Ziam – recenzja filmu
W produkcjach z zombie widzieliśmy już wszystko, ale czy muay thai? Kulp Kaljareuk próbował stworzyć postapokaliptyczny świat, w którym tradycyjna sztuka walki stanie się najskuteczniejszą bronią przeciwko żywym trupom.
W produkcjach z zombie widzieliśmy już wszystko, ale czy muay thai? Kulp Kaljareuk próbował stworzyć postapokaliptyczny świat, w którym tradycyjna sztuka walki stanie się najskuteczniejszą bronią przeciwko żywym trupom.

Ziam to tajska produkcja wyreżyserowana przez Kulpa Kaljareuka, twórcę takich tytułów jak Hong Hun czy The Up Rank. Tym razem jego udział zaowocował filmem, którego nie sposób pominąć – utrzymuje się w topce tygodnia na platformie Netflix. Sing (Mark Prin Suparat) to główny bohater, który dzięki znajomości muay thai musi poradzić sobie z prawdopodobnie najtrudniejszym rywalem do tej pory – hordą zombie. Nie jest w tym osamotniony, bo w swoim narożniku ma ukochaną Rin (Nuttanicha Dungwattanawanich) oraz dzielnego chłopca o imieniu Buddy (Taofa Maneeprasopchok). W postapokaliptycznym Bangkoku, gdzie skażone ryby zamieniły ludzi w zombie, Sing – niczym na ringu – walczy o życie ukochanej lekarki w opanowanym przez nich szpitalu. Zapowiada się nieźle, ale na fajerwerki nie ma co liczyć.
Sing działa w szemranych interesach – bójki i rozboje to jego codzienność. Zna tajski boks, pełen precyzyjnych uderzeń łokciami, nogami i kolanami – właśnie to staje się jego bronią zamiast klasycznych rozwiązań, takich jak maczeta czy karabin. Ta postać miała coś w sobie, naprawdę! Nie jest to może typowy lider opiekujący się każdą napotkaną osobą, jak w The Walking Dead Rick Grimes, ale w zamian dostajemy nieustraszonego Taja. Robiło to wrażenie, lecz wraz z rozwojem akcji nieporadność żywych trupów stała się przewidywalna i nużąca, co odbiło się na moim odbiorze. Sing to po prostu niezniszczalny charakter, który nie boi się nikogo i niczego.
Sceny konfrontacji z zombie należały do najlepszych w filmie. Momentami miałem wrażenie, że to nie Sing walczył z nimi, lecz oni z nim – i to do pewnego momentu działało na korzyść postaci. Same starcia – mimo dobrej choreografii – zaczęły tracić siłę. Film jako kino akcji przestaje wtedy w pełni działać, bo brakuje eskalacji i realnego zagrożenia.
Trudno znaleźć coś interesującego w sposobie przedstawienia zombie – to typowe, wręcz leniwe odwzorowanie schematów, bez próby zaskoczenia widza czy przełamania konwencji. Liczyłem na coś bardziej pomysłowego, co pozwoliłoby cieszyć się świeżym podejściem. Pod tym względem się zawiodłem – znów musiałem przełknąć, że te stworzenia niczym nie różnią się od poprzedników.
Oprócz wspomnianego wcześniej pogromcy zombie pojawia się jeszcze kilka postaci, które jednak – przy dominującym show Singa – nie miały zbyt dużego pola do popisu. Aktor wcielający się w rolę Buddy'ego przekonał mnie do siebie dziecięcą wrażliwością i autentycznością. Szczególnie widać to w scenie, w której nie chciał opuścić bliskiej mu osoby, choć ta była już zainfekowana. Rin, w całym chaosie, wyróżniała się spokojem na tle panikujących ludzi w szpitalu – i tyle. Oczekiwałem po niej więcej, tym bardziej że jako pracownik tego obiektu miała naprawdę dobre karty, których nie wykorzystała. Poznajemy również Vasu (Johnny Anfone) – kogoś w rodzaju ,,wielkiego brata” w Tajlandii – miał potencjał, ale nie zrobił na mnie większego wrażenia. Sytuacja podobna jak w przypadku Rin. Sing przyćmił wszystkich.
Film momentami bazuje na słabych i przewidywalnych jumpscare'ach. Napięcie w danej scenie jest starannie budowane, by zaraz potem zostać gwałtownie zerwane pojawieniem się znikąd zombie na całym ekranie. To pójście na łatwiznę. Był również efekt, który miał straszyć, a straszył dosłownie – slow motion było zestawione z nerwowym, niestabilnym ruchem kamery, co wyglądało amatorsko. Od technicznej strony warto dodać, że muzyka bywała źle dopasowana do akcji, jak gdyby działo się coś tragicznego bądź brutalnego, a w tle leciała lekka, niczego niezapowiadająca melodia, co zaburzało odbiór scen.

Do motywów przedstawionych w filmie mam więcej zastrzeżeń niż pochwał. Wątek romantyczny między Rin a Singiem miał solidne podwaliny, a wypada płasko. Nie kibicowałem im. To, co miało być silnym emocjonalnym fundamentem, sprowadza się do chłodnej determinacji. Zabrakło tu szczerej chemii czy poruszających momentów, które pokazałyby głębię ich więzi. Być może to krótkie dialogi spowodowały, że coś tu nie grało.
Film próbuje zarysować kontekst społeczno-ekologiczny – ocieplenie klimatu, chaos rządowy, skażone jedzenie – ale robi to powierzchownie, traktując te motywy jedynie jako tło dla akcji. Czy mimo niebezpieczeństwa dalej przekazywano fałszywe informacje w mediach? Wiadomo jedynie, że na miejsce wysłano w pełni uzbrojone siły porządkowe, które radziły sobie gorzej niż Sing w pojedynkę. Absurd.
Główny bohater Ziam wzbudza sympatię, łatwo mu kibicować, jednak jego zbyt idealistyczna kreacja sprawia, że szybko staje się przewidywalny. Zombie są przedstawione klasycznie, bez świeżości – nawet duża ilość krwi nie buduje napięcia ani nie potęguje grozy. Walki w stylu muay thai miały potencjał, ale przy tak mało wymagających przeciwnikach szybko przestały robić wrażenie. Zakończenie nie porwało, ale jego otwarta forma daje pewne pole do interpretacji i to uznaję za plus. Ziam to film, który próbował wnieść coś nowego na rynek, ale jedna dobrze poprowadzona postać, i jej umiejętności pięściarskie to jednak za mało, by rzeczywiście się to udało. Całość wypada odrobinę poniżej przeciętnej.
Poznaj recenzenta
Wiktor MrózWspółpracownik naEKRANIE.pl i student dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Mol książkowy, który oprócz sięgania po najnowsze tytuły uwielbia też klasykę, zwłaszcza polskich autorów takich jak Lem czy Mostowicz. W świecie filmu również najbardziej ceni sobie klasyki — „Skazani na Shawshank” to dla niego absolutny majstersztyk, pełen sentymentu i prawdziwa kopalnia interpretacji. Poza literaturą i kinem, z dużym zainteresowaniem śledzi scenę muzyczną, szczególnie rap, a także sport oraz, o zgrozo, politykę




naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 58 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1985, kończy 40 lat

