

Kamila Bągorska: W filmie LARP grasz postać Kostki. To rola drugoplanowa, ale zapada w pamięć. Podobnie jak cały film - zaskakuje i porusza. Na pewno jest to coś nowego w polskim kinie.
Agnieszka Rajda: Zgadza się. Oczywiście miło mi to słyszeć.
Otrzymałaś dwie nominacje: pierwszą za postać kobiecą drugoplanową i drugą za profesjonalny debiut aktorski. To duże wyróżnienie.
Tak. Jak to zobaczyłam, to się zdziwiłam. Choć wcześniej już pojawiałam się na ekranie, LARP to mój pierwszy tak duży udział w pełnometrażowej produkcji filmowej, w dodatku w konkursie głównym festiwalu, więc chyba stąd te nominacje.
Jak się czujesz z tym, że zostałaś nominowana?
To dla mnie duża radość. Miły dodatek do codziennej pracy. To moment, kiedy można się na chwilę zatrzymać i powiedzieć sobie: to, co robisz, ma sens i jest ciekawe. Docenienie samej siebie nie przychodzi mi naturalnie, a te nominacje dają mi w zasadzie na to przestrzeń.
Czujesz satysfakcję?
Na pewno apetyt niesamowicie rośnie. Chce się robić więcej i więcej. Dlatego trudno się zatrzymać i po prostu się tym nacieszyć.
Czyli masz duże aspiracje na przyszłość – kolejne produkcje i praca teatralna?
Tak. Chodziłam kiedyś do szkoły sportowej, co w pewnym stopniu obudziło we mnie chochlika waleczności i determinacji.
Aktorstwo nie było twoim pierwszym wyborem? Czy od zawsze miałaś w głowie taki scenariusz?
Jak byłam mała, próbowałam bardzo wielu rzeczy - od sztuk walki po wiolonczelę w szkole muzycznej. Pamiętam dzień, w którym pierwszy raz przyszłam do teatru w moim rodzinnym mieście Raciborzu. Był on prowadzony pod czułym okiem Grażyny Tabor. Miałam wtedy osiem lat i momentalnie poczułam się jak u siebie – od razu wiedziałam, że to przestrzeń niezmierzonej wolności, gdzie mogę być w stu procentach sobą. Mogę krzyknąć, mogę się dziwnie poruszyć.
Brzmi jak przeznaczenie.
Przychodzi mi do głowy zdanie, które usłyszałam od wspaniałej aktorki Agnieszki Podsiadlik, która idealnie ubrała w słowa to, co ja czuję. Powiedziała, że ma poczucie, że to nie ona wybrała ten zawód, tylko ten zawód wybrał ją. To jest niesamowite. Od pewnego momentu to już się działo samo – oczywiście też za sprawą mojej pracy, warsztatów, festiwali, przeróżnych aktywności.
I wszystko zaczęło się w teatrze.
Tak. Bardzo klasycznie – teatralnie.
A co aktualnie jest bliższe twojemu sercu? Teatr czy kino?
Nie potrafię wybrać. Dla mnie to są różne uniwersa, które wiążą się z bardzo różnymi przyjemnościami i trudnościami. Na przykład proces teatralny, a szczególnie jego początek, potrafi mi nieźle dać w kość. To bardzo trudny moment, gdy – jeszcze niezaszczepiona w świecie scenicznym – myślę sobie ,,co ja tu robię, ratunku!". Początek procesu teatralnego bywa ,,nagi” a to wymaga odwagi.
A w przypadku produkcji filmowych?
W teatrze okres prób jest zazwyczaj długi i intensywny – cały proces jest mocno pochłaniający. Mocno wchodzi w codzienność, zdarza mi się powtarzać teksty czy sceny nawet w półśnie.
W filmie wygląda to inaczej – przygotowanie roli oczywiście zaczyna się wcześniej, ale to na planie koncentruje się najtrudniejsza praca, domknięta w intensywnych dniach zdjęciowych. Dzięki tym stosunkowo krótszym momentom mobilizacji cały proces wydaje mi się finalnie lżejszy i mniej obciążający. Po zakończeniu zdjęć moje zadanie w zasadzie się kończy, w przeciwieństwie do teatru, gdzie za istnienie mojej postaci jestem odpowiedzialna na długo po zakończeniu prób i premierze.
A jak to wygląda ze stresem? Czy przez to, że proces teatralny jest bardziej intensywny, stres jest większy niż na planie filmowym?
I tu znowu bym to rozróżniła. Wydaje mi się, że stres na planie filmowym często przybiera u mnie formę wewnętrznej mobilizacji, która pomaga mi się skupić, wypowiedzieć konkretne słowa, zagrać jak najuczciwiej to, co mam do zagrania.
W teatrze natomiast na początku prób pojawia się moment niewiedzy – nie wiesz jeszcze, co i jak, budujesz świat od zera, a to musi w końcu nabrać realnych kształtów. Ten rodzaj napięcia bywa dla mnie paraliżujący, potrafi mi się nawet śnić po nocach. Dopiero później pojawia się u mnie inny łaskawszy stres, związany z popremierową eksploracją spektakli.
Skoro już jesteśmy przy temacie stresu – jako początkująca aktorka stresujesz się wywiadami?
Wszystko zależy od mojego samopoczucia. Bywa, że czuję się mniej pewnie i trudniej mi zabrać głos, wygłosić opinię. Na scenie czy przed kamerą czuję się swobodniej, ale opowiadanie o tym z zewnątrz bywa dla mnie niewygodne. Myślę, że to, co mam do powiedzenia, najpełniej wyrażam przez moją pracę.
Był taki wywiad, który źle wspominasz? Albo sytuację, której nie chciałabyś powtórzyć? Zdarza się, że spotkanie aktora z dziennikarzem, zwłaszcza na początku kariery, nie jest przyjemne.
Chyba nie. Lubię rozmawiać, szczególnie jeden na jeden albo w mniejszym gronie. Oczywiście zdarza się, że powiem coś bez zastanowienia albo zgubię wątek, ale nabieram do tego dystansu. W końcu jestem tylko człowiekiem, który czasem wymaga od siebie zbyt wiele.
Jak trafiłaś na plan filmu LARP – przez agencję czy casting?
Klasyczną drogą castingową. Najpierw nagrałam self-tape’a, potem odbyły się kolejne etapy na żywo. Sprawdzano, czy pasuję – energetycznie, osobowościowo i wizerunkowo. Ostatecznie jestem tu i bardzo się cieszę, bo Kordian Kądziela zrobił film odważny artystycznie, w formie i estetyce rzadko spotykanej w polskim kinie.
Widać to w odbiorze – widzowie są zachwyceni, bo film jest inny, świeży.
Tak, to powiew świeżości. Mam nadzieję, że zachęci młodszą i starszą publiczność do pójścia do kina na polski film. Bo choć jest nakręcony w sposób nietypowy dla polskiego kina, ma w sobie dużo polskości. Ojciec, drewniane ściany, filiżanki babci – to są obrazy, które znamy, ale pokazane w krzywym zwierciadle, z dystansem. To "niepolsko" nakręcony film, który ostatecznie wyszedł arcypolsko.
Te elementy mogą przemówić zarówno do młodych, którzy szukają nowoczesności, jak i do starszych, którzy rozpoznają dawne realia i dziś patrzą na nie z uśmiechem.
Też mam takie wrażenie. Dziś widziałam film po raz pierwszy i poczułam, że to historia dla wszystkich – niezależnie od wieku. To wspólna podróż, przy której można się pośmiać, wyluzować i złapać dystans.
Czyli można powiedzieć, że film łączy pokolenia?
Tak, pokazuje międzypokoleniowe tarcia i dialog – czasem trudny, ale ważny. Relacje ojca i syna czy dyrektorki i uczniów – te światy się ścierają, prowokując do rozmowy i refleksji.
Właśnie – relacje! Sama grasz postać przyjaciółki. Jak to się przekłada na rzeczywistość? Zastanawia mnie, czy relacje, które zawieracie na planie, przekładają się na realne życie?
Nie jest to oczywiste, bo różnie bywa. Akurat Kordian skomponował taką ekipę, że wszyscy bardzo się polubiliśmy. Moja ekipa "Sergiusza" – czyli Kostka, Damon i Goliat – bardzo się zżyła. I tutaj akurat owocem tej współpracy były relacje, które wciąż trwają. To bardzo cieszy. Bo też bywa tak, że ludzie przemijają wraz z produkcjami.
A pracujesz teraz nad czymś nowym? Możesz nam coś zdradzić?
Teatralnie pracuję nad dwiema rzeczami. Jestem teraz w próbach do spektaklu Sublokatorka w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym. Tutaj bazą są reportaże Hanny Krall, czyli w zasadzie otchłań Holokaustu. Drugi projekt to spektakl Wszyscy jesteśmy Belén w Teatrze Jaracza w Olsztynie w reż. Katarzyny Minkowskiej. Wcielam się tam w rolę tytułowej Belén. Kolejny trudny temat - o tym, jak Argentynki odzyskały prawo aborcyjne - temat istotny w kontekście naszej sytuacji politycznej i ważny dla mnie. A jeżeli chodzi o kolejne produkcje filmowe, to również mam coś na horyzoncie, ale nie mogę o tym jeszcze mówić.
Pewnie, niech to zostanie tajemnicą.
Mam na co czekać, co zawsze cieszy.

