Zarażeni
W drugim odcinku The Walking Dead twórcy sprawnie rozbudowują intrygę, nie zapominając o zwyczajnych emocjach i ludzkich tragediach.
W drugim odcinku The Walking Dead twórcy sprawnie rozbudowują intrygę, nie zapominając o zwyczajnych emocjach i ludzkich tragediach.
Zgodnie z oczekiwaniami pierwsza ofiara zarazy staje się zombie i powoduje chaos w życiu grupy. Koniec spokoju i 30 dni bez incydentu, gdyż Patrick-zombie szybko zwiększa zastępy swoich kompanów. W tych scenach dziwi mnie tylko jedna rzecz - mamy noc, jest cisza, więc żucie jelit i mózgu powinno wywołać na tyle niecodzienny hałas, że osoby z pozostałych cel powinny się obudzić. W końcu szwendacz nie dbał o to, by pożywiać się w ciszy. Chaos wywołany atakiem od wewnątrz rozbudza bohaterów i wprowadza napięcie, gdyż pojawia się nieznane zagrożenie. Wiemy o jakiejś tajemniczej infekcji, która zabija w kilka godzin. Twórcy spokojnie pobudzają ciekawość i kierują nasze domysły na jeden tor - jest to jakaś mutacja grypy pochodzenia zwierzęcego. Rozwiązanie to wydaje się chyba najciekawsze, bo po pierwszym odcinku i sugestii choroby świnki w moich myślach pojawiła się wizja hord szwendaczy-knurów lub wiewiórek jedzących mózgi.
Odcinek odnosi sukces, opierając się na emocjach bohaterów. Na drobnych niuansach, które rozwijają postacie, ale oszczędzają nam banałów. Czuć to w historii dwóch dziewczynek, które muszą dojrzeć i poradzić sobie ze śmiercią ojca. Szczególnie odczuwalne jest to jednak w wątku Michonne. Co prawda jej początkowe zranienie jest strasznie naciągane i głupie, ale widocznie takie miało być, bo sama bohaterka przyznaje, że zachowała się idiotycznie. Dotychczas nic nie wiemy o tym, kim była przed apokalipsą zombie. Ta jedna, niezwykle emocjonalna scena z niemowlakiem mówi więcej niż tysiąc słów i pokazuje nam kobietę-samuraja w zupełnie innym świetle.
[video-browser playlist="634401" suggest=""]
Zgodnie z zapowiedzią istotnym wątkiem okazuje relacja Ricka z Carlem, który chce zadbać o to, by jego syn nie stał się bezwzględnym człowiekiem i miał w miarę normalne życie, jeśli w takiej rzeczywistości w ogóle jest to możliwe. Cały odcinek jest tak naprawdę pokazem dojrzewania obojga i transformacji w osoby, jakimi mają się stać. Obaj są twardzi, ale moralny kompas mają ustawiony w odpowiednim kierunku. Końcówka pokazuje, że coś się w nich zmienia. Rick zdaje sobie sprawę, że w tym świecie Carl i inne dzieci muszą być uczone przetrwania. Pewnym punktem przełomowym było dla niego poświęcenie prosiaka. A Carl w jakiś sposób także dojrzał do tego, by znów nosić broń i nie podejmować tak pochopnych decyzji jak w poprzednim sezonie.
Intrygują dwie tajemnice odcinka. Po pierwsze - kto karmił szwendaczy, motywując je do ataku na płot? W pierwszej chwili powiedziałbym, że Gubernator, ale raczej to nie w jego stylu i nie miałby jak dostać się na teren więzienia, by to uczynić. Stawiam na jakiegoś jego zausznika, który jest jego szpiegiem w grupie i chce doprowadzić do ich upadku. Wydaje mi się nawet, że jest to ściśle powiązane z cliffhangerem, gdzie Tyreese traci swoja ukochaną. Ktoś musiał ich wyciągnąć z cel i spalić. Sami raczej nie byli już w stanie tego zrobić.
Dostajemy dobry odcinek The Walking Dead, który dostarcza sporej dawki wrażeń oraz emocji poprzez niuanse związane z życiem bohaterów. Szkoda jedynie kilku niedopracowanych drobiazgów psujących pozytywne wrażenie.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat