Początki Stalowego Szczura - przeczytaj fragment SF Harry'ego Harrisona
Mamy dla Was fragment książki, na którą składają się trzy krótkie powieści science fiction Harry'ego Harrisona o Stalowym Szczurze.
Mamy dla Was fragment książki, na którą składają się trzy krótkie powieści science fiction Harry'ego Harrisona o Stalowym Szczurze.
Kawałek Nieba przed paroma tysiącami lat zasiedlili wierni jakiegoś religijnego kultu, o którym na szczęście nikt już nie pamięta. Przybyli z innej planety, nazywała się Błoto czy tam Ziemia, niektórzy twierdzili, że była kolebką ludzkości, ale ja w to wątpię. Tak czy inaczej, niezbyt im się powodziło. Pewnie musieli zbyt ciężko pracować, bo w pierwszych latach życie tu nie było zabawne. W szkole nauczyciele przypominają nam o tym aż za często, a najczęściej, kiedy przyjdzie im ochota skarżyć się na rozbestwione młode pokolenie. Lepiej nie wypominać im, że też muszą być rozbestwieni, bo tu od stuleci nic się nie zmieniło.
Na samym początku rzeczywiście łatwo nie było. Cała planetarna flora okazała się dla ludzkiego organizmu zabójcza, należało ją wyplenić i zastąpić tym, co jadalne. Fauna też była zabójcza, z tymi wszystkimi kłami i pazurami. Zatem było trudno. Zwykłe krowy i owce żyły krótko. Selektywne eksperymenty genetyczne jakoś sobie z tym poradziły, na planecie pojawiły się dzikoże. Wyobraźcie sobie, jeśli potraficie, a do tego trzeba nie byle jakiej wyobraźni, tonowego dzika z kłami jak sierpy i wściekłym temperamentem. To samo już coś znaczy, ale teraz do kłów i temperamentu dodajcie długie kolce porastające całe ciało jak u jakiegoś zwariowanego jeża. Choć pomysł może się wydawać dziwny, okazał się skuteczny. Na farmach do dziś hoduje się dzikoże, a to oznacza sukces. Ich wędzona szynka z Kawałka Nieba jest słynna na całą galaktykę. Tylko że cała galaktyka jakoś nie ustawia się w kolejce do zwiedzania świńskiej planety. Dorastałem na niej, więc wiem. Tak tu nudno, że nawet dzikoże zasypiają.
Zabawne, ale chyba tylko ja to widzę. Wszyscy inni patrzą na mnie dziwnie. Mama była pewna, że wszystkiemu winne są bóle wzrostowe, więc paliła kolce dzikoża w mojej sypialni, bo nie ma to jak ludowa medycyna. Tata bał się szaleństwa, przez co raz do roku prowadził mnie do lekarza. Lekarz nie znajdował niczego, więc teoretyzował, że jestem reliktem z epoki pierwszych osadników, przegranym na mendlowskiej loterii. Ale to było lata temu. Rodzicielska troska przestała mnie obchodzić, kiedy miałem piętnaście lat i tatko wyrzucił mnie z domu po tym, jak przeszukał mi kieszenie, przekonując się dzięki temu, że mam więcej gotówki od niego. Mama chętnie poszła na to rozwiązanie, nawet przytrzymała drzwi, żeby się za wcześnie nie zamknęły. Ucieszyli się, moim zdaniem, że już mnie nigdy nie zobaczą. Wprowadzałem irytujący element niepokoju w ich bydlęcą egzystencję.
A co ja o tym myślę? No cóż, samotność egzystencji wyrzutka bywa dokuczliwa, ale chyba nie mógłbym inaczej żyć. Miewam problemy, ale problemy są po to, by je rozwiązywać.
Rozwiązałem na przykład taki problem, że regularnie lały mnie starsze dzieciaki. Zaczęło się, gdy tylko poszedłem do szkoły. Popełniłem błąd, pokazując, że jestem od nich bystrzejszy. Bam, i podbite oko. Szkolnym osiłkom tak się to spodobało, że stawali do mnie w kolejce. Przerwałem ten cykl w najlepszy sposób: przekupiłem uniwersyteckiego nauczyciela wychowania fizycznego, żeby nauczył mnie sztuki walki. Odczekałem, aż będę w tym naprawdę dobry, a potem zacząłem się bronić, no i najpierw załatwiłem jednego prześladowcę, a potem jeszcze trzech po kolei. Potraficie to sobie wyobrazić? Wszystkie mniejsze dzieciaki natychmiast się ze mną zaprzyjaźniły. Powtarzały bez końca, jaki to był wspaniały widok: ja goniący sześciu największych twardzieli przez całą przecznicę. Jak wspomniałem, problemy są po to, by je rozwiązywać, że o przyjemności nie wspomnę.
Skąd wziąłem pieniądze, żeby przekupić nauczyciela? Zapewniam was, że nie od tatki. Trzy dolce tygodniowo kieszonkowego wystarczały na dwie gazowane Wykrztuchy i batonik Napchajsie. Na pierwszych lekcjach ekonomii nauczyłem się, że wydając pieniądze, nie powinienem kierować się chciwością, tylko potrzebą. Kupuj tanio, sprzedawaj drogo, a zysk chowaj do kieszeni.
Kupić niczego nie mogłem, bo nie miałem kapitału, więc za produkty podstawowe nie płaciłem. Wszystkie dzieciaki coś podkradną od czasu do czasu. Przechodzą fazę kończącą się laniem, kiedy zostaną złapane. Widziałem łzawe, nieszczęsne zakończenia nieudanych prób, więc przed rozpoczęciem kariery drobnego złodziejaszka postanowiłem przeprowadzić badania rynkowe oraz przestudiować wzajemne zależności czasu i ruchu.
Po pierwsze, trzymaj się z dala od małych handlarzy. Oni znają stan posiadania i mają żywotny interes w utrzymaniu go w stanie nienaruszonym. Na zakupy chodź do wielkich multi, tam martwisz się tylko o sklepowych detektywów i o systemy alarmowe. Przyjrzyj się uważnie, jak działają, jedni i drudzy, a zawsze znajdziesz jakiś sposób, by ich oszukać.
Jedną z mych pierwszych i – aż rumienię się na myśl tym, że zdradzam tu jej prymitywizm – najprostszych technik nazwałem pułapką książkową. Zrobiłem pudełko w najdrobniejszych szczegółach przypominające książkę. Taką, która ma drugie dno uruchamiane sprężyną. Wystarczyło, że położyłem ją na niczego niepodejrzewającym Napchajsie i batonik znikał z pola widzenia. Mimo prostoty pudełko sprawiało się dobrze, używałem go przez dłuższy czas, a kiedy już zamierzałem spróbować czegoś bardziej skomplikowanego nadarzyła się okazja, by po raz ostatni wykorzystać je bardzo widowiskowo.
Postanowiłem zająć się Śmierdzielem.
Nazywał się Bedford Smillingham, ale ja nigdy nie nazywałem go inaczej niż Śmierdzielem. Niektórzy rodzą się tancerzami lub malarzami, inni są przeznaczeni do pomniejszych zadań, a Śmierdziel był urodzonym kablem. Nie znał innych życiowych przyjemności niż kablowanie na kolegów. Szpiegował, śledził i donosił. Żaden grzeszek, nawet najmniej-
szy i najmniej ważny, nie był dla niego za mały, żeby go wyśledzić i donieść władzom. A władze go za to kochały, co skądinąd wiele mówi o tym, jakich mieliśmy nauczycieli. Nie można też było zlać go bezkarnie. Jego słowom wierzono bez zastrzeżeń, i to ci, którzy chcieliby mu dowalić, mieli najgorzej.
Śmierdziel naraził mi się jakimś drobiazgiem, nie pamiętam już, o co chodziło, ale był wystarczająco dokuczliwy, bym zaczął snuć myśli chmurne, a groźne, aż wymyśliłem plan akcji. Wszyscy chłopcy lubią się przechwalać, a ja osiągnąłem w przechwałkach wielki sukces, prezentując rówieśnikom moją książkę do przechwytywania batoników. Mnóstwo było ochów i achów, a ja wywołałem ich jeszcze więcej, przeznaczając część trofeów na prezenty. Poprawiło to oczywiście moją pozycję w grupie, ale też dokonało czegoś jeszcze, bo upewniłem się, że całe to przedstawienie odbywa się tam, gdzie Śmierdziel mógł nas podsłuchać bez problemów. Pamiętam wszystko, jakby zdarzyło się wczoraj, i powiem wam, że to wspomnienie ciągle wprowadza mnie w stan błogości.
– To coś nie tylko działa. Ja wam pokażę, jak działa! Chodźcie ze mną do Multi Minga!
– Naprawdę, Jimmy? Naprawdę? Możemy?
– Możecie. Ale nie całą bandą. Wchodźcie po kilku. Stawajcie tam, skąd będziecie widzieli stoisko Napchajsie. O trzeciej obejrzycie coś naprawdę wartego obejrzenia.
Ile wartego, tego z cała pewnością nie potrafili sobie nawet wyobrazić.
Pozwoliłem im odejść, a sam zacząłem obserwować gabinet dyrekcji. Gdy tylko za Śmierdzielem zamknęły się drzwi, włamałem się do jego szafki.
Wszystko układało się doskonale. Jestem z tego dumny, bo to był mój pierwszy przestępczy plan opracowany tak, by wzięli w nim udział inni, oczywiście niczego niepodejrzewający. O ustalonej godzinie podszedłem do stoiska ze słodyczami jak gdyby nigdy nic. Położyłem książkę na batonikach. Pochyliłem się, żeby zawiązać sznurowadło, udając, że nie widzę gapiących się na mnie ochroniarzy. I wzajemnie, oni równie udatnie udawali, że wcale się na mnie nie gapią.
– Mam cię! – wrzasnął grubszy, łapiąc mnie za kołnierz kurtki. – Mam ją! – wrzasnął drugi, chwytając książkę.
– Co jest grane? – wycharczałem. Mogłem tylko charczeć, bo kurtka dusiła jak nie wiem co. Ochroniarz podniósł mnie za kołnierz, aż machałem nogami w powietrzu. – Złodzieju! Oddaj mi książkę do historii za siedem dolców. Matka ciężko na nią pracowała! Tkała maty z kolców dzikoża.
– Książkę? – Grubszy uśmiechnął się obrzydliwie. – Wiemy wszystko o tej książce. – Z tymi słowy otworzył ją… i zaczął kartkować, a wyraz twarzy miał przy tym tak zdumiony, że aż miło było patrzeć.
– Wrobili mnie – wycharczałem. Rozpiąłem kurtkę, wyślizgnąłem się z niej, poczułem podłogę pod stopami. – Wrobił mnie przestępca przechwalający się, jak używa książek do swych niecnych celów. Tam stoi. Nazywa się Śmierdziel. Łapcie go, szybko, bo wam ucieknie!
Śmierdziel wrósł w ziemię, z gębą rozdziawioną ze zdumienia. I tak by się nie ruszył, bo ręce kolegów trzymały go mocno. Upuścił książki, a z jednej z nich Napchajsie posypały się na podłogę.
Jakie to było piękne, te łzy, wzajemne oskarżenia i wrzaski. Piękne także dlatego, że odwracało uwagę ode mnie. Bo właśnie tego dnia wypróbowałem w warunkach bojowych mój napychacz Napchajsie Seria druga. Ciężko pracowałem nad dostosowaniem do moich celów cichej pompy próżniowej z rurką przeciągniętą przez rękaw. Zbliżyłem ją do batoników i – myk! – pierwszy zniknął, jakby go nigdy nie było. Wylądował w spodniach, czy raczej w tych o cztery numery za wielkich workach, będących częścią mundurka szkolnego. Wydymały się jak balony, ale w kostkach związałem je mocną elastyczną taśmą.
Batoniki lądowały w nich jeden za drugim. Tylko że pojawił się pewien problem. Nie mogłem wyłączyć pompy! Na szczęście Śmierdziel szarpał się i wrzeszczał, więc wszyscy patrzyli na niego, a nie na mnie, zmagającego się z wyłącznikiem. Tymczasem pompa pracowała jak gdyby nigdy nic, Napchajsie jeden po drugim przez rękaw wpadały w spodnie, aż wyłączyłem przeklętą maszynę. Gdyby teraz ktokolwiek przyjrzał się uważniej moim wypchanym spodniom i pustemu stoisku, musiałby nabrać podejrzeń. Na szczęście nikomu nie przyszło to do głowy. Niemal biegiem – niemal, bo nie bardzo mogłem biec, nogi ledwie przesuwałem po podłodze – uciekłem ze sklepu i, jak już powiedziałem, to wspomnienie zawsze będę zaliczał do najsłodszych.
Tylko że nie wyjaśnia ono, dlaczego, w same urodziny, podjąłem ważką decyzję napadu na bank, ale tak, by dać się złapać.
Policja uporała się wreszcie z drzwiami. Wlała się przez nie fala dzielnych stróżów prawa i porządku. Podniosłem ręce wysoko, byłem gotów powitać ich ciepłym uśmiechem.
Urodziny. To był powód. Moje siedemnaste urodziny. Na Kawałku Nieba siedemnaste urodziny są okazją bardzo ważną w życiu młodego obywatela.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Vesper
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat