Wojna o spadek - recenzja filmu
Wojna o spadek to nowa komedia z Anną Faris i Toni Collette w rolach głównych. Czy śmieszna? Niestety – nieszczególnie.
Wojna o spadek to nowa komedia z Anną Faris i Toni Collette w rolach głównych. Czy śmieszna? Niestety – nieszczególnie.
Wojna o spadek bazuje na niewyszukanym motywie komediowym, który zdradza już sam tytuł – gdy okazuje się, że zamożna ciotka Hilda (Kathleen Turner) zapada na śmiertelną chorobę, a jej dni są policzone, pozostali członkowie rodziny ostrzą sobie apetyt na jej pokaźny majątek. By znaleźć się na liście spadkobierców, kolejno udają się do rezydencji ciotki, by nawiązać z nią przyjaźń na łożu śmierci. Historię śledzimy z perspektywy dwóch sióstr – młodszej i niepokornej Savanny (Anna Faris) oraz starszej, znacznie bardziej rozważnej Macey (Toni Collette). Zdesperowane kobiety staną w szranki z wyrachowaną kuzynką Beatrice (Rosemarie DeWitt) i jej mężem Jamesem (Ron Livingston) oraz z ekscentrycznym kuzynem Richardem (David Duchovny). Gdy spotkają się w willi chorej ciotki, wszystkie chwyty okażą się dozwolone.
Schemat nowego filmu jest dość oczywisty – już po samym zarysie fabuły możemy spodziewać się paru sprzeczek słownych czy humoru sytuacyjnego. Rozpisanie historii pomiędzy członków rodziny, która raczej nie jest ze sobą zżyta, daje również pole do zabawy poszczególnymi charakterami. A te bywają ze sobą mocno skontrastowane, co prowokuje kolejne "zabawne" konfrontacje. Twórcy z tego korzystają, jednak nie na tyle, na ile by mogli – zamiast zaoferować widzowi wciągającą gierkę psychologiczną, sklejają najbanalniejsze motywy w dość oczywistą i przewidywalną całość.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Wojna o spadek to film stworzony pospiesznie. Jest maksymalnie uproszczony, jakby twórcy grali na czas. Cały punkt wyjścia streszczono w animowanej (bardzo ładnej pod względem artystycznym) czołówce – takie wprowadzenie sprawia, że w opowieść wchodzimy już z pewną wiedzą o zastanej sytuacji, a bohaterowie bez zbędnych ceregieli mogą przechodzić do działania. Nie sprzyja to jednak zaangażowaniu widza; patrzy się na to jak na niezobowiązujący skecz – mało śmieszny kabaret, który nie budzi większych emocji. Film trwa ledwie półtorej godziny, przez co trudno tak naprawdę wczuć się w uwypuklane tu na każdym kroku niesnaski. A to w teorii na nich bazuje fabuła. Między siostrami a ich rodzinnymi rywalami nie czuć chemii, ich relacje zbudowano tylko na papierze, co z kolei nie przekłada się na żadne iskry w akcji bieżącej, tak bardzo potrzebne do fabuły tego typu. O tym, kto jest kim, wiemy tylko z jasnych deklaracji bohaterów. Podobnie rzecz wygląda ze sporami – wiemy, że takowe są, ale ich genezy nikt tu jednak nie wyjaśnia. Pomijając już kwestie psychologiczne, nawet w kategorii komediowej nie da się przyznać tej produkcji rozsądnej oceny, ponieważ zwyczajnie nie oferuje niczego śmiesznego. Żarty nie są ani wyszukane, ani oryginalne – bywa sprośnie czy wulgarnie, czasem wręcz na siłę kontrowersyjnie. Ze świecą szukać momentu, w którym można szczerze się zaśmiać.
Złożona z głośnych nazwisk obsada stara się, jak może, by wykrzesać życie ze swoich płaskich i stereotypowych postaci. Collette i Faris tworzą fajny i uzupełniający się siostrzany duet. I choć trudno powiedzieć, by w fabule kierowały się logiką czy rozsądkiem, da się im kibicować (choć może to tylko dlatego, że poza nimi nie ma komu). Na ekranie wyróżnia się również David Duchovny, który jest postacią do bólu przerysowaną i antypatyczną, ale pasującą do tej opowieści i chyba najzabawniejszą z tego grona. Pozostali aktorzy raczej nikną w tle – z wyjątkiem sprawczyni sporu, w którą wciela się Kathleen Turner. Aktorka gra głównie mimiką i sarkastycznym słowem. Wszyscy jednak cierpią na tę samą przypadłość, jaką jest płaskość charakteru. W zasadzie każdy może być tu określony jedną cechą. Twórcy nawet nie próbują udawać, że ci bohaterowie mają w sobie jakąkolwiek głębię czy wielowymiarowość.
Wojna o spadek nie jest inteligentną komedią. To raczej niewymagający film, który oferuje bardzo prosty rodzaj humoru. Widzowie, którzy oczekują ambitniejszej satyry, będą raczej zawiedzeni. Twórcy poszli po linii najmniejszego oporu, stworzyli coś przeciętnego, a momentami nawet prymitywnego. Owszem, istnieją gorsze komedie, więc z braku laku ta konkretna pewnie i nada się na piątkowy wieczór po pracy. Jednak poza paroma mało śmiesznymi scenkami nie oczekujcie po tym tytule niczego specjalnego ani odkrywczego.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat