fot. materiały prasowe
Wyspa ocalonych jest historią opartą na faktach, ale – pamiętajmy – tego typu filmy nie są dokumentami. Zawsze w takim kinie mamy sporo dramaturgii, podkręcania poszczególnych elementów i fikcji, aby poprzez określoną, często rozrywkową formę opowiedzieć historię, która naprawdę się wydarzyła. Takie podejście wykazuje Hollywood, ale także twórcy z Chin, bo Wyspa ocalonych wpisuje się w to perfekcyjnie. Nie mówię o tym jako o wadzie, ale raczej po to, by uświadomić, że odpowiednie zrozumienie tego, co oglądamy, buduje określony odbiór. Dlatego widząc w tym filmie sceny z patosem czy heroicznym bohaterstwem, których nie powstydziliby się najlepsi reżyserzy z Ameryki Północnej, gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl: ok, to zostało trochę podkręcone lub przesadzone. Tutaj jest parę takich momentów, w których można byłoby zachować większą wiarygodność, umiar, ale trudno na to narzekać. To jest zwyczajnie specyfika filmów inspirowanych prawdziwymi wydarzeniami – takie zgrzyty zawsze się znajdą. Podobnie jak pewne uproszczenia czy dość stereotypowe zachowania.
Twórcy poświęcają czas na to, by przedstawić widzom bohaterów, pozwolić ich poznać i zrozumieć określone motywacje. Zwyczajni wieśniacy na okupowanej przez Japonię wyspie w czasach II wojny światowej oraz dwaj wyrzutkowie, których działania zmienią bieg historii tego miejsca. Udaje się bardzo skrupulatnie zbudować ich charaktery, różnice i wzajemne oddziaływanie, dzięki czemu ich decyzje i pokazana odwaga w kluczowych momentach potrafią wybrzmieć. Dobre kreacje aktorów, w szczególności Zhu Yilonga, potrafią przemówić, poruszyć i dać również potrzebne zrozumienie. W historiach z Azji czasem są filmy tak hermetycznie skierowane na rynek tego kontynentu, że brakuje w nich uniwersalności i przystępności. Wyspa ocalonych udowadnia, że to po prostu wina braku wizji reżyserów, bo tutaj wybrzmiewa to wspaniale i porusza. Gdy dochodzi do kluczowych wydarzeń, trudno nie śledzić ich w pełnym napięciu i skupieniu, co jest efektem dobrej roboty z pierwszej połowy filmu.
Konstrukcja Wyspy ocalonych jest ciekawie przemyślana. Zaczyna się spokojnie, sielankowo, i stopniowo wydarzenia są podkręcane, a stawka rośnie. Reżyser w pewnym momencie mówi: stop, to przede wszystkim dramat wojenny w czasach, w których Japonia nie ustępowała Niemcom w bezduszności i brutalności. To napięcie rośnie z każdym okrucieństwem, nową decyzją i kierowaniem fabuły do tego, co ma być jej sednem: uratowania brytyjskich jeńców wojennych z tonącego statku. W tym nie czuć przesady, ale też reżyser nie ucieka od okrucieństwa, budując obraz przerażający i prawdziwy. Dający poczucie współczucia dla bohaterów, co przekłada się na głębsze zaangażowanie w historię. Te emocje i napięcie ciągle wzrastają, aż w kulminacji trudno nie poczuć, jak świetnie doszły do punktu, w którym nie ma fizycznej możliwości, byśmy nie byli wciągnięci w tę historię. Dobrze przemyślane, ale też sprawnie korzystające z odpowiednich narzędzi, by pobudzać ciekawość, budować zaangażowanie i coraz bardziej wciągać.
Wyspa ocalonych nie jest blockbusterem opartym na bitwach armii, ale nie można temu filmowi odmówić rozmachu na poziomie. Kiedy w kulminacji dochodzi do brutalnego starcia z Japończykami i akcji rybaków, by uratować brytyjskich jeńców wojennych, jest to majstersztyk realizacyjny i wizualny. Doskonałe zdjęcia, które zasadniczo przez cały film podkreślają wyjątkowe krajobrazy wyspy i wydarzeń, nie zapominając o skupieniu na emocjach. Dobre akcentowanie emocji, budowy atmosfery i wymieszanie tego z patosem godnym każdej superprodukcji. A gdy w tle tonie olbrzymi statek, trudno nie docenić, jak to wszystko działa wizualnie, potęgując wrażenie i dramaturgię wydarzeń. Potencjał rozrywkowy historii został wykorzystany całkowicie, a czasem nawet zaskakuje.
fot. materiały prasoweTo, co chyba najważniejsze w tym filmie i co może zaskoczyć wielu widzów: tutaj nie chodzi o politykę, rozkład sił w czasach II wojny światowej czy jakieś cyniczne pobudki. Ci chińscy rybacy uratowali ponad 300 brytyjskich jeńców wojennych. To się wydarzyło i to pokazuje film, podkreślając czysto ludzkie motywacje i walkę o życie drugiego człowieka. Nie mniej, nie więcej. Niby truizm, ale pokazanie takiego filmowego bohaterstwa z takim przesłaniem jest zaskakująco odświeżające, bo rzadkie w kinie – nawet w Hollywood. Niezwykła historia, która przełożyła się na bardzo dobry film.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można mnie znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/