Wolverine. Trzy miesiące do śmierci #02 – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2017Drugi tom preludium do śmierci jednego z najpopularniejszych bohaterów Marvela nie raz scenariuszem i warstwa graficzna tak fatalnymi, jak w pierwszym albumie, ale jest niewiele więcej. Jeżeli chcielibyście posłuchać, jak Wolverine gada o sobie jak na sesji u psychoanalityka, to ten komiks jest dla was.
Drugi tom preludium do śmierci jednego z najpopularniejszych bohaterów Marvela nie raz scenariuszem i warstwa graficzna tak fatalnymi, jak w pierwszym albumie, ale jest niewiele więcej. Jeżeli chcielibyście posłuchać, jak Wolverine gada o sobie jak na sesji u psychoanalityka, to ten komiks jest dla was.
Trzeba przyznać, że widać postęp względem pierwszego tomu Wolverine: Three Months to Die vol. 1. Co wyczynem jednak nie jest, ponieważ w poprzedniej odsłonie tej serii fabuła była jednocześnie nadmiernie poplątana, i nudna – co już jest wyczynem. Do tego rysunki były tak dziwne i nie pasujące do Wolverine’a, że śmiało można było je zgłaszać do konkursu na najgłupszą decyzję redakcyjną Marvela ostatniej dekady.
Wolverine: Three Months to Die vol. 2 to już jednak uspokojenie, na obu poziomach, zarówno scenariusza, jak i rysunków, przy czym to drugie wynika z pierwszego – mniej w tym tomie jest scen akcji, mniej wieloosobowych naparzanek, nawet więc ta przesadnie mangowa kreska aż tak nie przeszkadza. No i w zamykającej ten tom osobnej historii o Wolverinie i Jubilee, ze scenariuszem Eliotta Kalana, za rysunki odpowiadał już Jonathan Marks, wreszcie wnosząc coś ciekawego do warstwy graficznej i oddając ducha opowieści o Loganie.
To jednak jeden zeszyt, w którym forma zwyżkuje, reszta tomu zaś pozostaje wyjątkowo nieudana. W założeniach jest ciekawie, nawet bardzo: oto heros, który przez dziesiątki lat szedł ze śmiercią ramię w ramię, ale się jej nie bał, bo choć sam zabijał, był de facto nieśmiertelny, dzięki swojemu czynnikowi regeneracyjnemu. Pozbawiony jednak tej mutanckiej mocy, odkrywa strach i lęk śmierci, co go zmienia, każe nie tylko zredefiniować swoją rolę jako superbohatera, ale również relacje z innymi. Ciekawie, prawda?
Zawodzi jednak Paul Cornell, scenarzysta. W takiej historii przydałby się dobry pisarz, ktoś ze świetnym piórem i doświadczeniem w prozie obyczajowej, bo przecież tym jest u swych fundamentów ta historia Wolverine’a. Tymczasem dostajemy mieszankę scen akcji ze scenami głębokich introspekcji Logana, co nie dość, że kiepsko klei się jako całość, to jeszcze w tych spokojniejszych i refleksyjnych fragmentach jest po prostu zbyt słabe, toporne i oczywiste. W tych dialogach Logan analizuje siebie, niczym psycholog zdający raport po przebadaniu pacjenta – diagnoza goni diagnozę, bezrefleksyjnie, bez tła.
Efekt jest taki, że Wolverine sprawia wrażenie, jakby cały czas użalał się nad sobą i swoim życiem, robiąc od czasu do czasu przerwy na skopanie jakiegoś tyłka. Głębia psychologizacji bohaterów jest tu mniej więcej na poziomie bajek dla kilkulatków, gdzie wszystko wywleka się na wierzch, bez subtelności, bo przecież odbiorca nie wyłapie niczego, czego nie powie się mu wprost, najlepiej kilka razy powtarzając.
Ambicje historii Wolverine. Trzy miesiące do śmierci po prostu przerosły umiejętności jej twórców.
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat