

To może wymienią się odpowiedziami? Ona udzieli im swoich, oni swoich. Kim są? Dlaczego ją przetrzymują? Gdzie się znajduje? Nic z tego.
Milczała więc. Nie odpowiadała, ignorowała fizyczne i umysłowe próby, którym próbowali ją poddawać. Nie miała pojęcia, co jej za to zrobią. Potwornie się bała, że zostanie skrzywdzona. Czuła jednak, że musi zaryzykować wymianę, spróbować uszczknąć coś dla siebie, a jej jedyną kartą przetargową była współpraca.
Nie ukarali jej ani nie podjęli współpracy. Po prostu przestali do niej mówić.
Jedzenie wciąż pojawiało się w tajemniczy sposób, kiedy spała. Z kranów w łazience płynęła woda. Światło się świeciło. Poza tym jednak nie było nic, nikogo, żadnych dźwięków prócz tych, które sama wytwarzała, żadnych przedmiotów, które dostarczyłyby jej rozrywki. Tylko platformy pełniące funkcje łóżka i stołu. I choćby nie wiadomo jak się starała, nie dało się ich oderwać od podłogi. Plamy na powierzchniach szybko blakły, po czym całkowicie znikały. Godzinami daremnie próbowała rozmontowywać podesty. Była to jedna z czynności, które pozwalały jej zachować resztki rozumu. Drugą były próby sięgnięcia sufitu. Nie miała szans, by do niego doskoczyć, więc spróbowała rzucić weń najlepszą dostępną bronią – miseczką z jedzeniem. Zawartość rozprysnęła się po powierzchni, co oznaczało, że sufit nie jest projekcją czy iluzją, lecz czymś namacalnym. Nie wiadomo jednak, czy równie grubym jak ściany. Kto wie, może nawet był zrobiony ze szkła albo cienkiego plastiku?
Nigdy się tego nie dowiedziała.
Opracowała serię ćwiczeń fizycznych, które wykonywałaby codziennie, gdyby tylko potrafiła odróżnić jeden dzień od następnego albo dzień od nocy. Tak nie było, wykonywała je więc po każdej z dłuższych drzemek.
Spała sporo i była wdzięczna swemu ciału, że na naprzemienne stany lęku i znudzenia reaguje sennością. Z czasem jednak małe, bezbolesne przebudzenia z drzemek zaczęły ją rozczarowywać równie mocno jak Przebudzenia przez duże „P”.
Przebudzenia z czego? Z narkotycznego snu? Czym innym mogło to być? Nie została ranna w czasie wojny, nie potrzebowała pomocy lekarskiej ani o nią nie prosiła. A jednak znalazła się tutaj.
Śpiewała piosenki i przywoływała z pamięci przeczytane książki, obejrzane filmy i seriale, zasłyszane rodzinne opowieści, fragmenty własnego życia, które wydawało się tak banalne, gdy jeszcze mogła nim żyć. Wymyślała historie i kłóciła się sama ze sobą, zajmując przeciwne stanowiska w kwestiach, które kiedyś były dla niej szalenie ważne.
Czas mijał. Czekała cierpliwie. Odzywała się do porywaczy jedynie po to, by ich przekląć. Nie współpracowała. Czasami nie wiedziała, dlaczego właściwie się opiera. Co by się stało, gdyby odpowiedziała na ich pytania? Co miała do stracenia prócz udręki, samotności i ciszy? A jednak uparcie odmawiała współpracy.
W końcu zaczęła mówić do siebie. Nie mogła powstrzymać słowotoku, jakby każda myśl, która jej przyszła do głowy, musiała być wypowiedziana na głos. Robiła, co w jej mocy, żeby być cicho, ale po chwili słowa znów zaczynały się z niej wylewać. Myślała, że traci rozum; że już go straciła. Rozpłakała się.
Gdy tak siedziała na podłodze i kołysała się, rozmyślając o własnym szaleństwie, do jej celi coś wpuszczono. Być może gaz. Osunęła się na plecy i ponownie zapadła w długi sen.
Po drugim Przebudzeniu, które nastąpiło godziny, dni, a może lata później, porywacze znowu zaczęli do niej mówić. Zadawali te same pytania co poprzednio, jakby robili to po raz pierwszy. Teraz odpowiadała na wszystkie, choć czasem kłamała. Długi sen podziałał uzdrawiająco. Przebudziła się bez potrzeby, by wypowiadać swoje myśli na głos, płakać albo siedzieć i kołysać się w przód i w tył, a jej umysł działał bez zarzutu. Aż nazbyt dobrze pamiętała długi okres ciszy i izolacji. Uznała, że już lepiej słuchać głosu bez twarzy.
Pytania stawały się bardziej złożone, a po kolejnych Przebudzeniach rozwijały się wręcz w rozmowy. Pewnego razu dokwaterowali jej dziecko – chłopczyka o długich, prostych, ciemnych włosach i szarobrązowej skórze, jaśniejszej niż jej własna. Nie znał angielskiego i śmiertelnie się jej bał. Wyglądał na odrobinę starszego od jej syna, Ayrego – mógł mieć jakieś pięć lat. Przebudzenie się obok niej w tym dziwacznym miejscu było pewnie najstraszniejszą rzeczą, jaka go w życiu spotkała.
Spędził wiele godzin ukryty w łazience albo wciśnięty w najdalszy kąt. Długo trwało, nim go przekonała, że nie jest groźna. Potem zaczęła go uczyć angielskiego, a on ją – swojego języka, którego nie rozpoznawała. Na imię miał Sharad. Śpiewała mu piosenki, a on błyskawicznie się ich uczył. Potrafił je zaśpiewać świetną angielszczyzną, niemal bez śladu obcego akcentu. Nie rozumiał, dlaczego ona nie robi tak samo, kiedy on śpiewa jej swoje piosenki.
W końcu się ich nauczyła. Podobało jej się to ćwiczenie. Każda nowość była na wagę złota.
Doceniała obecność Sharada, nawet gdy moczył się w ich wspólne łóżko albo się niecierpliwił, jeśli nie dość szybko pojmowała, co chce jej powiedzieć. Wyglądem i sposobem bycia niezbyt przypominał Ayrego, ale mogła go dotknąć. Nie pamiętała, kiedy ostatnio kogoś dotykała. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo jej tego brakowało. Martwiła się o niego i zastanawiała, jak go ochronić. Kto wie, co mu zrobili – albo co jeszcze mogli zrobić – ich prześladowcy. Ale była równie bezradna jak on. Kiedy przebudziła się po raz kolejny, już go nie było. Eksperyment dobiegł końca.
Na próżno błagała, żeby go oddali. Powiedzieli, że jest teraz z matką. Nie uwierzyła. Wyobrażała sobie, że siedzi zamknięty w osobnej maleńkiej celi, a jego błyskotliwy, pojemny umysł w miarę upływu czasu traci ostrość.
Tymczasem niezrażeni prześladowcy rozpoczęli kolejny cykl pytań i eksperymentów
Źródło: Vesper

