięli za dobre podsumowanie tego etapu historii?
Po seansie finału premierowego sezonu serialu Władca pierścieni: Pierścienie Władzy jestem wewnętrznie rozdarty w sposób, który może nie mieć analogii w mojej kilkunastoletniej już przygodzie z pisaniem recenzji. Z jednej strony dostrzegam to, że twórcy produkcji w końcu zdecydowali się odpalić fabularne fajerwerki, wyjawiając, która z postaci jest Sauronem, podsuwając bardzo wyraźny trop w kwestii prawdziwej tożsamości Nieznajomego czy pokazując wykucie pierwszych z tytułowych artefaktów. Z drugiej jednak w jakiejś mierze czuję się zażenowany faktem, że cliffhanger z poprzedniej odsłony serii, czający się w czeluściach Khazad-dûm Balrog, został na ekranie kompletnie pominięty, nie mówiąc już o całkowitej rezygnacji z ekspozycji wątków Arondira i Bronwyn czy Isildura. Odcinek Złączeni w ostatecznym rozrachunku sprawia więc, że część mnie z ogromną niecierpliwością i nadzieją spogląda w kierunku kolejnego sezonu ekranowej opowieści. Inny fragment mojego umysłu cierpi – z poczucia braku totalnego spełnienia, konieczności czekania na dalsze rozwiązywanie tajemnic tej historii i wrażenia, że odpowiedzialni za produkcję wciąż wolą częściej obiecywać niż dzielić się fabularnymi prezentami. Złączeni z całą pewnością nie są kulminacją, jaką fani Śródziemia mogliby sobie wymarzyć. To raczej umiarkowanie udane podsumowanie pierwszego etapu umiarkowanie dobrego serialu. Monumentalna opowieść z rozbuchaną do granic wytrzymałości kampanią promocyjną w mojej ocenie zasługiwała na znacznie więcej. Jakże to przewrotne: odcinek o tak wymownym tytule, zamiast spajać, znów podzieli widzów.
Fabularna konstrukcja Złączonych oparta jest na dwóch zasadniczych wątkach. Pierwszy z nich rozpoczyna się od prawdziwego trzęsienia ziemi: słudzy Saurona dostrzegają w Nieznajomym władcę ciemności. Ujawnienie tego faktu jest szokujące, lecz powinniśmy je traktować wyłącznie jako zasłonę dymną. Później obserwujemy bowiem niezwykle widowiskową walkę Mieszkanki, Ascetki i Nomadki z tajemniczym przybyszem, który koniec końców okazuje się jednym z Istarich. Do samego końca nie będziemy wiedzieć, którym; nawet jeśli postać ta wzorem Gandalfa prawi o "podążaniu za swoim nosem", najprawdopodobniej mamy tu do czynienia z jednym z Błękitnych Czarodziejów, Alatarem bądź Pallando, co wyraźnie sugerują słowa kapłanek Saurona o "drugim z nich". Ten element opowieści kończy się wyruszeniem bohatera wraz z opuszczającą Harfootów Nori w kierunku Wschodu. Na przeciwległym biegunie fabularnym Galadriela, już w trakcie prac Celebrimbora nad wykuciem Pierścieni Władzy, zdaje sobie sprawę, że walnie przyczyniający się do stworzenia artefaktów Halbrand jest w rzeczywistości Sauronem. Wyjawienie tej rewelacji może rzucać zupełnie nowe światło na dotychczasowe działania bohaterki, choć samo w sobie nie jest zaskakujące – wśród naszych Czytelników jest wiele osób, które o takim obrocie spraw mówiły od samego początku serialu. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że powyższe wątki zostały uzupełnione o potraktowane po macoszemu rozwinięcie historii Númenoryjczyków, którzy po wizycie w Krajach Południowych wracają do domu, aby dowiedzieć się o śmierci swojego króla. Tego samego, który aż nazbyt często patrzył przez ukryty przed światem Palantír, o czym przypadkowo dowiaduje się siostra Isildura.
Pierścienie Władzy mają to do siebie, że rzeczy wielkie nieustannie przeplatają się w nich z licznymi dowodami na fabularną indolencję tudzież autoasekurację ze strony scenarzystów. W czasie seansu Złączonych ze ściśniętym gardłem obserwowałem więc kapitalnie poprowadzoną sekwencję batalii kapłanek Saurona z Istarim, która sama w sobie jest wizualnym majstersztykiem. Jakby tego było mało, twórcy poszli za ciosem i skupili się na ukazaniu drzemiących w Czarodzieju pokładów dobroci; relacja i rozmowy Nieznajomego z Nori to przecież cudowna wariacja na temat więzi łączącej Gandalfa i Bilba czy Froda – żadna kalka fabularna, lecz przepiękny hołd. Zupełnie nie rozumiem natomiast, dlaczego ten fenomenalny wątek musiał zostać dopełniony o niemożliwie rozciągniętą scenę pożegnania Nori z innymi Harfootami, która, co tu dużo mówić, dłużyła się niemiłosiernie. I to w taki sposób, że nawet śmierć Sadoca przemknęła na ekranie bez echa. Sytuacja wygląda podobnie w wątku Galadrieli i innych elfów oraz Halbranda/Saurona. Sekwencja kuszenia bohaterki rozpisana jest z zegarmistrzowską precyzją i ma w sobie coś z doświadczenia duchowego: czy wabiona przez magnetyczne zło dusza jest w stanie oprzeć się takiej potędze? Czy umysł Galadrieli nie stał się ofiarą częstego przebywania w bezpośredniej bliskości sługi Morgotha? Zanim spróbujesz odpowiedzieć sobie na te pytania, dojdziesz do wniosku, że Celebrimbor istnieje w tej historii prawdopodobnie wyłącznie po to, by swoją facjatą firmować wykuwanie pierścieni, a Gil-galad jest tak dobrym królem elfów, że jego poddani zawsze mogą go przekabacić i wpłynąć na jego decyzje. Wygląda to trochę tak, jakby twórcy produkcji od początku dążyli jedynie do rozwiązania fabularnych zagadek, zupełnie nie wiedząc, jak zapełnić czas pomiędzy najważniejszymi wątkami.
Złączeni, podobnie zresztą jak wszystkie poprzednie odcinki produkcji, w aspekcie wizualnym wydają się piękniejsze niż życie. Mrok tańczy na ekranie jedyne w swoim rodzaju tango ze światłością, efekty używania magii są niemalże namacalne, kuźnia Celebrimbora oddana jest z największą dbałością o detale, a przejmujący, posępny pejzaż Mordoru, ukazany w scenie dotarcia doń Halbranda/Saurona, kontrastuje z otaczającą Harfootów i Nieznajomego zielenią, bądź co bądź symbolem odrodzenia. Nie mam żadnych wątpliwości, że w tym aspekcie przychodzi nam oglądać jeden z najpiękniej wyglądających seriali w historii. Szkoda tylko, że odpowiedzialnym za efekty specjalne czy scenografię w sukurs nie zawsze przychodzą scenarzyści. Pojawiają się we mnie bardzo mieszane uczucia co do sposobu rozpisania takich postaci jak Sauron i Galadriela. Nie jestem pewny, czy autorzy nie rozwlekli wątków ich emocjonalnego dojrzewania do przewidzianych dla nich ról w nieskończoność, jakby fakt, że główna bohaterka i złoczyńca tej historii przechodzili wewnętrzne przemiany, miał zostać wzięty przez widzów za wartość samą w sobie. Na tym polu brakuje konsekwencji, nie mówiąc już, że monumentalna struktura fabularna niekiedy zdaje się przytłaczać samych twórców. Gdy wychodzą oni z tarczą z narracyjnego labiryntu, po sprawnym połączeniu dwóch elementów opowieści w jedną całość, z niejasnych przyczyn inne aspekty historii zostają przemilczane. I tak przez kilka czy kilkanaście najbliższych miesięcy pozostałych do premiery 2. sezonu czacha Balroga będzie dymić w Morii, Durinowie przeżywać ciche dni, zapomniany przez ojca Isildur błądzić między życiem a śmiercią, a Arondir z Bronwyn nawzajem uczyć się prania swoich skarpetek. Są grzechy, których odpuszczać nie wolno – należy do nich choćby scenariuszowe lenistwo.
Największym problemem serialu Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy jest skala. Twórcy produkcji Amazona tkwią w osobliwym rozkroku pomiędzy dodawaniem do świata Tolkiena nowych elementów a uszczuplaniem i skrótowością w romansowaniu z literackim pierwowzorem; patrząc z tej perspektywy, na ekranie pojawia się albo "zbyt wiele", albo "zbyt mało". Konsekwencją tego stanu rzeczy są również trudności z utrzymaniem właściwego tempa akcji; na każde przyspieszenie przypadają tu dwa kroki wstecz bądź niezrozumiałe z punktu widzenia odbiorcy odkładanie poszczególnych wątków do fabularnej zamrażarki. Z drugiej jednak strony wszyscy mamy dziś wrażenie, że ta podróż dopiero się zaczyna. W pierwszym sezonie Pierścieni Władzy obserwowaliśmy więc narodziny Zła, które rozpanoszyło się w Śródziemiu. Tak, ta mroczna moc przyciąga i zarazem niepokoi – chcemy dowiedzieć się, dokąd nas zaprowadzi. Sęk w tym, że powyższe słowa równie dobrze możemy odnieść do całego serialu. Może więc, zamiast próbować racjonalizować nasze uczucia po seanse premierowego sezonu, posłuchamy Czarodzieja i podążymy za... własnym nosem?
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat