„Wolfenstein: The Old Blood”: Stara szkoła nie rdzewieje – recenzja
Data premiery w Polsce: 7 maja 2015"Wolfenstein: Ten New Order", jedno z największych pozytywnych zaskoczeń minionego roku w branży, doczekało się samodzielnego dodatku. Czy "Wolfenstein: The Old Blood" dorównuje "Nowemu ładowi", czy może lepiej odpuścić sobie kolejną przygodę Blazkowicza?
"Wolfenstein: Ten New Order", jedno z największych pozytywnych zaskoczeń minionego roku w branży, doczekało się samodzielnego dodatku. Czy "Wolfenstein: The Old Blood" dorównuje "Nowemu ładowi", czy może lepiej odpuścić sobie kolejną przygodę Blazkowicza?
Machine Games miało świetny pomysł: na sukcesie prekursora stworzyć rozszerzenie, które da twórcom zarobić jeszcze kilka miedziaków. Na bazie szkieletu, jaki powstał na potrzeby gry, stworzono kilka nowych miejscówek, które nie występowały w podstawce. Żadną tajemnicą nie są lokacje "Wolfenstein: The Old Blood", czyli ogarnięty złą sławą Zamek Wolfenstein. Tak, dokładnie ten sam, w którym umiejscowiona jest akcja pierwszych odsłon cyklu. Dla wprawionego poszukiwacza skarbów również w samodzielnym DLC znajdziemy ukrytą lokację, dokładnie taką, która przenosi gracza do gry "Wolfenstein 3D", którą doskonale pamiętam z czasów szkolnej informatyki. Drugą miejscówką jest Wulfburg położony nieopodal zamczyska. Obie lokacje są ze sobą połączone kolejką górską, ale po to, byście z niej w tym celu skorzystali - w końcu to BJ Blazkowicz! On zawsze znajduje sposób na wszystko.
[video-browser playlist="693313" suggest=""]
Niewymagające podstawowej wersji rozszerzenie do "Wolfenstein: The New Order" podzielone jest na dwa główne wątki i każdy kończy się pojedynkiem z bossem. W pierwszym z nich spotykamy Rudiego Jägerema, prawdziwego bad-assa z nazistowskiej armii, w dodatku stanowiącego prawą rękę Helgi von Schabbs, której BJ musi ukraść kluczowe dla dalszych losów wojny papiery. Rudi jest typowym sadystycznym typkiem, lubi znęcać się nad więźniami, a jego ulubioną torturą jest porażanie prądem. Facet wielki jak dąb ma też nie lada bestię pod swoją opieką: niemieckiego owczarka, który ma równie trudne usposobienie co jego sadystyczny pan.
Akcja gry rozgrywa się w 1946 roku, czyli stanowi prequel głównego wątku z tytułu ubiegłorocznego. Zwieńczenie "Wolfenstein: The Old Blood" stanowi równocześnie początek "Wolfenstein: The New Order", więc jeśli chodzi o zachowanie ciągłości fabularnej, Bethesda i Machine Games wybronili się znakomicie.
Druga część dodatku to kolejne 4 rozdziały do przejścia. W przeciwieństwie do fragmentu poświęconego Rudiemu stawia ona na większą eksplorację terenów na zewnątrz. Jasne, potyczki z nazistami mają miejsce i wewnątrz budynków, ale nie występują one tak często jak wcześniej. Druga połowa gry skrywa także pewną tajemnicę, która - delikatnie rzecz ujmując - wywołała uśmiech na mojej twarzy. Owa tajemnicza siła sprawcza (nazwijmy ją tak) urozmaica nieco rozgrywkę, a "nowe siły" można wykorzystać na swoją korzyść.
[video-browser playlist="693316" suggest=""]
Jak doskonale pamiętamy, główna akcja podstawki rozgrywała się gdzieś w latach 60. minionego wieku. Wojna wówczas się skończyła, a hitlerowcy zdominowali Ziemię i zabierali się za podbój kosmosu. W "Wolfenstein: The Old Blood" konflikt pomiędzy siłami sprzymierzonymi a nazistami ciągle trwa. 20 lat, które w grze upłynęło, miało wpływ nie tylko na zniewolenie całego globu, ale także na rozwój przemysłu zbrojeniowego. W "Wolfenstein: The Old Blood" bliżej do sprawdzonej metody "kamienia i pałki" (w tym przypadku rurki metalowej) niż do wymyślnych, strzelających prądem pukawek z "Wolfenstein: The New Order". Oczywiście pewna myśl technologiczna nazistowskiej zbrojeniówki przewija się w "The Old Blood", jest to chociażby widoczne poprzez niektórych przeciwników, jak znienawidzonego przeze mnie okutego w zbroję superżołnierza, któremu w "The New Order" trzeba było walić w określone punkty powodujące jego czasową dezorientacje, a następne zrywać po kawałku kolejne fragmenty zbroi, żeby dotrzeć do gołego ciała, które można zranić. Ci sami przeciwnicy sieją postrach w dodatku, jednak widać, że mamy tutaj do czynienia z prototypami. Zasilani są oni ze stacjonarnych silników i poruszają się po wytyczonych podsufitowymi szynami ścieżkach. Wystarczy tylko wyłączyć prąd i voila – przeciwnik unieruchomiony i można go z łatwością zlikwidować.
Podobnie jest z dostępnym arsenałem. Głównie są to wariacje starych, użytkowanych podczas II wojny światowej broni, ale z pewnymi urozmaiceniami nadającymi im delikatnych futurystycznych zabarwień. Najciekawsza jednak jest… metalowa rurka. W "Wolfenstein: The Old Blood" służy ona do wspinaczki (rozkręcamy ją na 2 elementy) lub do zabijania z ukrycia. Złożoną – można palnąć szkopa przez łeb, rozłożoną – jedną częścią podcinamy wroga, by drugą (zaostrzoną) wbić mu prosto w gardziel.
Mechanika rozgrywki co do joty wyjęta jest z "Wolfenstein: The New Order". Fani starej szkoły będą zachwyceni. Wszędzie porozrzucane są apteczki, elementy pancerza, a zdrowie bohatera odnawia się do pewnego poziomu. W dodatku wszędobylski arsenał, nawet taki ważący tonę, dla BJ Blazkowicza nic nie znaczy i wszystko nosi gdzieś tam pochowane na plecach. "The Old Blood"” jest wierne tradycji, ale też idzie zgodnie z duchem czasów. Jest wychylanie się i strzelanie, zwisanie z krawędzi (w określonych sytuacjach) czy wślizgi pod zapadającymi się drzwiami. Fun pełną gębą!
[video-browser playlist="693319" suggest=""]
W "Wolfenstein: The Old Blood" mamy do czynienia z ulepszaniem postaci oraz arsenału. Nie trzeba jakoś specjalnie się wysilać, żeby przy jednym przejściu wymaksować Blazkowicza na jeszcze większego zabijakę, któremu nawet Rambo nie podskoczy. Wystarczy grać z głową. Bronie ulepszamy, dokonując kolejnych zabójstw określoną pukawką, a postać usprawniamy poprzez… jej przeciążenie - czy to apteczkami, czy pancerzem. Do tego dochodzą dodatkowe zadania, jak np. zabicie 5 wrogów z rzędu podczas przeciążenia pancerzem.
Podobnie jak w "Wolfenstein: The New Order", w samodzielnym rozszerzeniu nie występuje tryb rozgrywki wieloosobowej. Zamiast tego mamy wyzwania do wykonania i tablicę wyników, na której możemy swój rezultat porównać ze znajomymi albo całym światem.
"Wolfenstein: The Old Blood" pełne jest drobnych ciekawostek, które znajdują się w listach czy korespondencji służbowej. Warto "lizać ściany" w każdym z miejsc, bo twórcy wszelkich znajdzek pochowali sporo i można coś przeoczyć. Machine Games puszcza także oko do starszych graczy. Odwołań do gier Bethesdy jest całkiem mnóstwo - wystarczy spojrzeć na ekran tytułowy "Wolfenstein: The Old Blood" i porównać go z okładką wspomnianego wcześniej "Wolfensteina 3D". Gdzieś tam w świecie gry pochowano takie smaczki jak słynny monolog Hamleta do czaszki, wyrzutnie rakiet z serii "Quake", postać łudząco podobną do Vault Boya z serii "Fallout 3" (notabene napój Nuka Cola też się pojawia) czy hełm z rogami ze "The Elder Scrolls V: Skyrim". Takich smaczków jest sporo, ale nie każdy je zauważy.
Ile można otrzymać za 80 zł? Sporo. "Wolfenstein: The Old Blood" to kawał (nawet do 8 godzin!) dobrej zabawy, świetnego strzelania i sporej liczby smaczków, ale też nieco słabsza fabuła oraz muzyka - tylko te dwa elementy nie zagrały perfekcyjnie, jednak nie ma co się nad nimi rozwodzić. Podobał Ci się "Wolfenstein: The New Order"? Na "Wolfenstein: The Old Blood" zareagujesz z podobnym entuzjazmem.
PLUSY:
+ świetna oprawa wizualna,
+ doskonały miks rozgrywki (raz stealth, raz akcja na całego),
+ świetny klimat i atmosfera gry,
+ oldschoolowe strzelanie połączone z nowymi elementami.
MINUSY:
– średni scenariusz,
– muzyka, która nie stanowi tak mocnego punktu jak w "The New Order".
Poznaj recenzenta
Michał CzubakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat