Ludzie cienia: przeczytaj początek thrillera Grahama Mastertona
Ludzie cienia to nowa powieść Grahama Mastertona. Mamy dla was do przeczytania pierwsze dwa rozdziały tej powieści.
Ludzie cienia to nowa powieść Grahama Mastertona. Mamy dla was do przeczytania pierwsze dwa rozdziały tej powieści.
– Biedna dziewczyna ma chyba z dziesięć ran szarpanych na rękach i przedramionach – powiedziała. Jej akcent wskazywał, że pochodzi z Belfastu. Mówiła bardzo cicho, żeby rudowłosa jej nie usłyszała. – Nie są zbyt głębokie, ale jest ich dużo i zostały zadane bez ładu i składu. Ktokolwiek ją tak potraktował, musiał być niepoczytalny albo pod wpływem jakichś środków wzmagających agresję.
– A pozostałe sprzedawczynie? – zapytał Jerry. – Wie pani, jak się czują?
– Jedna ma podobne rany jak ta dziewczyna i otrzymała też cięcie nożem przez gardło. Na szczęście menedżer udzielił jej pierwszej pomocy i zatrzymał krwawienie, prawdopodobnie więc z tego wyjdzie. Trzeciej zadano kilka ciosów w klatkę piersiową i żołądek. Kiedy przyjechaliśmy, dawała bardzo słabe oznaki życia. Nie wiem, co się z nią teraz dzieje, ale obawiam się, że ją stracimy.
Rudowłosa nagle zaczęła płakać. Ratownik przykucnął przy niej, uścisnął jej dłonie i powiedział:
– Już dobrze, kochanie. Nie denerwuj się. Jest po wszystkim.
– Ale dlaczego ona chciała mi zrobić krzywdę? – łkała kobieta. – Dlaczego tak się wściekła? Przecież tylko ją poprosiłam, żeby nie niszczyła ekspozycji.
Jerry zmarszczył czoło, popatrzył na ratowniczkę i zapytał:
– „Ona?” Dobrze słyszałem? „Dlaczego ona chciała mi zrobić krzywdę?” Czyżby zraniła ją kobieta?
– Biedactwo musi być w szoku. Proszę wejść do środka, wtedy wiele pan zrozumie.
Jerry i Jeżozwierz weszli do sklepu. Menedżer stał przy regale zaraz za drzwiami i rozmawiał z umundurowanym policjantem. Był łysy, nosił okulary i miał małe wąsy; ojciec Jerry’ego nazywał takie wąsiki „zagłodzonymi brwiami”. Wciąż był pod wpływem adrenaliny, a chociaż podwinął prawy rękaw koszuli, Jerry dostrzegł, że materiał jest czerwony od krwi.
Czworo kolejnych sprzedawców zbiło się w grupkę: trzy dziewczyny i pryszczaty nastolatek. Wszyscy mieli rozbiegane oczy, co Jerry widywał niemal u każdego świadka strzelaniny, ataku nożownika czy śmiertelnego wypadku samochodowego. Miną tygodnie albo i miesiące, nim krwawe detale przestaną prześladować tych ludzi.
– Collins – przedstawił się menedżer, kiedy Jerry i Mallett pokazali mu legitymacje. – Peter Collins. W rzeczy samej ochrzczony zostałem jako Colin Peter Collins. Taki żarcik rodziców.
Tak, szanowny panie, cholernie śmieszny żart, pomyślał Jerry, ale nie powiedział tego głośno.
Z umundurowanym policjantem się znali. Był to posterunkowy Brookes, o rozmiar wyższy i o rozmiar potężniej zbudowany niż większość istot ludzkich. Miał twarz w kolorze niedopieczonego ciasta, przez co wyglądał, jakby całe życie pracował w piwnicy bez okien.
– Pewnie będą panowie potrzebowali zeznań moich personelu – powiedział menedżer. – Możemy pójść do mojego biura, jeżeli to wam odpowiada. Tam jest spokojniej.
– Najpierw musimy przesłuchać podejrzanego – odparł Jerry. – Może wiadomo panu, czego tak naprawdę tutaj szukał?
