

Wierzyła mu. W dążeniu do samozniszczenia ludzkość uczyniła swoją planetę niezdolną do podtrzymania życia. Choć Lilith przeżyła bombardowanie bez draśnięcia, była przekonana, że umrze. To, że przeżyła, uważała za nieszczęście – za zapowiedź długiego umierania. A teraz…?
– Czy na Ziemi coś przetrwało? – zapytała szeptem. – Coś żywego?
– O, tak. Czas i nasze wysiłki przywracają jej życie.
Zaskoczył ją. Udało jej się przez chwilę utrzymać na nim wzrok bez zaprzątania sobie głowy rozkołysanymi czułkami.
– Przywracacie jej życie? Po co?
– Żeby była zdatna do użytku. Kiedyś na nią wrócisz.
– Wyślecie mnie z powrotem? Mnie i pozostałych?
– Tak.
– Dlaczego?
– By to zrozumieć, potrzebujesz czasu.
Zmarszczyła brwi.
– W porządku. Chcę zacząć teraz. Mów.
Czułki na jego głowie zafalowały. Pojedynczo bardziej przypominały duże dżdżownice niż węże. Były długie i cienkie albo krótkie i grube, w miarę jak… jak co? Jak zmieniał mu się nastrój? Jak przenosił uwagę na coś innego?
Odwróciła wzrok.
– Nie, Lilith! – odparł ostro. – Nie będę z tobą rozmawiał, jeśli nie będziesz na mnie patrzeć.
Zacisnęła pięść i wbiła paznokcie w skórę, prawie ją przebijając. Zamroczona bólem, zdołała w końcu spojrzeć na obcego.
– Jak się nazywasz?
– Kaaltediinjdahya lel Kahguyaht aj Dinso.
Przez chwilę się gapiła. Potem westchnęła i pokręciła głową.
– Jdahya – dodał. – Ta część to ja. Reszta to moja rodzina i inne rzeczy.
Powtórzyła skrócone imię, starając się wymówić je dokładnie tak jak on, odpowiednio oddać bezdźwięczne „j”.
– Jdahya… Chcę wiedzieć, jaka jest cena waszej pomocy. Czego od nas chcecie?
– Tylko tego, co możecie dać, ale to więcej, niż zdołasz zrozumieć tu i teraz. Potrzeba czegoś ponad słowa, żebyś to zrozumiała. Tam, na zewnątrz, musisz wiele zobaczyć i usłyszeć.
– Powiedz mi coś teraz. Nieważne, czy zrozumiem, czy nie.
Czułki zafalowały.
– Mogę powiedzieć tylko, że twoi ludzie mają coś, co jest dla nas cenne. Możesz zacząć sobie wyobrażać, jak bardzo, kiedy ci powiem, że według waszych miar czasu minęło kilka milionów lat, odkąd ostatnio ośmieliliśmy się wtrącić w akt samozniszczenia innego gatunku. Wielu z nas kwestionowało, czy tym razem powinniśmy to zrobić. Myśleliśmy… że panowała wśród was jednomyślność. Że zgodziliście się na śmierć.
– Żaden gatunek by tego nie zrobił!
– Mylisz się. Niektóre tak. Część z nich zabrała ze sobą całe statki z naszymi załogami. Od tamtej pory masowe samobójstwo jest jedną z kilku rzeczy, do których się nie wtrącamy.
– Rozumiesz teraz, co się z nami stało?
– Mam świadomość, co się stało. To… jest mi głęboko obce. Przerażająco obce.
– Tak, mam podobne odczucia, choć zrobił to mój gatunek. To był… szczyt szaleństwa.
– Niektórzy znalezieni przez nas ludzie ukrywali się głęboko pod ziemią. Duża część zniszczeń była ich dziełem.
– Żyją jeszcze?
– Niektórzy tak.
– I zamierzacie ich wysłać z powrotem na Ziemię?!
– Nie.
– Jak to?
– Ci, którzy przeżyli, są już bardzo starzy. Wykorzystaliśmy ich, by stopniowo uczyć się biologii, języka, kultury. Kiedy ty spałaś, budziliśmy po kilku naraz i pozwalaliśmy im żyć w różnych częściach statku.
– Jdahya… Jak długo spałam?
Przeszedł przez pokój do stołu, położył na nim jedną z wielopalczastych rąk i podciągnął się w górę. Przyciągnął nogi do ciała i bez wysiłku przeszedł na rękach na środek platformy ruchami, które były zarazem naturalnie płynne i fascynująco obce.
Zapatrzona, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że zbliżył się do niej na jakieś dwa metry. Odskoczyła, poczuła się jak idiotka i próbowała wrócić. Jdahya zwinął się wygodnie w pozycji siedzącej. Nie zareagował na jej nagły ruch, jeśli nie liczyć czułków na głowie, które pochyliły się ku niej. Wydawał się obserwować, jak Lilith krok po kroku przesuwa się z powrotem w stronę łóżka. Czy istota, która zamiast oczu ma czułki, może patrzeć?
Kiedy podeszła do niego tak blisko, jak tylko mogła, zatrzymała się i usiadła na podłodze. Podciągnęła kolana pod brodę i trzymała mocno.
– Nie rozumiem, dlaczego tak się ciebie boję – wyszeptała. – To znaczy twojego wyglądu. Nie różnisz się przecież aż tak bardzo od tego, co znam. Na Ziemi są… były… formy życia trochę podobne do ciebie.
Milczał.
Spojrzała na niego taksująco. Czyżby znowu próbował ją przetrzymać?
– Czy ty coś robisz? – zapytała ostro. – Coś, o czym nie wiem?
– Mam cię nauczyć czuć się przy nas swobodnie – powiedział. – Idzie ci bardzo dobrze.
Nie miała takiego wrażenia.
– A co robili inni?
– Kilku próbowało mnie zabić.
Przełknęła ślinę. Była zdumiona, że potrafili się przemóc, by go dotknąć.
– Co im zrobiłeś?
– Za to, że chcieli mnie zabić?
– Nie, wcześniej. Czym ich sprowokowałeś?
– Robiłem tylko to, co robię teraz.
– Nie rozumiem. – Zmusiła się do wbicia w niego wzroku. – Ty naprawdę widzisz?
– Bardzo dobrze.
– Kolory? Głębię?
– Tak.
Oczu jednak nie miał. Teraz dostrzegała, że zamiast nich są ciemne plamy gęsto rosnących czułków. Podobnie po bokach, tam gdzie powinny być uszy. Na szyi za to miał otwory, a czułki wokół nich były jaśniejsze od pozostałych. Lekko przejrzyste, przydymione bladoszare dżdżownice.
– Powinnaś wiedzieć, że widzę wszystkimi miejscami, w których są czułki, i to niezależnie od tego, czy zwracam na coś uwagę. Nie potrafię nie widzieć.
To musiało być straszne: nie móc zamknąć oczu, zapaść w prywatną ciemność pod powiekami.
– Sypiasz?
– Tak. Ale inaczej niż ty.
Nagle przypomniała sobie o własnym śnie.
– Nie powiedziałeś mi, jak długo utrzymywaliście mnie we śnie.
– Mniej więcej… dwieście pięćdziesiąt waszych lat.
Trudno jej było ogarnąć to rozumem. Milczała tak długo, że w końcu znów się odezwał.
– Po twoim pierwszym Przebudzeniu coś poszło źle. Słyszałem o tym od kilku osób. Ktoś bardzo niewłaściwie cię potraktował. Nie docenił. Pod pewnymi względami jesteś podobna do nas, a wzięto cię za kogoś takiego jak ci wojskowi, którzy ukrywali się pod ziemią. Oni też początkowo nie chcieli z nami rozmawiać. Po tamtym błędzie spałaś jakieś pięćdziesiąt lat.
Mimo odrazy do dżdżownic doczołgała się do łóżka i oparła o jego skraj.
– Dopuszczałam możliwość, że moje Przebudzenia mogą dzielić lata, ale tak naprawdę w to nie wierzyłam.
– Byłaś taka jak twój świat. Potrzebowałaś czasu, by dojść do siebie. A my potrzebowaliśmy czasu, żeby was poznać. – Umilkł. – Nie wiedzieliśmy, co sądzić, kiedy niektórzy z waszych ludzi się zabili. Niektórzy z nas wierzyli, że to niedobitki po masowym samobójstwie, które po prostu chcą dokończyć umieranie. Inni mówili, że to z powodu izolacji, w której was trzymamy. Zaczęliśmy łączyć was po dwoje lub więcej. Wtedy wielu zraniło albo zabiło towarzyszy. Ofiar było więcej niż podczas izolacji.
Ostanie słowa obudziły w niej wspomnienie.
– Jdahya? – zaczęła.
Czułki po bokach jego twarzy zafalowały. Przez moment wyglądały jak ciemne bokobrody.
– Kiedyś w moim pokoju umieszczono chłopca. Miał na imię Sharad. Co się z nim stało?
Przez chwilę milczał. Potem wszystkie jego czułki wyciągnęły się w górę. Ktoś z sufitu przemówił do niego w zwykły sposób, głosem bardzo podobnym do jego własnego, ale w obcym języku, szybkim i rwanym.
– Moje krewne się dowie – rzekł Jdahya. – Niemal na pewno Sharad ma się dobrze, choć może nie być już dzieckiem.
– Pozwalacie dzieciom dorastać i się starzeć?
– Niektórym tak. Ale żyją wśród nas. Nie izolujemy ich.
– Nie powinniście izolować nikogo spośród nas, chyba że zależało wam na tym, żebyśmy stracili zmysły. Ze mną kilka razy prawie wam się udało. Ludzie potrzebują się nawzajem.
Dżdżownice wiły się obrzydliwie.
– Wiemy. Ja też nie chciałbym znosić tyle samotności co ty. Ale nie wiedzieliśmy, jak łączyć ludzi w sposób, który by im pasował.
– Przecież Sharad i ja…
– On mógł mieć rodziców.
Znów przemówiono z góry, tym razem po angielsku.
– Chłopiec ma rodziców i siostrę. Wszyscy teraz śpią. Nadal jest bardzo młody. – Głos na krótko umilkł. – Lilith, w jakim języku on mówił?
– Nie wiem – odparła. – Albo był za mały, żeby mi to powiedzieć, albo nie zrozumiałam. Myślę, że pochodzi z Indii Wschodnich, jeśli to wam coś mówi.
– Inni wiedzą. Ja tylko czuję ciekawość.
– Na pewno nic mu nie jest?
– Na pewno.
Poczuła się uspokojona i natychmiast zadała sobie pytanie, czy słusznie. Dlaczego miałyby ją uspokoić zapewnienia jakiegoś anonimowego głosu?
– Mogę go zobaczyć? – zapytała.
– Jdahya? – przekierował pytanie głos.
Jdahya obrócił się do niej.
– Zobaczysz go, kiedy nauczysz się chodzić między nami bez przerażenia. To twoja ostatnia izolatka. Kiedy będziesz gotowa, zabiorę cię na zewnątrz.
Źródło: Vesper

