Joel Schumacher nie powinien przepraszać. Jego Batmany są perfekcyjnie, ale jest jeden haczyk
Joel Schumacher. Niesławny reżyser, który niemal uśmiercił markę kinowego Batmana. Ten, który przepraszał, a wcale nie powinien, bo jego filmy są perfekcyjne. Jest tylko jeden haczyk.
Duologia Joela Schumachera to dla wielu fanów Batmana wielka skaza na wizerunku Mrocznego Rycerza. To nie jest bezpodstawne myślenie, ponieważ Batman i Robin skutecznie pogrzebali markę na kilka lat. Potrzeba było geniuszu Christophera Nolana i jego przełomowego, odmieniającego postrzeganie filmów superbohaterskich dzieła Batman - Początek, by przełamać złą passę i przywrócić Księcia Gotham do łask szerokiej widowni. Obie produkcje Schumachera nie dorastały do pięt swoim poprzednikom, za które odpowiadał Tim Burton. Widać to po ocenach krytyków (w serwisie Rotten Tomatoes Batman Forever ma 41% pozytywnych recenzji, a Batman i Robin ledwo 12%) oraz publiczności (kolejno: 32% i 16%). Nie broniły się też wynikami w ogólnoświatowym box offisie, ponieważ zaliczyły spadek względem tego, ile zarobiły na siebie filmy Burtona. Batman Forever uzyskał łącznie 184 mln dolarów, co było nieco lepszym wynikiem od Powrotu Batmana, ale już Batman i Robin miał trudności z przekroczeniem granicy 100 mln i ostatecznie zatrzymał się na 107 mln dolarów.
Nie leży w mojej intencji przekonanie Was do tego, że oba te filmy są niezwykłymi dziełami, które zostały źle odebrane. Obie te produkcje miały swoje problemy. Duże problemy. Warto jednak wiedzieć, kto za nie faktycznie odpowiadał. To, co będę próbował udowodnić, to fakt, że takich trzech filmów, jak te dwa, to nie ma ani jednego. Wiele można mówić o Batmanach Joela Schumachera, ale nie można odmówić im stylu, kampu i ponadczasowości.
Złe złego początki
Tim Burton zrewitalizował postać Mrocznego Rycerza i nadał mu kompletnie inny ton od poprzednich aktorskich wcieleń. Jego Batman był poważniejszy, mroczniejszy i od razu stał się kultowy. Dla wielu jest to nadal najlepsza interpretacja tej postaci na wielkim ekranie. Pierwsza część była sukcesem artystycznym oraz finansowym, dlatego zdecydowano się na kontynuację. Powrót Batmana spotkał się jednak z pewną dozą krytyki. Zarzucano mu, że był zbyt brutalny i mroczny. Zbyt "burtonowski". Problemy pojawiły się już przy produkcji. Tak mówił o nich sam Tim Burton:
Z tego powodu Warner Bros. postanowiło rozstać się z reżyserem i zmienić kurs dla przyszłych odsłon serii. Na jego miejsce zatrudniono Joela Schumachera, a Michaela Keatona zastąpił Val Kilmer, który był już po wielkim sukcesie Top Gun. Studio liczyło, że produkcja zyska inny ton. Postawi bardziej na humor i przedstawi Mrocznego Rycerza w jaśniejszym świetle.
Już pierwszy z filmów Schumachera nie spotkał się z uznaniem krytyków ani publiczności. Widzowie oczekiwali czegoś podobnego do filmów Burtona, a dostali coś kompletnie innego. Był to jednak sukces finansowy, bo zarobił ponad 20 mln więcej od Powrotu Batmana. Nic dziwnego, że studio postanowiło pójść za ciosem, a kolejna odsłona, czyli Batman i Robin, jeszcze bardziej postawiła na kamp, komedię i lekki ton. Mówił o tym sam Schumacher:
Ale nie zawsze tak miało być.
Zack Snyder nie był pierwszy, czyli o Schumacher Cut słów kilka
Warner Bros. ma zwyczaj wtrącania się w wizję reżyserów. Zack Snyder i jego wersja Ligi Sprawiedliwości nie była pierwsza. Podobne problemy napotkał Joel Schumacher przy kręceniu Batman: Forever. Scenariusz do tego filmu w przeszłości otwarcie i dosadnie skrytykował Michael Keaton:
Te słowa niejako gryzą się z tym, czym faktycznie Batman: Forever oryginalnie miał być. Schumacher Cut, bo tak też jest to nazywane, to wersja filmu, która nie rezygnowała z kampu i elementów komediowych, ale stanowiła przedłużenie narracyjne tego, co proponował Burton. Bruce Wayne miał zmagać się z poczuciem winy i własną traumą po utracie rodziców. Miały się nawet pojawić elementy horroru i psychodelii w postaci ogromnego nietoperza, z którym stanąłby twarzą w twarz. Potwierdził to wszystko Kevin Smith. Co dokładnie zmieniłby Schumacher Cut?
Co zmieniał Schumacher Cut?
Nie potrafię nie lubić Batmanów Schumachera
Największą bolączką filmów Schumachera jest to, że... są po prostu jego filmami. Widownia oczekiwała czegoś kompletnie innego. Rozumiem to. Również miałbym żal, gdyby druga część The Batman z Robertem Pattinsonem kompletnie inaczej przedstawiała Mrocznego Rycerza. Te filmy byłyby traktowane o wiele łagodniej, gdyby nie okazały się kontynuacją przygód Gacka w wykonaniu Michaela Keatona. Nie był to ich jedyny problem, rzecz jasna. Nie ma co owijać w bawełnę – to głupkowate filmy dla dzieci, które nie porywały scenariuszem, a gra aktorska była tak przesadzona, że Joker Jacka Nicholsona wydawał się poważną i rozsądną postacią. Większość z członków obsady szarżowała, bawiła się rolami, ale nie rozbawiła tym publiczności.
Nie można im odmówić jednak samoświadomości i szczerości. Joel Schumacher dokładnie wiedział, jakie ograniczenia nakłada na niego studio. Znał wymagania i im sprostał. To nie jego wina, że studio oczekiwało czegoś lekkiego w tonie i skierowanego bardziej do młodszych odbiorców. Swoje zadanie wykonał wyśmienicie, bo jako dziecko bawiłem się na tych filmach fantastycznie. Były proste, dynamiczne i oferowały nietuzinkowe rozwiązania. O Bat-karcie kredytowej pamięta przecież każdy. Powiem więcej, nie jest to nawet w najmniejszym stopniu sprzeczne z postacią Mrocznego Rycerza. Jasne, współcześnie jesteśmy przyzwyczajeni do poważniejszych odsłon tego bohatera, ale nie zapominajmy o jego korzeniach i innych interpretacjach. Batman to nie zawsze emo dzieciak żyjący w piwnicy jak ten Pattinsona. I to, że lubię jego wersję najbardziej, nie oznacza, że jest jedyną słuszną. Batman w komiksach i animacjach często stawiał na humor, lekkość i trafiał do dzieci. Jedne wersje stawiały na Batmana-śmieszka, a inne budowały komedię wokół tego, że był jedyną poważną osobą w świecie pełnym żartownisiów. I oba te podejścia są jak najbardziej w porządku!
W przeciwieństwie do takiej Kobiety-Kot z 2004 roku, która siłowała się na powagę, Batman Forever oraz Batman i Robin były szczere w tym, czym były. A były dokładnie tym, czego chciało studio. Powiem coś, co może wydać się kontrowersyjne, ale interpretacja Schumachera pod jednym względem jest wierniejsza komiksom niż większość filmów o Batmanie – z wyłączeniem tego, którego stworzył Matt Reeves, bo on również wziął to pod uwagę. Chodzi mi oczywiście o to, że... Batman nie zabija. Nigdy. Okej, ktoś może wypomnieć mi słowa o tym, że zdarzały się komiksy, w których Batman zabijał (tak samo jak takie, w których był głupolem). I jest to prawda, ale uważam, że są pewne aspekty tego ikonicznego herosa, które powinny być zachowane w każdej adaptacji. Batman Keatona nie patrzył na ofiary postronne. Sam przyczepiał ładunki wybuchowe do swoich przeciwników i z uśmiechem przyglądał się, jak eksplodują. Wersja George'a Clooneya jako jedyna, poza Robertem Pattinsonem, nie zamordowała ani jednej osoby na ekranie. I to szanuję.
Zakulisowe fakty i ciekawostki o Batman i Robin
Batman Joela Schumachera to perfekcja
Wielu z Was mogło się zakrztusić na widok tego tytułu, ale stoję twardo przy swoich słowach. Batmany Joela Schumachera to perfekcyjne filmy, jeśli weźmie się pod uwagę to, czym miały być. To produkcje dla dzieciaków! Były nastawione na zysk i sprzedaż zabawek. Reżyser z początku chciał doprawić całość mrokiem, by przypominała wizję, którą przedstawił Tim Burton, ale studio się na to nie zgodziło. Skupił się zatem na ich życzeniach i dostarczył produkt idealny, skrojony na miarę oczekiwań Warner Bros. Skutki tego działania znamy już wszyscy. Batman i Robin pogrzebał markę na kilka dobrych lat. Christopher Nolan musiał wziąć sprawy w swoje ręce i przywrócić "godność" Mrocznemu Rycerzowi.
To w mojej opinii nie zmienia faktu, że Batman Kilmera oraz Batman Clooneya to wersje postaci, które są zgodne z komiksami i pod wieloma względami wyjątkowe. To kompletnie inny Bruce Wayne, inny Batman. To coś świeżego i unikatowego. Pomysł musiał mierzyć się z niebotycznymi oczekiwaniami, pozostawionymi przez Tima Burtona. Zachęcam jednak do obejrzenia tych filmów jeszcze raz. Uważam, że warto poświęcić na to czas. Jeśli Waszych serc nie skuł lodem Arnold Schwarzenegger i jego Mr. Freeze, to zapewniam, że gdy powrócicie do dzieciństwa i otworzycie się na nieskrępowaną, bezwstydną zabawę, Batman i Robin Was urzekną.
Co o tym sądzisz?