Pyłek w Oku Boga: przeczytaj fragment klasycznej powieści SF o pierwszym kontakcie.
Pyłek w Oku Boga to historia science fiction o pierwszym kontakcie. Mamy dla was do przeczytania początek tej powieści.
Pyłek w Oku Boga to historia science fiction o pierwszym kontakcie. Mamy dla was do przeczytania początek tej powieści.
NOWE CHICAGO: zamieszkany świat, sektor Trans-Worek Węgla, około 20 parseków od stolicy sektora, składnikiem pierwotnym jest żółta gwiazda F9 powszechnie nazywana Beta Hortensis.
Atmosfera jest bardzo zbliżona do normalnej atmosfery Ziemi, pozwala na oddychanie bez aparatów i filtrów. Grawitacja wynosi 1,08 standardowej. Promień planety to 1,05 standardowego promienia Ziemi, masa zaś równa się 1,21 jej standardowej masy, co wskazuje na planetę o gęstości większej niż normalna. Nowe Chicago ma kąt nachylenia wynoszący 41 stopni, przy półosi wielkiej równej 1,06 jednostki astronomicznej, umiarkowanie wydłużonej. W rezultacie wahania temperatur sezonowych ograniczyły obszary zamieszkane do względnie wąskiego pasma w południowej strefie cieplnej.
W normalnej odległości znajduje się jeden księżyc, powszechnie znany jako Evanston. Pochodzenie nazwy jest niejasne.
Nowe Chicago w 70 procentach stanowią morza. Obszar lądowy o ciągłej aktywności wulkanicznej jest głównie górzysty. Wysoko rozwinięty przemysł metalowy z okresu Pierwszego Imperium został niemal całkowicie zniszczony podczas wojen secesyjnych; rekonstrukcja bazy przemysłowej postępuje w zadowalającym tempie, odkąd Nowe Chicago zostało przyjęte do Drugiego Imperium w 2940 r. n.e.
Większość mieszkańców żyje w jednym mieście, które nosi taką samą nazwę jak planeta. Inne zamieszkane miejsca są rozproszone, liczba ludności w żadnym z nich nie przekracza 45 tysięcy osób. Całkowita populacja planety wynosi 6,7 miliona, jak wynika ze spisu ludności przeprowadzonego w roku 2990. W górach prosperują miasta górnicze, w których wydobywa się rudy żelaza, a ponadto nie brakuje osad rolniczych. Planeta jest samowystarczalna pod względem artykułów żywnościowych.
Nowe Chicago ma rozwijającą się flotę handlową i znajduje się w dogodnym punkcie, aby służyć jako ośrodek handlu międzygwiezdnego w Trans-Worku Węgla. Władzę sprawują gubernator generalny oraz rada wyznaczona przez wicekróla sektora, działa też wybierane zgromadzenie, a dwóch delegatów zostało przyjętych do Parlamentu Imperium.
Rod Blaine patrzył gniewnie na słowa płynące po ekranie swego komputera kieszonkowego. Dane fizyczne były aktualne, ale wszystko inne było przestarzałe. Rebelianci zmienili nawet nazwę świata z Nowego Chicago na Panią Wolności.
Trzeba będzie powołać nowy rząd – pomyślał. – Z całą pewnością planeta straci swoich delegatów, a niewykluczone, że także prawo do wybieranego zgromadzenia.
Odłożył urządzenie i spojrzał w dół. Lecieli nad górzystą krainą. Nigdzie nie dostrzegł oznak wojny. Na szczęście nie było też śladu po bombardowaniach strefowych.
Czasami się zdarzały, owszem: ufortyfikowane miasto
mogło się utrzymać z pomocą satelitarnej obrony planetarnej, a Flota nie miała czasu na długotrwałe oblężenia. Imperium stosowało politykę tłamszenia rebelii, ale kosztem możliwie najmniejszej liczby ofiar. Buntującą się planetę wprawdzie można było zredukować do skrzących się pól lawy i garstki miast nakrytych czarnymi kopułami pól Langstona, tylko co dalej? Brakowało statków do przewożenia żywności na dystansach międzygwiezdnych. Zaraza i głód były nieuniknione.
A jednak, jak pomyślał Rod, był to jedyny możliwy sposób. Złożył ślubowanie, kiedy został oficerem Imperium. Ludzkość trzeba zjednoczyć – czy to argumentami, czy siłą – aby nigdy więcej nie powtórzyły się trwające setki lat wojny secesyjne. Każdy oficer Imperium widział okropności, do jakich wtedy dochodziło. Dlatego akademie mieściły się na Ziemi, a nie w stolicy.
Kiedy zbliżyli się do miasta, dostrzegł pierwsze ślady stoczonej bitwy. Pierścień jałowych ziem, zburzone odludne twierdze, zniszczone betonowe tory systemu transportowego, a dalej niemal nietknięte miasto bezpiecznie zamknięte w idealnym kole ochronnym Langstona. Miasto doznało nieznacznych zniszczeń, ale po wyłączeniu pola skuteczny opór ustał. Tylko fanatycy walczyli przeciwko piechocie Imperium.
Przelecieli nad ruinami wysokiego budynku zawalonego pod ciężarem spadającego wahadłowca. Ktoś musiał strzelić do żołnierzy, a pilot nie chciał, aby jego śmierć poszła na marne…
Zatoczyli koło nad miastem, zwalniając przy podejściu do doków lądowniczych, żeby nie wypadły szyby ze wszystkich okien w okolicy. Budynki były stare, w większości zbudowane w technologii hydrokarbonowej, jak domyślał się Rod, choć niektóre najwyraźniej wyburzono, a w ich miejsce wzniesiono bardziej nowoczesne konstrukcje. Nic nie zachowało się z miasta Pierwszego Imperium, które kiedyś tu stało.
Kiedy się zniżali nad lądowiskiem na dachu Budynku Rządowego, Rod zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie zwolnili, ponieważ większość szyb i tak była już wybita. Na ulicach kotłowały się tłumy, lecz jedynymi poruszającymi się pojazdami były konwoje wojskowe. Jedni ludzie stali bezczynnie, inni zaś biegali od sklepu do sklepu. Za ogrodzeniem pod napięciem wokół Budynku Rządowego stali na straży komandosi w szarych mundurach. Wahadłowiec wylądował.
Blaine’a zaprowadzono do windy, którą zjechał na piętro gubernatora generalnego. W budynku nie zauważył ani jednej kobiety, chociaż w biurach rządowych zwykle było ich mnóstwo. Rod tęsknił za dziewczętami. Spędził w kosmosie dużo czasu. Przedstawił się siedzącemu sztywno za kontuarem żołnierzowi i czekał.
Wcale nie palił się do rozmowy z admirałem, toteż dla zabicia czasu wpatrywał się w puste ściany. Wszystkie ozdobne malowidła, trójwymiarowa mapa nieba ze sztandarami Imperium powiewającymi nad prowincjami, całe standardowe wyposażenie biura gubernatora generalnego na planecie pierwszej klasy… wszystko to zniknęło, pozostawiając brzydkie ślady na tynku.
Strażnik zaprosił go gestem ręki do gabinetu. Admirał sir Władimir Richard George Plechanow, Wiceadmirał Czerni, Rycerz Orderu Świętego Michała i Świętego Jerzego, siedział za biurkiem gubernatora generalnego. Nigdzie nie było śladu Jego Ekscelencji pana Haruny i przez chwilę Rod miał wrażenie, że admirał jest sam. Wtedy jednak zauważył stojącego przy oknie kapitana Czillera, swojego bezpośredniego przełożonego jako dowódcy MacArthura. Wszystkie foliogramy zostały zerwane, więc na wyłożonych panelami ścianach widać było głębokie zarysowania. Zniknęły ekrany i meble. Brakowało nawet Wielkiej Pieczęci – z koroną, statkiem kosmicznym oraz orłem, sierpem i młotem – nad biurkiem z duraplastu. Rod nie przypominał sobie, żeby w gabinecie gubernatora generalnego kiedykolwiek stało biurko z duraplastu.
– Komandor Blaine melduje się na rozkaz, panie admirale!
Plechanow odsalutował niedbale. Cziller nie odwrócił się od okna. Rod stał sztywno na baczność, podczas gdy admirał przyglądał mu się z kamienną twarzą. W końcu przemówił:
– Czołem, komandorze.
– Dzień dobry, panie admirale.
– Nie taki dobry. Nie widziałem pana chyba od ostatniej wizyty na Dworze Crucis. Jak się miewa markiz?
– Nie najgorzej, przynajmniej tak było, kiedy widziałem go ostatnio w domu.
Admirał kiwnął głową i w dalszym ciągu mierzył Blaine’a
krytycznym spojrzeniem. Nic się nie zmienił, jak pomyślał Rod. Bardzo kompetentny człowiek zmagający się z tendencją do tycia, którą zwalczał gimnastyką w wysokiej grawitacji. Flota przysłała Plechanowa, kiedy spodziewano się ciężkich walk. Nigdy nie pobłażał nieodpowiedzialnym oficerom, a na-
wet krążyły plotki, jakoby kazał rozciągnąć ówczesnego księcia korony – obecnie Imperatora – na stole w mesie i wychłostać rakietą do spatballa, kiedy Jego Cesarska Mość służył jako kadet na pokładzie Platei.
– Mam tu pański raport, Blaine. Czytam, że przedzierając się do generatora pola przejętego przez rebeliantów, stracił pan kompanię piechoty.
– Tak, panie admirale.
Rzeczywiście fanatyczni gwardziści rebeliantów zaciekle bronili stacji generatorów.
– Jakim cudem, do diabła, brał pan udział w walkach lądowych? – zapytał admirał. – Cziller powierzył panu przejęty krążownik, by eskortował pan nasz statek szturmowy. Czyżby otrzymał pan rozkaz lądowania?
– Nie, panie admirale.
– A może wydaje się panu, że arystokracji nie obowiązuje dyscyplina wojskowa?
– W żadnym razie, panie admirale.
Plechanow jednak go nie słuchał.
– Potem jeszcze zawarł pan układ z przywódcą rebeliantów… jak mu tam? – Zerknął w dokumenty. – Stone. Jonas Stone. Obiecał mu pan wolność i zwrot mienia. Psiakrew, wydaje się panu, że może się pan dogadywać z rebeliantami tylko dlatego, że jest pan oficerem Floty? A może otrzymał pan jakieś polecenie dyplomatyczne, o którym nic mi nie wiadomo?
– Nie, panie admirale.
Rod zaciskał usta z całych sił. Miał ochotę wykrzyczeć parę ostrych słów, ale oczywiście się powstrzymał.
Do diabła z wojskową tradycją – pomyślał. – To ja wygrałem tę cholerną wojnę.
– Ale zapewne ma pan jakieś wytłumaczenie? – dopytywał admirał.
– Tak jest.
– A więc słucham.
Rod przemówił, mimo że w gardle czuł ucisk.
– Panie admirale, kiedy dowodziłem Prowokatorem, odebrałem depeszę ze zbuntowanego miasta. Rozciągnięte nad nim pole Langstona było wtedy w nienaruszonym stanie, a kapitan Cziller czuwał z pokładu MacArthura nad satelitarną obroną planetarną, podczas gdy główny trzon Floty odpierał siły rebeliantów. Wiadomość była sygnowana przez ich przywódcę. Pan Stone obiecał wpuścić wojsko Imperium do miasta, pod warunkiem że nie zostanie postawiony w stan oskarżenia i odzyska swój majątek. Dał nam godzinę do namysłu i uparł się, żeby gwarantem był członek arystokracji. Zapewnił, że jeśli przyjmiemy jego ofertę, wojna się zakończy, gdy komandosi wkroczą do miejskiego generatora pola. Nie było możliwości skonsultowania się z wyższą szarżą, dlatego sam przeprowadziłem desant i dałem panu Stone’owi osobiste słowo honoru.
Plechanow zmarszczył brwi.
Źródło: Vesper
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat