Zjezdne zbocze: przeczytaj fragment 10. tomu Serii Niefortunnych Zdarzeń
Przeczytajcie fragment dziesiątego tomu młodzieżowego cyklu Seria Niefortunnych Zdarzeń. Premiera już jutro!
Przeczytajcie fragment dziesiątego tomu młodzieżowego cyklu Seria Niefortunnych Zdarzeń. Premiera już jutro!
ROZDZIAŁ 2
Wioletka spojrzała po raz ostatni na zamglony szczyt, sięgnęła po jeden z grubych płaszczy wyniesionych z barakowozu i go włożyła.
– Ty też ubierz się w płaszcz – poradziła bratu. – Tutaj jest zimno, a dalej będzie pewnie jeszcze zimniej. Kwatera główna mieści się podobno bardzo wysoko. Zanim do niej dotrzemy, zmarzniemy tak, że przyda nam się ta cała garderoba.
– Ale jak tam dotrzemy? – zmartwił się Klaus. – Wielki Zawiany Szczyt jeszcze daleko, a barakowóz przepadł z kretesem.
– Przypatrzmy się spokojnie, co tu mamy. Może uda się skonstruować coś z ocalonych przedmiotów.
– Miejmy nadzieję – rzekł Klaus. – Słoneczko oddala się od nas coraz bardziej. Nie dogonimy go bez jakiegoś pojazdu.
Klaus rozłożył na ziemi wszystko, co sam wyniósł z barakowozu, i ubrał się w płaszcz, a tymczasem Wioletka przejrzała stosik swoich łupów. Oboje szybko stwierdzili, że zbudowanie jakiegokolwiek pojazdu nie leży w zasięgu ich możliwości, co tu oznacza: „że nie da się zmontować środka transportu z przypadkowej zbieraniny akcesoriów i ubrań należących uprzednio do pracowników wesołego miasteczka”. Wioletka znów związała włosy wstążką i z namysłem przyjrzała się garstce ocalałych przedmiotów. Kolekcja Klausa obejmowała dzbanek – wciąż lepki od mazi, którą Klaus polewał koła, aby zwolnić ich obroty – oraz ręczne lusterko Co- lette, wełniane ponczo i bluzę dresową z napisem KARNAWAŁ KALIGARIEGO. Kolekcję Wioletki stanowiły: wielki nóż do chleba, ukulele i jeszcze jeden płaszcz. Nawet Klaus, który nie miał smykałki technicznej, zorientował się, że to wszystko nie wystarczy do zbudowania wehikułu, który ułatwiłby przeprawę przez Góry Grozy.
– Możemy skrzesać iskrę, pocierając o siebie dwa kamienie – zasugerowała Wioletka, rozglądając się po zamglonej okolicy za czymkolwiek, co podsunęłoby jej pomysł wynalazku. – Albo zacząć grać na ukulele i bębnić w dzbanek. Hałas może ściągnąć pomoc.
– Tylko kto nas tu usłyszy? – zwątpił Klaus, wpatrując się w smętną mgłę. – Przez cały czas jazdy barakowozem nie minęliśmy żywej duszy. Ten szlak przez Góry Grozy przypomina mi wiersz, który kiedyś czytałem – o drodze rzadko uczęszczanej.
– Czy wiersz miał szczęśliwe zakończenie? – spytała Wioletka.
– Ani tak, ani nie – odparł Klaus. – Kończył się dwuznacznie. Ale mniejsza z tym, zbierzmy wszystko, co mamy, i ruszajmy w drogę.
– Z całym tym dobytkiem? – stropiła się Wioletka. – Przecież nawet nie wiemy, dokąd mamy iść ani którędy.
– Jasne, że wiemy – rzekł Klaus. – Padły Potok wypływa ze źródła wysoko w górach i wije się przez całą dolinę pod Wielkim Zawianym Szczytem, gdzie znajduje się kwatera główna. Trzeba iść w górę wzdłuż potoku – nie jest to pewnie droga najkrótsza ani najłatwiejsza, ale za to doprowadzi nas do celu.
– Ależ to może potrwać wiele dni! – przeraziła się Wioletka. – A my nie mamy ani mapy, ani prowiantów, ani wody pitnej, ani namiotu, ani śpiworów, niczego, co jest konieczne na taką wyprawę.
– Te ubrania posłużą nam za koce – odparł Klaus – a na nocleg zawsze znajdziemy sobie jakieś schronienie. Na mapie zaznaczonych było sporo jaskiń, w których zasypiają na zimę tutejsze zwierzęta.
Brat i siostra spojrzeli sobie w oczy i zadrżeli w zimnym podmuchu wiatru. Perspektywa wielogodzinnej przeprawy przez góry i nocowania pod cudzymi ubraniami w jaskini, zajętej być może przez śpiące zwierzęta, nie należała do przyjemnych. Baudelaire’owie szczerze żałowali, że zamiast z konieczności wędrować drogą rzadko uczęszczaną, nie mogą wsiąść w szybki, dobrze ogrzewany pojazd i szybko dotrzeć do siostrzyczki. Ale nie warto płakać nad rozlanym mlekiem, bo to tylko strata czasu, więc i Baudelaire’owie postanowili przestać żałować i podjąć wędrówkę. Klaus poupychał lusterko i ukulele w kieszeniach płaszcza, dzbanek wziął w rękę, a ponczo przerzucił sobie przez ramię. Wioletka, wsadziwszy do kieszeni nóż, podniosła z ziemi bluzę i ostatni zapasowy płaszcz. Oboje spojrzeli po raz ostatni na koleiny wyżłobione w ziemi przez barakowóz, zanim stoczył się z urwiska, i podjęli marsz skrajem Padłego Potoku.
Jeśli zdarzyło wam się odbywać dłuższą wycieczkę z kimś z rodziny, to sami wiecie, że na takiej wycieczce chwilami chce się ludziom rozmawiać, a chwilami nie. Baudelaire’om chwilowo się nie chciało. Wspinali się po stoku góry ku kwaterze głównej, którą mieli nadzieję znaleźć w dolinie pod Wielkim Zawianym Szczytem, nasłuchiwali wichru, który poświstywał głucho, jakby ktoś dmuchał w szyjkę pustej butelki, i dziwacznych gulgotów, jakie wydawały ryby wystawiające głowy z burych, gęstych wód potoku, ale oboje byli w nastroju milczącym i od początku marszu nie powiedzieli do siebie ani słowa, każde zatopione w swoich myślach.
Wioletka wspominała czasy spędzone wraz z rodzeństwem w Wiosce Zakrakanych Skrzydlaków, gdzie zamordowano tajemniczego mężczyznę o imieniu Jacques Snicket, a o morderstwo oskarżono sieroty Baudelaire. Wioletka, Klaus i Słoneczko zdołali wtedy zbiec z więzienia i uwolnić z łap Hrabiego Olafa parę zaprzyjaźnionych trojaczków, Duncana i Izadorę Bagiennych – jednak w ostatniej chwili zostali od nich oddzieleni, bo Bagienni odfrunęli w siną dal samowystarczalnym balonowym domem skonstruowanym przez niejakiego Hektora. Od tamtej pory Baudelaire’owie nie widzieli ani Hektora, ani trojaczków Bagiennych. Wioletka zastanawiała się właśnie, czy przyjaciele są cali i zdrowi i czy zdołali się skontaktować z tajną organizacją, na której ślad natrafili. Organizacja nosiła nazwę WZS, ale czym się konkretnie zajmowała i co oznaczał skrót jej nazwy, tego Baudelaire’owie jak dotąd nie zdołali się dowiedzieć. Mieli nadzieję, że więcej informacji znajdą w kwaterze głównej pod Wielkim Zawianym Szczytem, ale najstarsza przedstawicielka rodzeństwa Baudelaire i w to pomału zaczynała wątpić, brnąc z coraz większym trudem wzdłuż Padłego Potoku.
Klaus też rozmyślał o Bagiennych, chociaż wspominał czasy ich pierwszego spotkania w Szkole
Powszechnej imienia Prufrocka. Wielu uczniów tej szkoły – a zwłaszcza wyjątkowo niesympatyczna Karmelita Plujko – odnosiło się do Baudelaire’ów z wrogością, ale Duncan i Izadora byli dla nich bardzo mili, toteż wkrótce Baudelaire’owie i Bagienni stali się nierozłączni, co tu znaczy: „zostali bliskimi przyjaciółmi”. Zbliżyło ich między innymi to, że i jedni, i drudzy stracili najbliższe osoby. Baudelaire’owie, jak wiemy, utracili oboje rodziców, a Bagienni – nie tylko rodziców, ale i brata o imieniu Quigley, trzeciego z trojaczków Bagiennych. Na wspomnienie tragedii Bagiennych Klaus poczuł lekki wyrzut sumienia, gdyż istniała możliwość, że któreś z jego rodziców jednak żyje. Znaleziony przez Baudelaire’ów dokument zawierał zdjęcie, przedstawiające ich rodziców z Jacques’em Snicketem i jeszcze jednym panem, podpisane: „Na podstawie dowodów opisanych szczegółowo na str. 9 eksperci przychylają się do opinii, że z pożaru przypuszczalnie ocalała jedna osoba, lecz miejsce jej aktualnego pobytu jest nieznane”. Klaus i teraz miał ten dokument w kieszeni, razem z nielicznymi strzępami notesów Bagiennych, które ci zdołali mu przekazać. Drepcząc obok siostry, rozmyślał o zagadce WZS i szlachetności Bagiennych, którzy z takim poświęceniem pomagali Baudelaire’om w rozwiązaniu otaczającej ich tajemnicy.
Źródło: HarperCollins Polska
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat