Żona idealna: sezon 7, odcinek 22 (finał serialu) – recenzja
Żona idealna przechodzi do historii. Po siedmiu tak dobrych sezonach wszyscy fani trzymali kciuki, by zakończenie godnie zamknęło historię Alicii Florrick. W pewnym sensie to zrobiło, szkoda jedynie, że pozostawiło po sobie tak wielkie uczucie niedosytu.
Żona idealna przechodzi do historii. Po siedmiu tak dobrych sezonach wszyscy fani trzymali kciuki, by zakończenie godnie zamknęło historię Alicii Florrick. W pewnym sensie to zrobiło, szkoda jedynie, że pozostawiło po sobie tak wielkie uczucie niedosytu.
Finałowy odcinek serialu The Good Wife zaczyna się dokładnie w miejscu zakończenia poprzedniego. Ława wydała wyrok w sprawie Petera, a przynajmniej tak wszyscy myślą, goniąc do sądu. Scenarzyści po raz ostatni zwodzą nas świetną zagrywką. Po zeszłotygodniowym cliffhangerze spodziewałem się spokojnego odcinka, w którym może nawet jednoznacznie nie paść odpowiedź na pytanie, czy skazano Petera, a jeśli tak, to na jak długo. Zamiast tego twórcy rzucają widza w wir akcji, a jej koniec (a właściwie koniec pierwszego aktu) znów zaskakuje. Nie chodziło o wydanie wyroku, a zwykłe pytanie od ławy przysięgłych. Gdy już byłem gotowy na odcinek prowadzony w szybkim tempie, akcja stopniowo zwalniała. Tempo prowadzonych wydarzeń to zawsze była wielka zaleta The Good Wife - trudno znaleźć drugi tak nieprzewidywalny, dynamiczny i przy tym naprawdę dobry serial.
End kręcił się wokół procesu Petera, ale tak naprawdę był w całości poświęcony Alicii. Julianna Margulies była fenomenalna w roli pani Florrick i zasłużenie została wielokrotnie nagrodzona za tę rolę różnymi statuetkami. Ten odcinek dodatkowo pozwolił jej błyszczeć jaśniej niż zwykle. The Good Wife była serialem, w którym każdy z bohaterów drugoplanowych czy tych powracających trzecioplanowych (mam tu na myśli postacie m.in. Colina Sweeneya albo Lemonda Bishopa, choć zdaję sobie sprawę, iż nazywanie ich trzecioplanowymi jest bardzo krzywdzące) czymś się wyróżniał i był charakterystyczny, przez co postać Alicii nie zawsze znajdowała się na pierwszym planie, ale finał w pełni jej to zrekompensował. Wisienką na tym torcie były sceny, w których u boku głównej bohaterki pojawiał się Will Gardner. Mówiąc kolokwialnie – zagrały i przypomniały klimat poprzednich serii.
Niestety to wysunięcie jednej postaci na pierwszy plan musiało odbić się na pozostałych, co wiąże się z największym zarzutem względem finału – wydaje się on niedokończony. Najbardziej razi mnie zignorowanie wątku kancelarii. Po co w poprzednim odcinku poruszano kwestię dyskryminacji płciowej? W dodatku dyskryminacji mężczyzn, co przecież częste nie jest i daje wielkie pole do popisu scenarzystom.
Poza tym - co z Jasonem i Alicią? Nie byłem fanem ich związku, według mnie ich relacja lepiej działała na poziomie flirtu. Wydaje mi się, że śledczy miał być jedynie substytutem dla Willa, żeby twórcy mogli osiągnąć swoje zakończenie o niespełnionej miłości i… w zasadzie wyszło nijako. Ni to ziębi, ni grzeje, czyli w sumie najgorzej, jak mogło, a w innych wypadkach wcale nie jest lepiej.
U Diane też nic się nie zakończyło. Twórcy pokazywali widzom przez cały jej związek z Kurtem, że pomimo różnic dobrze im ze sobą. Jako widz liczę, że na końcu zobaczę, jak moje ulubione postacie odnoszą sukcesy bądź ponoszą porażki, a tutaj tego nie ma. Pozostanie jedynie żałować, że twórcy nie zdecydowali się chociażby na rozwiązanie takiego istotnego wątku jak kancelaria prawnicza rządzona przez kobiety. Choć w tym wypadku ostatnia scena pokazuje nam, że pomiędzy Alicią i Diane stosunki nie układają się najlepiej. Aż prosi się to o następną serię.
Nie mam nic do otwartych zakończeń, wiem, kto był głównym bohaterem serialu, ale do innych postaci też zdążyliśmy się przywiązać i ich losy nas obchodzą. Dla mnie ten finał mógłby działać jako zakończenie sezonu, a nie całego serialu. Czuję się dokładnie tak, jakby produkcja została anulowana. Miałem wielką wiarę w twórców przed obejrzeniem tego odcinka, bo zasłużyli przez te wszystkie lata, tworzyli tyle wspaniałych, niebanalnych historii, niestety zabrakło im trochę pary na zakończenie. Trudno mi pomimo tego negatywnie ocenić End. Pozostawił po sobie spory niedosyt, ale przez większość czasu wciąż świetnie bawił. Z przyjemnością oglądało się poczynania na sali sądowej i czuć było w tym wszystkim magię tej produkcji.
Mimo odrobinę rozczarowującego końca The Good Wife wciąż pozostanie w mojej ocenie serialem wartym oceny 10/10. Na ostatniej prostej nieco zawiodła, ale patrząc obiektywnie – wyprodukowano 156 odcinków, a gdy myślę o tych rozczarowujących, to nie wiem, czy wykorzystałbym palce obydwu rąk do ich podliczenia. Celowo piszę rozczarowujących, gdyż trudno mi znaleźć odcinki słabe; jak już, to znaleźć można słabe jak na The Good Wife, ale to chyba żaden wyznacznik. Teraz, gdy już wyemitowano całość, seria może przeżyć drugą młodość i istnieje szansa, że zainteresują się nią nowi widzowie. Chociaż to zapewne jedynie naiwne życzenie. Przyszłością The Good Wife będzie prawdopodobnie znalezienie się obok The Wire na liście najlepszych zakończonych seriali, których prawie nikt nie oglądał.
Źródło: zdjęcie główne: CBS
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat