X-Men: Pierwsza klasa i Logan są moim zdaniem najlepszymi filmami z serii o mutantach. Pierwszemu udało się ominąć wszystkie błędy poprzedniej sagi, a drugi po prostu był genialnie napisany i zagrany. Niestety, po dobrym otwarciu i niezłym X-Men: Przyszłość, która nadejdzie (który miał naprawić błędy w kontinuum czasowym serii), wszystko zaczęło się sypać jak domek z kart. Twórcy zaczęli ignorować historie zawarte w komiksach i tworzyli własne. Simon Kinberg zrobił tak jako scenarzysta X-Men: Apocalypse wyreżyserowanego przez Bryana Singera i powtórzył to w swoim debiucie reżyserskim. Debiucie, który będzie do niego wracał w koszmarach. Ostatnia część sagi o mutantach pod szyldem 20th Century Fox jest bowiem potwornie nudna i niekonsekwentna. Ignoruje fabułę wszystkich poprzednich filmów. Nic, co wcześniej się wydarzyło, nie ma znaczenia. To, że Jean w walce z Apocalypsem pokazała, że ma już w sobie moc Phoenix, scenarzystę nie obchodzi. Widzowie mają ten fakt zignorować. On tak zrobił podczas pisania scenariusza. Kinberg bowiem postanowił nakręcić film, opierając się na jednej z najciekawszych zeszytowych opowieści ze świata mutantów. Szkoda tylko, że oprócz samej postaci Phoenix nie zabrał żadnego z wątków fabularnych. W rezultacie dostajemy niezwykle poszarpaną i wypraną z emocji historię zagubionej dziewczyny starającej się opanować kosmiczną moc. Scenarzysta wprowadza również nowe dziwne postaci, których próżno szukać w zeszytach Marvela. Do tego znów psuje kontinuum czasowe, które dopiero co próbowano naprawić. Jak mniemam, przez sporą liczbę dokrętek, zmienianie co chwila zakończenia filmu i przesuwanie premiery, dostaliśmy patchworkową produkcję składającą się ze scen, w których nie ma kompletnie emocji, choć po dialogach wnioskuję, że rozmowy mają nimi ociekać. Niestety, z pustego i Salomon nie naleje. Znakomita obsada miota się po planie, przyjmując groźne i waleczne pozy, ale to by było na tyle. Takie znakomite nazwiska jak Jessica Chastain, James McAvoy czy Michael Fassbender może i się starają, ale nie dostają materiału do pracy. Najbardziej mi szkoda Jessiki Chastain, która ewidentnie próbuje coś stworzyć, ale nie ma do tego środków. Widzowie, z niewiadomych dla mnie przyczyn, nie dowiedzą się o dokładnych zamiarach postaci zwanej Smith, w którą wciela się aktorka. Nie wiadomo, skąd przybyła, w jakim celu chce podbić Ziemię, itp. Jedyną zwyciężczynią jest Jennifer Lawrence, która poprosiła, by jej postać uśmiercono, bo już miała dość grania zmiennokształtnej Mystique i siedzenia godzinami na fotelu do charakteryzacji. Jej postać dostarcza kilka ciekawych sentencji, które jako jedyne zostają w głowie po seansie. Strasznie słabo wypada Sophie Turner, której kompletnie postać Jean Grey nie leży. Widać, że się męczy. Jej gra nie wzbudza żadnych innych emocji niż poirytowanie. Niestety, warsztat aktorski, który sprawdził się w Grze o tron, tu już nie daje rady.
materiały prasowe
+16 więcej
Szkoda, bowiem historia Mroczna Phoenix zasługuje na świetny film, a może nawet podzieloną na trzy akty serię. Niestety, od dawna twórcy starają się nie tylko skondensować te wszystkie wątki do jednego filmu, ale jeszcze dorzucają kilka innych, by było niby atrakcyjniej. Tak było przy okazji Ostatniego Bastionu i tak jest teraz. Żeby nie było, że tylko narzekam - muszę przyznać, że muzyka stworzona przez Hanza Zimmera na potrzeby tego filmu jest po prostu świetna, wiele poziomów lepsza niż obraz na to zasługuje. Na szczęście X-Men: Mroczna Phoenix kończy dekadę sagi o mutantach, która niestety, mówię to z bólem, miała więcej upadków niż wzlotów. Moim zdaniem nowa produkcja Simona Kinberga wypada słabiej niż X-Men Origins: Wolverinea to było trudne do osiągnięcia. Teraz wszystko w rękach Disneya, który jakiś czas temu zapowiadał, że seria zostanie zreebootowana i włączona do istniejącego już MCU. Czekam na ten moment.  
 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj