Zadzwoń do Saula: sezon 4, odcinek 10 (finał sezonu) – recenzja
Czwarty sezon Zadzwoń do Saula imponował solidnością i wysoką jakością, ale nie robił tak dużego wrażenia jak poprzednie. Ale finałowy odcinek tej serii niewątpliwie należał do najlepszych w całym serialu. To był pełen emocji, kapitalny i niezwykle satysfakcjonujący finał sezonu!
Czwarty sezon Zadzwoń do Saula imponował solidnością i wysoką jakością, ale nie robił tak dużego wrażenia jak poprzednie. Ale finałowy odcinek tej serii niewątpliwie należał do najlepszych w całym serialu. To był pełen emocji, kapitalny i niezwykle satysfakcjonujący finał sezonu!
Better Call Saul ma to do siebie, że w każdym sezonie znajdziemy przynajmniej jeden odcinek, który zachwyca czy to pod względem emocji, dialogów, klimatu, czy zapadających w pamięć wydarzeń. Winner jest jednym z nich, choć trzeba przyznać, że zaczął się od całkiem pogodnych i sympatycznych retrospekcji. Natomiast zaskakiwała inna twarz Chucka, który po namowach brata wziął udział w karaoke, a także opiekuńczo odprowadził go do pokoju. Zaskoczenie wynika nie tylko z tego, że Michael McKean całkiem nieźle potrafi śpiewać, ale też po trzech sezonach mamy w głowach już ukształtowany zły wizerunek starszego z McGillów. Te obrazki od razu wydawały się podejrzane, ale ich celem było wzmocnienie późniejszej brawurowej przemowy Jimmy’ego o Chucku. Ale kto by pomyślał, że wykorzysta te skomplikowane braterskie uczucia w tak niecny sposób, aby odzyskać licencję prawnika? Spokojny początek był tylko przygrywką do mocnej końcówki odcinka.
Sama przemowa Jimmy’ego fascynowała z kilku względów. Po pierwsze ona faktycznie poruszała, bo McGill włożył całe serce i swój talent oratorski, aby opowiedzieć o Chucku przed wzruszonym sądem. Nawet widzowie, znając całą historię braci, mogli dać się uwieźć jego pięknym słowom, które brzmiały szczerze i zawierały niemal samą prawdę. Poza tym moment, w którym zrezygnował z przeczytania listu od razu też wzbudzał wątpliwości, na ile jest to gra, a na ile prawdziwa reakcja na to, że to wcale nie musi być oryginalny list od Chucka. A do tego jeszcze zmieniające się uczucia wymalowane na twarzy Kim dawały wiele do myślenia w tej kwestii. Ta niesamowita przemowa, w której Bob Odendrik pokazał kawał świetnego aktorstwa, nie zrobiłaby aż tak wielkiego wrażenie, gdyby nie późniejszy samo zachwyt Jimmy’ego po przyznaniu się, że wyrolował komisję, grając na ich i naszych emocjach. To było pełne zaskoczenie, gdy okazało się, że to było oscarowe przedstawienie McGilla, aby zdobyć to, co chciał. I aż trudno powiedzieć czy bić brawa z podziwu tej rzekomej improwizacji czy przecierać oczy ze zdumienia, jak udało mu się łatwo wszystkich zmanipulować. A to jest wielka sztuka wywołać tak mieszane uczucia.
Na pewno był to przełomowy moment dla Jimmy’ego i chyba możemy powiedzieć głośno, że jego przemiana w Saula właśnie się dokonała, gdy zabawnie po raz kolejny przekształcił swoje nowe imię i nazwisko. Ten gest tylko to przypieczętował, ale prawdą jest, że cały odcinek oglądaliśmy jego grę pozorów w stylu Goodmana. Dobrze się bawił udając smutek przy grobie Chucka, jak również przy otwarciu czytelni honorującej pamięć brata, którą sponsorował. A jednak najbardziej w tym epizodzie chwytało za serce, gdy Jimmy utożsamił się z Christy. Z jednej strony jego mobilizujące słowa otuchy dla dziewczyny mówiły nam, że zależy mu na jej przyszłości, ale z drugiej strony były one niepokojące, bo namawiały do łamania zasad. Było w tym wiele emocji, bo sam najlepiej wie, że trudno uciec od przeszłości, ale najbardziej wzruszało, gdy załamał się w aucie. Nawet nie trzeba było pokazywać twarzy Jimmy’ego, aby poczuć jego cierpienie i rozczarowanie. Nie często oglądamy takie obrazki z McGillem, ale ten był jednym z najbardziej przejmujących w całym serialu.
Natomiast wątek Mike’a niespodziewanie przykuwał uwagę nawet jeszcze skuteczniej niż ten Jimmy’ego. A to dlatego, że oglądaliśmy naszego bohatera w swoim żywiole, bo doskonale wiedział, jak wyśledzić Wernera, który postanowił uciec na wakacje z żoną. Cały odcinek trzymano nas w niepewności, jaką decyzję podejmie Gus w związku z tą ucieczką. Jednak oglądając czwarty sezon, gdzie Fring kilka razy pokazał swoją niegodziwą stronę, można było przeczuwać, że ta historia nie skończy się dobrze. Ostatnia rozmowa Wernera z Mikem nie wzruszała, ale uderzała swoją rzeczowością, spokojem i trzymaniem na wodzy emocji, które buzowały w obu postaciach. Ta nieuniknioność sytuacji i tragicznego końca mroziła krew w żyłach. Dlatego też śmierć Wernera, oglądana z oddali na tle gwieździstego nieba, zostawiała widzów w oniemieniu i niemałym szoku.
Warto również wspomnieć o Lalo, który dodatkowo urozmaicił poszukiwania Niemca. Dosyć łatwo dał się nakryć czujnemu Mike’owi, ale dzięki temu, poza dramatycznymi momentami i płomiennymi przemowami, dostaliśmy również nieco akcji rodem z thrillera. Ehrmantraut prostym sposobem pozbył się swojego „ogona” za pomocą gumy do żucia, co jak zwykle zaimponowało. I o ile Mike zawsze wzbudza swoją pomysłowością sympatię, tak bez świetnego Tony’ego Daltona w roli Eduardo te sceny by tak nie ekscytowały. To był strzał w dziesiątkę, aby wprowadzić do Better Call Saul kolejnego Salamancę, bo znakomicie rozruszał ten serial. A przecież dopiero zaczynamy poznawać jego bezpardonową i brutalną stronę osobowości. Tej produkcji potrzebna była taka barwna postać!
Jedynym drobnym, ale zauważalnym minusem najnowszego odcinka była rozbieżność czasowa wątków Jimmy’ego i Mike’a. Poszukiwania Wernera trwały kilkanaście godzin, a McGill pracował nad swoim wizerunkiem kilka tygodni. Przez to trudno nam określić, które wydarzenia rozgrywają się na bieżąco i jak je umiejscowić względem siebie. Nie jest to wielki problem, bo obie historie tak wciągały, że nawet nie było to odczuwalne, ale ta słabostka pozostaje w pamięci. Szkoda też, że w finałowym odcinku zabrakło Nacho, który należy do głównych bohaterów Better Call Saul. Co prawda jego nieobecność nie miała dużego znaczenia, ale przecież to ważna postać dla całej historii, która nie powinna zostać tak po prostu odstawiona na boczny tor.
Jednak nie ulega wątpliwości, że był to wspaniały finał czwartego sezonu! Nie brakowało w nim emocji, a o kilku scenach na pewno szybko nie zapomnimy. Oglądaliśmy również pokaz świetnego aktorstwa. Odcinek prowadzony był bardzo płynnie, więc nawet przez chwilę nie nudził. I w końcu doczekaliśmy się przemiany Jimmy’ego w Saula! Czego chcieć więcej od finałowego epizodu? Czapki z głów.
O ile ostatni odcinek sezonu Better Call Saul budzi wielką satysfakcję, robiąc duże wrażenie, tak o czwartej serii raczej nie można mówić w tak ciepłych słowach. Był to dobry sezon, ale nie każdy epizod sprawiał tyle frajdy, co zwykle. Brak Chucka oraz rozkładania braterskich uczuć na części pierwsze jednak dawał się we znaki. Poza tym Jimmy nie miał za wielu okazji, aby zaprezentować swoje przebojowe talenty prawnicze, ale za to więcej czasu poświęcono jego związkowi z Kim. A wątki związane z Mikem, aż tak nie absorbowały naszej uwagi. Natomiast cieszy mnóstwo nawiązań do Breaking Bad, jak choćby w przypadku pokazania, skąd wziął się dzwonek na wózku Hectora. Poza tym aż dwa razy pojawił się Gale, a także Kuzyni oraz Huell. Jednak najważniejsze, że sezon zrobił milowy krok w przemianie głównego bohatera w Saula, co było powodem wielu narzekań za tak długie oczekiwanie. Historie obu seriali zaczynają się powolutku zazębiać, co nawet widać w stylu Better Call Saul, który zaczyna przypominać mroczny klimat Breaking Bad. Jesteśmy na dobrej drodze, aby serial przebił swojego poprzednika. Oby tak dalej! S’all good, man!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat