Wczoraj nakładem Wydawnictwa Mag ukazała się nowa książka Brandona Sandersona, jednego z popularniejszych obecnie w naszym kraju autorów fantastyki.
Arcanum Unbounded to zbiór opowiadań, w którym zawarte zostały teksty nawiązujące do światów znanych z powieści amerykańskiego pisarza, m.in. Elantris, The Way of Kings czy Ostatniego Imperium.
Poniżej możecie przeczytać początek opowiadania Nadzieja Elantris.
Nadzieja Elantris
Ashe wleciał przez okno.
– Milordzie. Lady Sarene błaga cię o wybaczenie. Odrobinę spóźni się na kolację.
– Odrobinę? – spytał Raoden z rozbawieniem. – Kolacja miała się zacząć przed godziną.
Ashe zapulsował lekko.
– Przepraszam, milordzie. Ale ona... kazała mi obiecać, że jeśli będziesz narzekał, przekażę wiadomość. „Powiedz mu, że jestem w ciąży, i to jego wina, a to znaczy, że musi robić, czego ja zapragnę”.
Raoden się roześmiał.
Ashe znów zapulsował, a wyglądał przy tym na zażenowanego, o ile to w ogóle możliwe u kuli światła.
Raoden westchnął i oparł łokcie o blat stołu. Otaczające go mury elantryjskiego pałacu emanowały słabym blaskiem, dzięki czemu nie potrzebowali pochodni ani latarni. Zawsze go zastanawiał brak kinkietów w Elantris. Galladon wyjaśnił mu kiedyś, że w mieście były płyty, które zaczynały świecić, kiedy się je nacisnęło – ale obaj zapomnieli o tym, jak wiele światła dawały same kamienie.
Spojrzał z góry na pusty talerz. Kiedyś tak bardzo walczyliśmy o odrobinę jedzenia, pomyślał. A teraz jest tak zwyczajne, że możemy zwlekać przez godzinę, nim zaczniemy się posilać.
Żywności nie brakowało. Sam Raoden mógł zmienić odpadki w doskonałej jakości ziarno. Nikt w Arelonie nie musiał już głodować. Mimo to rozmyślania nad takimi kwestiami sprawiały, że wracał pamięcią do Nowego Elantris i prostego spokoju, który tam panował.
– Ashe... – Raodenowi nagle coś się przypomniało. – Chciałem cię o coś zapytać.
– Oczywiście, Wasza Wysokość.
– Gdzie byłeś przez te ostatnie godziny przed odrodzeniem Elantris? Nie pamiętam, bym cię widział przez większość nocy. Właściwie zobaczyłem cię tylko raz, kiedy przybyłeś, by powiedzieć mi, że Sarene została porwana i zabrana do Teodu.
– Zgadza się, Wasza Wysokość.
– W takim razie gdzie byłeś?
– To długa historia, Wasza Wysokość. – Seon unosił się obok krzesła Raodena. – Wszystko zaczęło się, kiedy lady Sarene posłała mnie do Nowego Elantris, bym ostrzegł Galladona i Karatę, że przesyła im ładunek broni. To było tuż przed atakiem mnichów na Kae, a ja udałem się do Nowego Elantris zupełnie nieświadom tego, co miało się wydarzyć...
***
Matisse zajmowała się dziećmi.
Takie było jej zadanie w Nowym Elantris. Każdy musiał coś robić, takie zasady ustalił Duch. Dziewczynka nie miała nic do pracy – właściwie całkiem ją lubiła. Zajmowała się nią jeszcze przed przybyciem Ducha. Od chwili, kiedy Dashe ją odnalazł i zabrał do pałacu Karaty, Matisse opiekowała się maleństwami. Zasady Ducha jedynie to sformalizowały.
Tak, lubiła swoje obowiązki. Zazwyczaj.
– Naprawdę musimy się kłaść, Matisse? – Teor zrobił wielkie oczy. – Nie możemy posiedzieć dłużej, choć raz?
Matisse założyła ręce na piersi i uniosła bezwłosą brew w stronę chłopca.
– Wczoraj musiałeś się położyć o tej porze – zauważyła. – I przedwczoraj, i dzień wcześniej też. Nie wiem, dlaczego dziś miałoby być inaczej.
– Coś się dzieje. – Do Teora podszedł jego przyjaciel Tiil. – Wszyscy dorośli kreślą Aony.
Matisse wyjrzała przez okno. Dzieci – pod jej opieką pozostawało około pięćdziesięciorga – mieszkały w budynku z wieloma oknami. Zwano go Gniazdem ze względu na skomplikowane płaskorzeźby
przedstawiające ptaki, które pokrywały większość ścian. Gniazdo znajdowało się w centrum miasta – blisko domu Ducha, korathyjskiej kaplicy, w której odbywała się większość ważnych spotkań. Dorośli chcieli mieć dzieci na oku.
Niestety, znaczyło to również, że dzieci mogły mieć na oku dorosłych. Za oknami setki palców kreśliły w powietrzu Aony, pozostawiając migoczące ślady. Było późno i dzieci już dawno powinny się położyć, ale tej nocy trudno je było zapędzić do łóżek.
Tiil ma rację, pomyślała Matisse. Coś się dzieje. To jednak nie był powód, by pozwolić mu, żeby się nie kładł – zwłaszcza że dopiero kiedy chłopiec się położy, będzie mogła wyjść i sprawdzić, o co chodzi z tym całym zamieszaniem na zewnątrz.
– To nic takiego.
Spojrzała znów na dzieci. Choć część zaczęła się już kłaść w jaskrawej pościeli, wiele nadstawiło uszu i patrzyło, jak Matisse radzi sobie z dwoma kłopotliwymi chłopcami.
– Dla mnie to nie wygląda jak nic – stwierdził Teor.
Matisse westchnęła.
– Cóż, kreślą Aony. Jeśli tak was to interesuje, pewnie moglibyśmy zrobić wyjątek i pozwolić wam się nie kłaść... zakładając, że chcecie poćwiczyć pisanie Aonów. Z pewnością dziś wieczorem jest czas na kolejną lekcję.
Teor i Tiil pobladli. Kreślenie Aonów było tym, co robili w szkole – Duch zmusił ich, by znów zaczęli do niej chodzić. Matisse uśmiechnęła się przebiegle, kiedy dwaj chłopcy się cofnęli.
– No dalej. Weźcie pióra i papier. Moglibyście sto razy powtórzyć Aon Ashe.
Chłopcy zrozumieli aluzję i wślizgnęli się do łóżek. Po drugiej stronie sali kilkoro innych pracujących przechodziło między dziećmi i upewniało się, że śpią. Matisse zrobiła podobnie.
– Matisse – odezwał się ktoś. – Nie mogę spać.
Matisse odwróciła się w stronę małej dziewczynki siedzącej na posłaniu.
– Skąd wiesz, Riiko? – Matisse uśmiechnęła się lekko. – Dopiero się położyłaś... nawet nie spróbowałaś usnąć.
– Wiem, że mi się nie uda – odparła z łobuzerską miną dziewczynka. – Mai zawsze opowiada mi historię, nim zasnę. Jeśli tego nie robi, nie mogę usnąć.
Matisse westchnęła. Riika rzadko dobrze spała, szczególnie w te noce, kiedy pytała o seona. On oczywiście oszalał, kiedy Riikę zabrał Shaod.
– Połóż się, kochanie – powiedziała uspokajająco. – Zobacz, czy przyjdzie do ciebie sen.
– Nie przyjdzie – odparła Riika, ale się położyła.
Matisse sprawdziła wszystkie dzieci i przeszła w stronę wejścia do sali. Spojrzała na skulone postacie – z których wiele wciąż się kręciło – i przyznała, że czuje ten sam niepokój. Z tą nocą coś było nie tak. Lord Duch zniknął. I choć Galladon mówił im, że mają się nie martwić, Matisse uznała to za zły znak.
– Co oni tam robią? – szepnął stojący obok niej Idotris.
Matisse wyjrzała na zewnątrz, gdzie wielu dorosłych wciąż otaczało Galladona i kreśliło Aony.
– Aony nie działają – stwierdził Idotris.
Chłopak był od niej może o dwa lata starszy – choć takie rzeczy nie miały większego znaczenia w Elantris, gdzie wszyscy mieli taką samą szarą, plamistą skórę i cienkie włosy albo łysinę. Shaod utrudniał ocenę wieku.
– To nie powód, by nie ćwiczyć Aonów – sprzeciwiła się Matisse. – Jest w nich moc. Widzisz ją.
I w rzeczy samej, w Aonach była moc. Matisse zawsze ją czuła, szalejącą za liniami światła nakreślonymi w powietrzu.
Idotris prychnął i założył ręce na piersi.
– Są bezużyteczne.
Matisse się uśmiechnęła. Nie była pewna, czy chłopak zawsze był taki zrzędliwy, czy tylko kiedy pracował w Gnieździe. Nastolatkowi nie podobało się, że został wysłany do opieki nad dziećmi, zamiast dołączyć do żołnierzy Dashe’a.
– Zostań tutaj – powiedziała i wyszła z Gniazda, kierując się w stronę dziedzińca, na którym ćwiczyli dorośli.
Idotris jedynie chrząknął, jak to miał w zwyczaju, i usiadł, żeby nie pozwolić żadnemu z młodszych dzieci na wyślizgnięcie się z sali sypialnej. Skinął kilku innym nastoletnim chłopcom, którzy skończyli zajmować się swoimi podopiecznymi.
Matisse wędrowała ulicami Nowego Elantris. Noc była chłodna, ale jej to nie przeszkadzało. To stanowiło jedną z zalet bycia Elantryjczykiem.
Wydawało się, że jako jedna z niewielu postrzega sprawy w ten sposób. Inni nie uważali bycia Elantryjczykiem za korzystne, niezależnie od tego, co powtarzał lord Duch. Dla Matisse jednak jego słowa miały sens. Co pewnie wiązało się z jej sytuacją. Na zewnątrz była żebraczką – całe życie pozostawała ignorowana i czuła się bezużyteczna. Wewnątrz Elantris była jednak potrzebna. Ważna. Wśród dzieci cieszyła się autorytetem i nie musiała żebrać ani kraść jedzenia.
Owszem, sprawy miały się kiepsko, zanim Dashe odnalazł ją w pełnej szlamu uliczce. I jeszcze ból. Matisse miała rozcięty policzek – co stało się niedługo po jej przybyciu do Elantris. Rana wciąż piekła tak samo, jak na początku. Jednakże była to niewygórowana cena. W pałacu Karaty Matisse w końcu poczuła się potrzebna. Uczucie to wzmogło się jeszcze, gdy wraz z całą grupą Karaty przeniosła się do Nowego Elantris.
Oczywiście po wrzuceniu do Elantris zyskała coś jeszcze. Ojca.