

Zombicide to seria mniej więcej tak płodna, jak rodzina wilkołaków z Hotelu: Transylwania. Do tej pory jednak nigdy nie miałam wrażenia, że kolejne jej „dzieci” są wypuszczane na siłę. Twórcy w każdej części starali się wprowadzać nowe elementy i udoskonalać formułę – swego czasu była chociażby tragiczna mechanika rozmnażania zombie, przez którą cała plansza była zapełniona jak PKP latem. Na szczęście później naprawili to, zwiększając aktywację przeciwników, a nie mnożąc ich na potęgę. W ten sposób po klasycznym fantasy mieliśmy na przykład Dziki Zachód z rewolwerami zamiast łuków, a nieumarli na przestrzeni lat przybierali postacie między innymi orków, wilków i kosmitów znanych pod nazwą Xenosi.
Dla mnie kolejne odsłony Zombicide to znane i lubiane mechaniki z nowymi ekscytującymi elementami. Zawsze staram się jednak zwracać uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze – czy gra jest przyjazna dla tych, którzy jeszcze nie mieli do czynienia z serią? Po drugie – co oferuje weteranom, poza nieco inną szatą graficzną i figurkami. W skrócie: próbuję spojrzeć na tytuł nie tylko z perspektywy własnych odczuć. Myślę o tych dwóch bardzo różnych grupach docelowych i zastanawiam się, do której może trafić. Domyślam się, że trudniejszy wariant spodoba się osobom, które chcą wyzwania, z kolei coś prostszego może być przystępne dla graczy, którzy jeszcze nie wiedzą, co to trauma po ucieczce przed długimi nogami wilków z Wulfsburga. Jak wypadło w tym kontekście Zombicide: Biała Śmierć?

W grze Zombicide: Biała Śmierć opuszczamy kosmos i Dziki Zachód, by wrócić do starej dobrej serii fantasy. Tym razem wcielamy się w bohaterów, którzy staną na czele ostatniej grupy ocalałych w Wintegradzie. Niegdyś prestiżowe i bogate miasto musi teraz desperacko bronić się przed falą zarażonych, wśród których znajdują się armie barbarzyńskich Khanów, a także nowy rodzaj nekromantów. Widać także, że twórcy czerpali inspiracje z Azji Środkowej i Wschodniej. Najbardziej oczywiste są nawiązania do Japonii, chociażby postać czarnoskórego samuraja, a także Mongołów. Na pewno znajdziecie w Internecie materiały na ten temat, ponieważ wiele osób próbowało już rozszyfrować wszystkie odniesienia.
Co nowego wprowadzono w grze Zombicide: Biała Śmierć? Mamy figurki strażników, które na początku rozgrywki są w konkretny sposób ustawiane na planszy. Nasi bohaterowie mogą nimi sterować, w tym przemieszczać się i walczyć. Co więcej, każda postać ma związaną z tym dodatkową umiejętność, na przykład bonusowy atak dla strażników. To sprawia, że trzeba się chwilę zastanowić, kto ma wydać rozkazy. Strażnicy zwykle stoją na murach, które fabularnie mają chronić miasto przed zombie. I mogą z nich spuszczać kociołki, które zabiją wszystkich nieumarłych na kafelku, na czele z Abominacją. Muszę przyznać, że daje to jeszcze większą frajdę niż podpalanie żółci, bo możemy robić to częściej. Z drugiej strony zastanawia mnie, czy nie zmniejsza to zbyt zagrożenia, jakie zazwyczaj niosła za sobą karta Abominacji. Poza tym do dyspozycji graczy są też zwijane drabinki, po których mogą przemieszczać się tylko ocalali – nieumarli najwyraźniej mają problem z ruchem pionowym.
Biała Śmierć wprowadza też nowy rodzaj nekromantów, którzy już nie muszą sami się poruszać, by być wrzodem na dupie: z każdą rundą popychają do przodu splugawienie, niszczące wszystko na swojej drodze, w tym mury. Gdy dotrą do konkretnego punktu na mapie, gracze przegrywają. W związku z tym trzeba jak najszybciej pobiec do nekromanty i się go pozbyć, zanim jego urocza zielona flegma zaprzepaści misję. Podoba mi się, że spróbowano zrobić coś nowego z tą postacią. Nowym graczom ta zasada nie sprawi trudności, a dla weteranów będzie przyjemnym urozmaiceniem. I zapomniałabym o najważniejszym – nie ma drzwi! Nie trzeba niczego wyważać! Może dla Was to nic nieznaczący szczegół, ale dla mnie takie małe ułatwienie jest czymś fantastycznym. Kolejnym niewielkim dodatkiem, który cieszy, jest nowy rodzaj oręża, czyli włócznie, będące czymś pomiędzy bronią do walki wręcz a dystansową, z jakimi mieliśmy do czynienia do tej pory.

Jeśli chodzi o stronę wizualną, jak zwykle w przypadku tej serii mamy do czynienia z wysokim poziomem – figurki są piękne i pełne detali, karty wykonane z grubszego i porządnego papieru, a w środku pudełka znajdują się specjalne plastikowe przegródki, w których można trzymać bohaterów, by się nie poniszczyli. Jeśli jednak chodzi o sam klimat, bardziej w mój gust trafili Żywi lub Nieumarli. To jednak bardzo subiektywna kwestia i właściwie cieszę się, że sama linia Zombicide oferuje tak duży wybór: fantasty, western, science fiction, a także współprace z markami popkulturowymi, jak Marvel i DC. Przejrzałam rozszerzenia do Białej Śmierci i okazuje się, że... jest dodatek z Żółwiami Ninja. To brzmi jak coś BARDZO w moim klimacie. Jest też minidodatek Mistyczne Bestie z chyba najfajniejszymi modelami Abominacji. Jeśli więc dopiero myślicie o składaniu swojej kolekcji Zombicide, to Biała Śmierć w komplecie może prezentować się naprawdę niesamowicie i magicznie.
Mam wrażenie, że Zombicide: Biała Śmierć to jedna z łatwiejszych gier w serii. W moim przypadku rozgrywka szła naprawdę gładko. Trzymała się ram czasowych, które znajdują się w instrukcji. Należy jednak wziąć poprawkę na to, że seria w dużej mierze polega na losowości – czasem wystarczy kilka niefortunnych kart i dodatkowych aktywacji, by utrudnić misję. Dlatego poziom trudności zawsze jest płynny. Uważam, że Wulfsburg był trudniejszy, dlatego Białą Śmierć poleciłabym nowym graczom. Jeśli chodzi o starych wyjadaczy – kupcie dodatek, jeśli spodobała Wam się opisana przeze mnie mechanika prowadzenia strażników i walki na murach, bo to główna nowa atrakcja.
Poznaj recenzenta
Paulina Guz