– Hmm… właściwie tak. Ale szczerze mówiąc, jestem zdezorientowany. Złodzieje chcieli ukraść kredki, flamastry i zestawy farb olejnych z działu artystycznego. Zgarniali te rzeczy z półek do czarnego worka na śmieci. Jestem zdziwiony, bo to już druga próba kradzieży artykułów z tego działu w ciągu trzech tygodni. Za pierwszym razem sprawcy uciekli.
– Kredki, flamastry i farby olejne? To wszystko? Nie chcieli się dorwać do kasy ani zabrać czegoś bardziej wartościowego?
– Te farby kosztują 19,95 funta, i to w promocji, a tak naprawdę nie mamy tutaj nic cenniejszego. No, jest jeszcze droga książka o edytorach tekstu, kosztuje 95 funtów, ale kto chciałby ją ukraść? Ja nie rozumiem z niej ani słowa.
– Jasne. Porozmawiajmy z tym miłośnikiem farb olejnych. Gdzie on jest?
– W magazynie – odparł Brookes. – Aresztowaliśmy go za ciężkie uszkodzenie ciała i odczytaliśmy mu jego prawa. Pilnuje go Matt Williams.
Menedżer zaprowadził Jerry’ego i Jeżozwierza na zaplecze, a posterunkowy Brookes im towarzyszył. Półki w magazynie pełne były książek, usztywnionych kopert, dziurkaczy, butelek z klejem i pachnących papeterii, jednak oprócz ich zapachu w pomieszczeniu unosiła się jeszcze inna woń – obrzydliwy, kwaśny odór brudnego ciała. Na składanym metalowym krześle, przykuty do niego kajdankami, siedział mężczyzna z potarganymi brązowymi włosami.
Jerry natychmiast zdał sobie sprawę, dlaczego sprzedawczyni odniosła wrażenie, że została zaatakowana przez kobietę. Mężczyzna ubrany był w brudną kremową suknię o krótkich koronkowych rękawach. Był tak tęgi, że suknia rozdarła się pod pachami. Sięgała mu zaledwie do kolan, ukazując owłosione golenie. Nie miał butów. Jego stopy były brudne, a paznokcie w fatalnym stanie.
– No i kogo my tutaj mamy? – rzucił Jerry.
Kilka lat wcześniej dodałby jeszcze jakiś sarkastyczny komentarz typu: „Małą pannę Muffet” albo coś w tym rodzaju. Jednak obecnie policjantów obowiązywały ścisłe przepisy w kwestii zwracania się do transwestytów, osób transpłciowych i wszystkich innych obywateli uważających się za kogoś innego, niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Poza tym niedawno jego sąsiadką została transpłciowa kobieta o imieniu Diana i Jerry naprawdę ją polubił.
Mężczyzna patrzył na niego, lecz milczał. Miał kolczyki w łukach brwiowych i niemal bezbarwne oczy, a ich kąciki i rzęsy były sklejone, jakby dopiero się obudził. Czoło i policzki były brudne. Śmierdział tak okropnie, że Jerry natychmiast zrozumiał, dlaczego posterunkowy Williams stoi tak daleko od niego, jak tylko się dało w tym małym pomieszczeniu, i przez cały czas zakrywa dłonią nos oraz usta.
Smród taki, że robale by się podusiły, pomyślał Jerry. Zapewne w taki sam sposób, lecz głośno, zareagowałby na obdartusa ojciec Jerry’ego.
– Zrób nam przysługę i szeroko otwórz drzwi – Jerry zwrócił się do Williamsa. Wyciągnął telefon, popatrzył na mężczyznę w sukni i zapytał: – Jak się nazywasz, słońce?
Tamten wymamrotał coś pod nosem.
– Zapytam jeszcze raz: jak się nazywasz? Chyba mówisz po angielsku, co? A może nie? Vôtre nom, monsieur? Su nombre, hombre? Jak się nazywasz?
Mężczyzna znowu wydał nieartykułowane dźwięki, ale nadal milczał. Nawet nie pokręcił głową na znak, że odmawia odpowiedzi.
Wtrącił się Jeżozwierz:
– Stary, popełniłeś przestępstwo i jeśli w tej sytuacji odmówisz nam podania danych personalnych, będzie to podpadać pod kolejny paragraf.
– No właśnie – potwierdził Jerry. – Po co ci to? Już i tak mamy na ciebie dość cholernych paragrafów. Zostałeś złapany na gorącym uczynku.
– Do nas też się nie odezwał – powiedział Brookes. – Ani słowem. Może jest Tomciem Paluchem?
– To twoja ostatnia szansa – odezwał się Jerry. – Kim jesteś i dlaczego chciałeś ukraść kredki i flamastry?
Mężczyzna wciąż wpatrywał się w Jerry’ego. Znowu coś wymamrotał. Odgłosy, które wydawał, przywodziły na myśl warczenie psa.
– Dość tego – zdecydował Jerry. – Równie dobrze moglibyśmy zmuszać pieprzonego buldoga, żeby do nas przemówił.
W tym momencie ze sklepu dotarły odgłosy jakiegoś zamętu, szelest kamizelek antynożowych oraz skrzypienie butów na posadzce. Zjawiło się czterech funkcjonariuszy, którzy mieli zabrać do aresztu mężczyznę w sukni.
– A to co za jeden? – zapytał jeden z nich, kiedy zeszli do magazynu. – Dziadek Lady Gagi?
Mężczyzna nie stawiał oporu, kiedy policjanci podnosili go krzesła. Wręcz przeciwnie, był zwiotczały i chwiał się. Dwaj funkcjonariusze musieli złapać go mocno pod ramiona, a koleni dwaj za nogi i w ten sposób wynieśli go ze sklepu. Wyglądali jak myśliwi taszczący martwego lwa. Kiedy wpychali go do czekającej furgonetki, suknia się uniosła, a Jerry i Jeżozwierz dostrzegli, że mężczyzna nie ma majtek.
– Cholera jasna – mruknął Mallett. – Ależ wielki fiut.
– A drugi podejrzany? – zapytał Jerry. – Ten, który uciekł. Jak był ubrany?
– Wszystko nagrały kamery przemysłowe w sklepie, więc może pan sam zobaczyć – odpowiedział posterunkowy Brookes. Drzwi policyjnej furgonetki się zatrzasnęły i policjanci przez chwilę patrzyli za odjeżdżającym samochodem. – Jeśli chodzi o mnie, to nie mam pewności, czy to kobieta czy mężczyzna. Ten ktoś był okryty ciemnoszarym kocem. Zarzucił go na głowę jak kaptur i na obrazie widać tylko jego nogi. Kiedy się zjawiliśmy, wyślizgnął się drugimi drzwiami, jak gówno z łopaty, prawda, Matt?
Posterunkowy Williams energicznie pokiwał głową.
– Wystrzelił jak pieprzona rakieta.
– Wysłałeś w eter opis poszukiwanego?
– Tak, oczywiście. Ale wystarczy, że facet pozbędzie się koca, i za żadne skarby go nie rozpoznamy.
– To zależy. Jeżeli jest ubrany tak jak jego kumpel, to mamy go jak na talerzu, szybko ktoś go zauważy.
– Powiem wam, z kim musimy się najpierw skontaktować – powiedział Jeżozwierz. – Z Oddziałem Zdrowia Psychicznego w szpitalu Świętego Jerzego. Trzeba sprawdzić, czy nie uciekła stamtąd para świrów.
– Jeżozwierzu – skarcił go Jerry.
– Och, tak, przepraszam. Chodziło mi o dwóch pacjentów chorych psychicznie.
Jerry popatrzył na czarny worek na śmieci, który leżał na podłodze sklepu, wśród porozrzucanych kredek, kolorowych flamastrów i pudełek z farbami olejnymi.
– Bardzo bym chciał się dowiedzieć, dlaczego oni, świry czy nie świry, chcieli ukraść ten cholerny chłam.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat