Wieczny Wojownik: przeczytaj początek powieści fantasy Michaela Moorcocka
W tym tygodniu do sprzedaży trafiło nowe wydanie klasycznej serii fantasy Michaela Moorcocka. Mamy dla was początek pierwszej powieści z tej serii.
W tym tygodniu do sprzedaży trafiło nowe wydanie klasycznej serii fantasy Michaela Moorcocka. Mamy dla was początek pierwszej powieści z tej serii.
Czułem się jak człowiek na granicy omdlenia, który resztką sił stara się nie popaść w otępiające zapomnienie. Jednak bez względu na to, ile wysiłku w to wkładałem, nie zdołałem przejąć kontroli nad własnym umysłem. Wciąż nie byłem w stanie odpowiedzieć.
Odnosiłem wrażenie, jakbym cofał się w czasie, podczas gdy każdy atom mego ciała chciał iść naprzód. Raz wydawało mi się, że moje ciało przybrało olbrzymie rozmiary: byłem niczym kamienny olbrzym o granitowych powiekach, którego wzrok sięga na wiele mil. A jednak nie zdołałem otworzyć oczu. W następnej chwili stałem się malutki: trwałem w bezruchu niczym najdrobniejsze ziarnko we wszechświecie. O dziwo, czułem, że w tej formie znacznie bardziej stanowię część jakiejś większej całości niż wówczas, gdy byłem skalnym gigantem.
Wspomnienia przychodziły i odchodziły.
Cała panorama dwudziestego wieku – jego odkrycia i oszustwa, piękno i gorycz, zadowolenie, spory, jego zakłamanie, zabobonne urojenia, które nazywano nauką – wdarła się do mego umysłu niczym powietrze zasysane w próżnię. Lecz było to jedynie chwilowe wrażenie. Już w następnej sekundzie cała moja istota została rzucona gdzieś indziej – do świata, który wciąż był Ziemią, ale nie Ziemią, jaką znał John Daker. Niezupełnie był to również świat martwego Erekosë…
Znajdowały się tam trzy wielkie kontynenty. Dwa leżały blisko siebie. Były oddzielone od trzeciego ogromnym morzem, usianym licznymi wyspami o różnorodnych kształtach i rozmiarach. Ujrzałem ocean lodu, o którym wiedziałem, że powoli się kurczy – były to Równiny Topniejącego Lodu. Widziałem też trzeci kontynent, obfitujący w bujną roślinność, potężne lasy i błękitne jeziora. Wzdłuż jego północnych wybrzeży ciągnął się łańcuch wysokich gór zwanych Górami Smutku. Wiedziałem, że jest to ziemia Eldrenów. To właśnie ich król Rigenos nazwał Ogarami Zła.
Gdy spojrzałem na pozostałe dwa kontynenty, na zachodzie zauważyłem pola pszenicy. Był to kontynent Zavara z wysokimi, wzniesionymi z wielobarwnej skały miastami o nazwach: Stalaco, Calodemia, Mooros, Ninadoon i Dratarda. Dostrzegłem również wspaniałe porty morskie: Shilaal, Wedmah, Sinanę, Tarkar i Noonos, ze strzelistymi wieżami zdobionymi mnóstwem drogocennych kamieni.
* * *Następnie przeniosłem wzrok na warowne miasta kontynentu Necralala, a wśród nich stolicę – Necranal – która wyłaniała się z trzewi potężnej góry i otaczała ją ze wszystkich stron. Na jej szczycie wznosił się pałac królów wojowników.
Wtedy zacząłem sobie przypominać. Z głębi mojej podświadomości powrócił głos wołający: „Erekosë, Erekosë, Erekosë…”.
Królowie wojownicy, władcy Necranal, od dwóch tysięcy lat panowali nad ludzkością, najpierw zjednoczoną, następnie rozdartą wewnętrzną wojną i ponownie sprzymierzoną. Ostatnim żyjącym spośród nich był król Rigenos, starzejący się władca, którego córka Iolinda była jedyną nadzieją na przedłużenie dynastii. Król był stary i zmęczony nienawiścią, a jednak wciąż żywił nienawiść. Pałał wzgardą do rasy nieludzi, których zwał Ogarami Zła, odwiecznych wrogów ludzkości, porywczych i dzikich. Powiadano, że z rasą ludzką łączy ich odległe pokrewieństwo – wynik sojuszu między starożytną królową a Azmobaaną, wcieleniem Zła. Dla Rigenosa byli oni niczym więcej niż nieśmiertelnymi bez duszy, ofiarami machinacji Azmobaany, a tym samym godnymi jedynie pogardy.
Król, zaślepiony nienawiścią i żądzą zwycięstwa, wzywał teraz Johna Dakera, którego nazywał „Erekosë”, aby pomógł mu w wojnie przeciwko nim.
* * *– Erekosë, błagam, odpowiedz mi. Czy jesteś gotów przybyć?
Głos władcy był donośny i rozbrzmiewał echem. Kiedy w końcu udało mi się odpowiedzieć, dźwięk, który wydobył się z moich ust, również rezonował tysiącem pogłosów.
– Jestem gotów – odrzekłem. – Zdaje się jednak, że jestem zniewolony…
– „Zniewolony”? – W głosie Rigenosa dało się wyczuć konsternację. – Czyżbyś był więźniem sług Azmobaany? Zostałeś uwięziony w Światach Duchów?
– Być może. Chociaż pewności mieć nie mogę. To przestrzeń i czas mnie krępują. Jestem od ciebie oddzielony barierą bez formy i wymiaru…
– Jak możemy pokonać tę barierę, aby cię tu sprowadzić?
– Wspólne wezwanie całej ludzkości powinno mnie wyzwolić.
– Już wszyscy modlimy się o twoje przybycie.
– Trwajcie więc w waszych wysiłkach – odparłem.
* * *Ponownie osunąłem się w nicość. Zdawało się, że wciąż pamiętam śmiech, smutek, poczucie dumy. Niespodziewanie dojrzałem kolejne twarze. Miałem wrażenie, jakby nawiedzili mnie wszyscy, których poznałem w ciągu minionych wieków. Z czasem ich wizerunki zaczęły się na siebie nakładać, aż przybrały znajomą postać – zobaczyłem głowę i ramiona przepięknej kobiety z blond włosami, ułożonymi pod diademem z drogocennych kamieni, które jakby rozświetlały słodycz jej owalnej twarzy.
– Iolinda – powiedziałem.
Teraz widziałem ją wyraźnie. Podtrzymywała za ramię wysokiego, szczupłego mężczyznę z koroną z żelaza i diamentów na skroni. To był król Rigenos. Oboje stali przed ołtarzem z kwarcu i ze złota. Na kopcu prochu na środku podwyższenia leżał prosty miecz, którego nie śmieli dotknąć. Nie mieli nawet odwagi, by się do niego zanadto zbliżyć, gdyż promieniująca z niego energia mogła ich zabić.
Znajdowali się w grobowcu.
Grobowcu, w którym spoczywał Erekosë. Moim grobowcu.
Uniosłem się w powietrzu i zbliżyłem do podestu. To tu przed wiekami zostało złożone moje ciało. Wpatrywałem się w miecz, który nie stanowił dla mnie zagrożenia. Nie mogłem jednak go chwycić. Wciąż byłem zniewolony, toteż jedynie mój duch przebywał obecnie w tym ciemnym miejscu. Teraz jednak był kompletny – nie stanowił jedynie cząstki, która trwała tu przez tysiące lat. To właśnie owa duchowa cząstka mnie, która pozostała w grobowcu, usłyszała króla Rigenosa i pozwoliła, aby John Daker odpowiedział na wezwanie i zjednoczył się z duchem Erekosë. Cały mój niematerialny byt powrócił.
* * *– Erekosë! – zawołał król, wytężając wzrok, jakby dostrzegł mnie w mroku. – Erekosë! Modlimy się.
Wtem doświadczyłem straszliwego bólu, który – jak przypuszczałem – musiał równać się z bólem odczuwanym przez kobiety podczas porodu. Ból, który nie miał końca, jednak sam siebie poskramiał. Krzyczałem, wijąc się w powietrzu nad królem i jego córką. Miotałem się w dzikich spazmach agonii, lecz była to śmierć, której przyświecał jasny cel – cel stworzenia.
Wrzasnąłem, a w moim krzyku rozbrzmiała euforia.
Jęknąłem, a w tym zawodzeniu przejawił się triumf.
Odczułem masę własnego ciała i zachwiałem się. Stawałem się coraz cięższy i cięższy. Westchnąłem i wyciągnąłem ramiona, aby utrzymać równowagę. Znów miałem skórę, mięśnie, krew i siłę. Siła przepełniała mnie, wziąłem więc głęboki oddech i dotknąłem swojego ciała. To było potężne ciało, wysokie i muskularne.
Podniosłem wzrok. Stałem przed nimi w fizycznej postaci. Byłem ich bogiem, który powrócił.
– Przybyłem – rzekłem. – Jestem tutaj, królu Rigenosie. Nie zostawiłem za sobą niczego, co warto by opłakiwać, nie pozwól jednak, abym pożałował, że przybyłem na twe wezwanie.
– Nie pożałujesz, Zwycięzco.
Król był blady, lecz rozradowany i uśmiechnięty.
Spojrzałem na Iolindę, która skromnie spuściła wzrok, a potem, jakby wbrew swojej woli, uniosła go ponownie, aby na mnie popatrzeć. Skierowałem wzrok na podest znajdujący się po mojej prawej stronie.
– Mój miecz – powiedziałem i sięgnąłem po niego.
Usłyszałem westchnienie króla Rigenosa.
– Te psy są teraz skazane na zagładę – stwierdził z satysfakcją.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Vesper
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1952, kończy 72 lat