Bartłomiej Topa: „Ten film jest hołdem dla weteranów” – wywiad z gwiazdą filmu „Karbala”
O przygotowaniach do filmu wojennego, pracy na planie "Karbali", nowym filmie "Król życia" i ulubionym serialu opowiada Bartłomiej Topa.
O przygotowaniach do filmu wojennego, pracy na planie "Karbali", nowym filmie "Król życia" i ulubionym serialu opowiada Bartłomiej Topa.
Bartłomiej Topa w filmie "Karbala" wciela się w głównego bohatera, kapitana Kalickiego, który dowodzi obroną w bitwie polskich żołnierzy. Z aktorem rozmawialiśmy podczas 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni, na którym pojawiły się aż trzy filmy z jego udziałem - "Karbala", "Letnie przesilenie" i "Obce ciało".
Czytaj także: Spoilerowa recenzja "Karbali"
[video-browser playlist="739100" suggest=""]
ADAM SIENNICA: Amerykanie często robią patriotyczne filmy o bohaterstwie swoich żołnierzy, w których flaga trzepocze w tle. "Karbala" jest też takim filmem, w którym w końcu możemy podziwiać naszych bohaterów oraz naszą flagę, a to może satysfakcjonować widza.
BARTŁOMIEJ TOPA: Oczywiście, że tak. Ten fragment historii był dla nas mało znany. Dopiero po pięciu latach od tego wydarzenia dziennikarze zaczęli pytać żołnierzy o to, co się tam wydarzyło, i powoli ta informacja urastała i docierała do wielu. Przez długi czas nie można było o tym mówić i dopiero niedawno te informacje są w domenie publicznej. Zaczynamy pisać książki na ten temat i robić filmy, a "Karbala" jest tego przykładem. Możemy bez upiększania i przyklejania jakichś wyimaginowanych naklejek opowiadać o bohaterstwie tych chłopaków. Nie wstydzimy się flagi, która powiewa nad ratuszem, bo wiemy, że zrobiliśmy dobrą robotę. To nie jest jakieś sztuczne, przekłamane bohaterstwo i duma narodowa - to jest kwestia realu. Tak jak ci faceci wykonują swoją robotę jak najlepiej, tak samo w innych zawodach, będąc w kraju, wykonujemy robotę najlepiej, jak potrafimy. Czy to dotyczy lekarzy, nauczycieli czy fryzjerów - każdy angażuje się tak, jak potrafi i może. To też nazywa się patriotyzm. Jest wiele historii, które świadczą o tym, że ten patriotyzm i ta flaga są jakąś dumą. Wspaniałym przykładem patriotyzmu jest to, co dzieje się obecnie w sporcie dla nas. Nie chcę przyklejać temu żadnych łatek, bo tu chodzi o taką obecność kulturową, która nas definiuje.
Wydaje mi się, że scena z powiewającą polską flagą w "Karbali" pasowała wręcz idealnie i uniknięto popadnięcia w patos i kicz.
Myślę, że tak. To nie jest sztuczne. Tak było. Ci chłopcy widzieli tę flagę i byli z niej dumni. Jestem przekonany, że w dramatycznej sytuacji oprócz tego ludzkiego wymiaru pojawia się myśl, że jesteśmy tu z innego powodu. Oni czują, że słowa Polska, patriotyzm i lojalność coś znaczą. I ten film jest hołdem dla weteranów, którzy przeżyli to wszystko. Teraz zmagają się z rzeczywistością, są po traumie wojny i częstokroć są pozostawieni bez konkretnej opieki.
Niedawno miałem okazję rozmawiać z reżyserem "Karbali", panem Łukaszewiczem, który wspominał mi, że przez różne problemy trzeba było improwizować na planie. Jak to wyglądało z pana perspektywy?
Wie pan, kino gatunkowe wymaga przygotowań. Kino gatunkowe, szczególnie wojenne, wymaga bardzo precyzyjnych przygotowań, a ten film powstawał przez 5 lat. Część osób została, część nie. Generalnie było tak, że scenariusz powstawał długi czas i tak naprawdę to ostatnie 2 lata pracy to było przyspieszenie. Krzysztof korzystał z wiedzy żołnierzy oraz z materiałów dziennikarskich autorstwa tych dziennikarzy wojennych, którzy byli na misjach. Powstał scenariusz, zostałem zaangażowany, pojawił się Grzegorz Kaliciak, który obecnie jest pułkownikiem, a w 2004 roku był kapitanem. Rozmawialiśmy, dzieliliśmy się informacjami. Byliśmy na szkoleniu na poligonie pod Częstochową. I potem weszliśmy na plan. Do tego momentu trudno mówić o improwizacji czy tzw. chaosie, który mógłby mieć wpływ na to, co się działo podczas zdjęć. Faktem jest, że gdy robimy kino wojenne i wybuchają za nami pirotechniczne ładunki, strzelamy ze ślepaków, mamy przytkane uszy korkami, to w tym chaosie kurzu, pyłu, lecących kamieni pojawia się jakiś pewien rodzaju chaosu. Nie ma jednak mowy o chaosie w tych ludziach i ich zachowaniach. Ten chaos mógł nastąpić w momencie, gdy zdali sobie sprawę z tego, że muszą zabijać. Muszą się bronić, bo jeśli się nie obronią, to oni zostaną zabici. Wiele takich elementów się pojawiało, ale nie powiedziałbym, że realizacja była chaotyczna. Były elementy też podczas zdjęć w Jordanii, gdzie rzeczywiście rozgrzebane sceny w jednym miejscu musieliśmy przenosić do innego z różnych powodów. Także takich, że ludność Jordanii nie ułatwiała nam pracy. Generalnie w tamtych rejonach to była dla nich żywa historia. Byliśmy w dzielnicy palestyńskiej, gdzie ta rzeczywistość wymieszała się z rzeczywistością filmową. Zostaliśmy obrzuceni kamieniami, musieliśmy jechać do hotelu i przerwać zdjęcia na moment. Potem przenieść je gdzie indziej i dokończyć scenę. W takim sensie ten chaos oczywiście gdzieś tam istniał, ale był on mocno kontrolowany. Do tego sam fakt, że wyjechaliśmy na zdjęcia do Jordanii, był wielkim przedsięwzięciem logistycznym, bo trzeba było przerzucić sporo scenografii, wozy bojowe, sprzęt i tak dalej. Jest to taki region, gdzie w krajach ościennych wciąż trwa konflikt, więc ta czujność podczas pracy jest wzmożona. Raz nasze materiały przebywały kilka dni na granicy, zanim zostały odprawione. Tak to wyglądało.
Ten chaos ma też wpływ na bohaterów. W filmie widzimy, że niektórzy się zawieszają pod wpływem sytuacji, ale pana postać - choć widać nerwy i niepewność - trzyma się i daje przykład.
Jest to jakiś element takiego bohatera, który nie jest wyjęty z kalki. Takie bohaterstwo w wymiarze amerykańskim - ja to nazywam rambowskim - tutaj nie istnieje. Z różnych powodów próbowaliśmy trochę inaczej ubrać Kalickiego. Ten facet nabiera cech w trakcie działań. Nie tyle dojrzewa, ale zbiera informacje od chłopaków, w jakim oni są stanie. Moja postać była bliska poddania, ale jednocześnie w kluczowym momencie ma wsparcie i podejmuje decyzje ostatecznie słuszne. W końcu ci wszyscy ludzie wrócili do kraju - 40 Polaków i 40 Bułgarów. Wyjątkiem był jeden Bułgar, który został ranny w tyłek odłamkiem jednego z murów. Tak właśnie próbowaliśmy tkać tego Kalickiego.
Często w sieci można poczytać bardzo negatywne opinie i oceny działań polskich żołnierzy w tamtym rejonie. "Karbala" może zmienić to postrzeganie?
Ta naklejka okupanta bardzo mocno oskarża tych ludzi, co jest nieprawdą, bo gdybyśmy wrócili do tamtych lat - 2003/2004 - kiedy nie mieliśmy informacji na temat tego, jak ma to wyglądać, bo wiedzieliśmy tylko, że reżim Husajna jest dosłownie złym systemem i trzeba było sobie z tym poradzić. Jeszcze doszła informacja o posiadaniu bomb biologicznych. Dla Europejczyków i dla świata było to realne zagrożenie. Potem okazało się to nieprawdą, ale byliśmy już w środku. Byliśmy w misji stabilizacyjnej, która okazała się regularną wojną. Oczywiście istnieją te złe opinie, ale my mówimy o indywidualnym bohaterstwie tych ludzi. Dotyczą one także chłopaków z innych misji i innych transz kontyngentów polskich, które były w Iraku. I to się powtarza, że nie wszyscy negują ten film w taki sposób, że byliśmy okupantami. Oni wykonywali swój zawód, dostali rozkazy, a decyzje podjęli politycy i generałowie na bazie informacji, które mieli od swoich sojuszników. Ci chłopcy na polu bitwy nie mogli rozstrzygnąć tego, czy te informacje były prawdziwe, czy nie. Wykonywali swoją robotę i wykonali ją najlepiej jak potrafili. Z aktem woli, jakiejś desperacji, lojalnością wobec siebie, poświęceniem i tymi wszystkimi cechami, które definiują dzisiaj bohatera.
"Karbala" poza tym, że opowiada ważną historię, jest też efektownym kinem. Jak wyglądała realizacja scen akcji z efektami pirotechnicznymi?
To oczywiście jest film fabularny, to nie jest dokument i my nie robiliśmy reportażu. Nie byliśmy w historii bezpośrednio, więc to był element kreacji na bazie scenariusza. Oczywiście było dla nas wyzwaniem to, że wybuchały za nami bomby pirotechniczne, że łuski się sypały, było mnóstwo kurzu i tego tzw. chaosu technologicznego, który w tego typu filmach się pojawia. Można ujęcia powtórzyć dwa, trzy razy, ale w pewnym momencie jest tyle pyłu, kurzu i gruzu, że nie można tego zrobić piąty czy szósty raz. Musieliśmy też być bardzo skupieni na tym, co się dzieje. Mam wrażenie, że jest wiarygodne. Krzysztof był czujny na ten temat. Bardzo nas wspierał też Grzegorz Kaliciak, który był konsultantem filmu. Mogliśmy się do niego zgłaszać z wszelkimi wątpliwościami, a on czujnie pilnował tego tematu. Pewnie bez niego ten film inaczej by wyglądał. Byłby tylko naszym wyobrażeniem na temat tego, jak tam jest. Chcę podkreślić, że weterani dzielą się z nami swoimi opiniami i mówią, że tak to wyglądało. Taka była historia, tak oni to też czuli.
To musi dawać sporą satysfakcję z wykonania dobrej roboty.
Jasne, że tak. Na razie film jest grany od niedawna i mam nadzieję, że będzie to jakiś przyczynek do dyskusji o tym, co się dzieje na misjach.
"Karbala" ma element, który odróżnia ten film od wielu innych o podobnej tematyce. Tutaj przeciwnik ma twarz w osobie przywódcy terrorystów. Wydaje się to istotną zaletą.
Myślę, że tak. Ich motywacje zostają dobrze ukazane. Oni bronili swojego terytorium, chcieli wykurzyć tzw. najeźdźców, bo z ich perspektywy to byli najeźdźcy, okupanci. To jest zaledwie wycinek szerszej historii związanej z powstaniem szyitów, które trwało ponad trzy miesiące. Ataki na ratusz były bardzo częste. Scenariusz mówi o tym, że ci ludzie nie byli pozbawieni swoich racji. Tak naprawdę każda strona miała swoje racje. Policjant grany przez Atheera także miał swój problem wewnętrzny. Miał dwie córki, jedna zginęła, druga została wzięta jako zakładnik i musiał jakoś ją wykupić. Ma pewien dylemat - musi podjąć decyzję i wybrać, co jest dla niego istotne. Nie daliśmy w filmie klarownych klisz - my jesteśmy dobrzy, oni źli lub na odwrót. To skomplikowane tematy. Myślę, że historycy lub fachowcy od tamtych regionów mogliby bardziej naświetlić tę sprawę. Dobrze robi to książka "Karbala" napisana przez Marcina Górkę i Piotrka Głogowskiego, która naświetla kontekst tej historii mającej tam miejsce.
Czyli można potraktować książkę jako coś w rodzaju uzupełnienia filmu?
Wielu jest takich, którzy najpierw czytają książkę, a potem oglądają film. Jak kto chce. Ona w znakomity sposób uzupełnia film.
Jest pana dużo na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni. I tak patrząc - wszystkie te role zupełnie się od siebie różnią.
Tak też próbowałem je dobierać, bo zdarza się, że coś się może powielać. Tutaj starałem się stawiać na różnorodność. Dzisiaj mamy tego efekt.
Po pokazie specjalnym w Gdyni "Króla życia" można było odnieść wrażenie, że atmosfera na planie mogła być równie pozytywna co przesłanie filmu. Jak to wyglądało?
Oczywiście, że tak. Jest to lekki film, ale staraliśmy się trzymać kontrolę nad tym, bo jak jest za radośnie na planie, potem jest płacz na ekranie. Był to debiut Jurka Zielińskiego i on to jakoś sprawnie kontrolował oraz prowadził te postacie. Było zabawnie na planie, oczywiście, że tak. Z reguły było zabawnie.
Można by pomyśleć, że pana postać w "Królu życia" nie jest tak pozytywna, bo dopiero do tego dojrzewa.
W zasadzie to każda postać jest pozytywna. On ma te swoje sinusoidy emocjonalne i życiowe. Edward skończył podstawówkę, ja nie skończyłem. Losy inaczej się toczą. Dzięki inspiracji głównego bohatera Kapsel się zmienia. Podejmuje próbę i wyzwanie, nie jest mu łatwo, bo wraca czasem na stare tory, ale w konsekwencji wygrywa.
Często podczas wywiadów pytamy o ulubione seriale. Jakie pan lubi?
Jeden, który obejrzałem od deski do deski, to "Breaking Bad". Tylko ten. Nie mam innych, w zasadzie nie oglądam telewizora, bo go nie mam. Bardzo mnie wciągnął. Absurdalny temat, genialnie zagrany, świetnie skonstruowany i znakomicie napisany. Same superlatywy.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat