Będzie się działo
- Nie mogę się doczekać finału sezonu, który kręciliśmy w Nowym Jorku - mówi Jonathan Tropper, pomysłodawca i scenarzysta serialu Banshee.
- Nie mogę się doczekać finału sezonu, który kręciliśmy w Nowym Jorku - mówi Jonathan Tropper, pomysłodawca i scenarzysta serialu Banshee.
Banshee opowiada o Lucasie Hoodzie - byłym skazańcu i ekspercie w sztukach walki, który podszywa się pod zamordowanego szeryfa i wymierza sprawiedliwość w małym miasteczku w Pensylwanii. Jednocześnie kontynuuje swoją kryminalną karierę, nawet gdy ściga go groźny gangster, którego zdradził wiele lat temu.
KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: Jak byś najlepiej określił różnice pomiędzy pierwszym i drugim sezonem?
JONATHAN TROPPER: Drugi sezon jest lepszy. Nigdy wcześniej nie pracowałem dla telewizji; kiedy napisaliśmy z Davidem Schicklerem Banshee w sześciu odcinkach, nie mieliśmy żadnego pojęcia o produkcji. Poszliśmy na pierwsze spotkanie z ekipą produkcyjną i dowiedzieliśmy się, jak "nienakręcalne" jest to, co napisaliśmy. I zaczęło się. Przeróbki, poprawki, współpraca z producentami i reżyserami, by wspólnie stworzyć klimat całości. Potem przyszli aktorzy. To wszystko zajęło nasz czas i uwagę przy pracy nad sezonem pierwszym. Greg Yaitanes stworzył ekipę, ustalił ostatecznie, co działa, a co nie będzie działać w tej opowieści - i to był sezon pierwszy. Kilka miesięcy zajęło nam złapanie właściwego pionu. Teraz, przy drugim sezonie, wiemy dokładnie, co i jak opowiadamy, wiemy, jak to napisać. Naprawdę czuję, że drugi sezon jest znacznie mocniejszy i lepszy od pierwszego.
A jaki wpływ na to, co teraz robicie, ma Alan Ball?
Zagląda do nas na każdym etapie pracy. Wszystkie scenariusze przechodzą przez jego biurko. Ma swoje uwagi, ale dotyczą bardziej tego, co my już napisaliśmy. Daje nam dużą swobodę i tylko czasem pomaga, by opowieść była jeszcze lepsza. Nie jest z nami każdego dnia, ale miał wpływ na obsadę, ogląda każdy zmontowany odcinek. Czasem ma jakieś sugestie, czasem nas przed czymś ostrzega, ale raczej daje nam się bawić samodzielnie.
Z czego w tym sezonie jesteś najbardziej dumny?
Bardzo lubię odcinki 3-4, gdzie mamy tajemnicze morderstwo i Lucas musi się zacząć zachowywać jak prawdziwy szeryf. W tych odcinkach też mocniej niż wcześniej wkraczamy na teren Indian, a równocześnie staramy się, by każda postać była jakoś powiązana/zaangażowana w sprawę tego morderstwa. No i w ogóle mamy sprawę kryminalną, zagadkę – tego nie robiliśmy w pierwszym sezonie. Już się nie mogę doczekać finału sezonu, który kręciliśmy w Nowym Jorku. Będzie się działo.
To serial pełen mocnych, twardych kobiet. Skąd ten pomysł?
Nigdy nie byłem fanem figury "damy w potrzebie". Wolę kobiety, które zamiast prosić o pomoc, biorą sprawy w swoje ręce. Zamiast pisać o walce za kobietę, ciekawiej jest opowiedzieć o kobiecie, która sama walczy w swojej sprawie. Dosłownie. A czasem nawet uratuje faceta. Chcieliśmy stworzyć serial, jakiego nie ma w telewizji. Żaden z naszych bohaterów nie jest całkiem niewinny, żaden nie jest też całkiem zły. Wachlarz charakterów, więc i wachlarz płci.
Lucas Hood jest równocześnie w pełni zaangażowanym w swoją pracę policjantem i złodziejem. Da się?
Jak widać – tak. Od początku założyliśmy sobie, że nigdy nie stanie się całkiem dobrym gościem. On nie ma normalnej moralności – ma swoją.
Policjant złodziejem – to miała być jakaś metafora?
Podstawowym naszym pomysłem na serial była tożsamość. Oto mamy kryminalistę, który udaje policjanta w miasteczku, gdzie nikt nie jest tym, na kogo wygląda. Mamy amisza-gangstera, przy policji dealują skradzione wozy, gospodyni domowa jest złodziejką i zabójczynią. Każdy ma swoje sekrety. Takie miasteczko. Za każdym człowiekiem stoi tajemnica, której możesz nawet nie podejrzewać, gdy widzisz go po raz pierwszy. Na przykład taki Job – wciąż nikt nie wie, kim on jest.
W Banshee często używacie retrospekcji. Lubicie kombinować z montażem?
To staje się jednym z naszych znaków firmowych. Montaż wewnątrz scen. Mieszanie dwóch scen w montażu. To pokazuje, że różni bohaterowie przeżywają podobne, analogiczne sytuacje. Jak w drugim odcinku, gdy Siobhan i Carrie muszą stoczyć swoje walki. Równolegle. Świetnie to wyszło. Częścią naszej fabuły jest pokazanie, jak wiele tego, co spotyka naszych bohaterów, jest porównywalne. Gdy pisałem pierwszy sezon, nie układałem tego w ten sposób, ale to przyszło w montażu. Teraz robię to już celowo.
Jak macie zamiar dalej rozwijać uniwersum Banshee? Macie już serial, komiksy, mini-epizody – co dalej?
To bardziej pytanie do Grega. Ja tylko opowiadam kolejne historie. Wszystkie dodatkowe pomysły, inne media, itd. – chętnie w tym uczestniczę, ale ja tylko opowiadam. Kiedy wiem co i w jakie formule, to wymyślam historię. Reszta to Greg. Pewnie niedługo wystartujemy z jakąś aplikacją, ale niewiele wiem więcej. Piszę.
Którą postać pisze się najlepiej? Z którą jest najwięcej zabawy?
Chyba z Jobem. Choćby dlatego, że jest tak uroczo brutalnie szczery. Sama radość pisać taką postać.
Ale nie ma go za dużo.
Bo ważne, by nie przesadzić. Czasem chcemy dać go trochę więcej, ale to jest tak, że jeśli dasz za dużo mocnej postaci, to straci ona swoją siłę. Więc ustaliliśmy, że będziemy go dawkować. Zawsze chcemy go więcej, niż ostatecznie wkładamy do odcinka. I to celowy zabieg. Ale w drugim sezonie ma kilka potężnych wejść.
Skąd w ogóle pomysł na taką postać?
I tu mamy problem. Bo gdybym odpowiedział, to za dużo bym zdradził z przyszłości serialu. Więc pozwól, że nie odpowiem.
A jak daleko chcecie się posuwać w swojej opowieści? Czy są w ogóle jakieś granice?
Oczywiście, że są. Czysto fabularne. Chodzi o to, by postaci nie stawiać w sytuacji, z których nie będą mogły wrócić. Jeszcze nie stawiać. I to jedyna zasada, której się musimy trzymać, wiedząc, dokąd chcemy w tej historii dojść. A wiemy. Więc nasze granice to rozmowy typu: "jeśli zrobimy tak i tak w sezonie drugim, to nie będziemy mogli zrobić w czwartym tego, co sobie zaplanowaliśmy". Ale poza tym – to nie jest serial, przy którym ktokolwiek obawia się, że pójdzie za daleko.
Wątek Siobhan i jej eks-męża to wasza dość ciekawa i ostra wypowiedź w temacie przemocy domowej. Skąd taki pomysł?
Myśleliśmy o czymś takim już w pierwszym sezonie. Już wtedy chcieliśmy wprowadzić postać eks-męża Siobhan, ale nie wystarczyło nam miejsca. Za dużo, za gęsto się działo. Wróciliśmy do tego pomysłu teraz, by pokazać trochę przeszłości Siobhan i by Lucas mógł się zachować jak szeryf. Bo przecież tak naprawdę on powinien zabić tego gościa. I tak było w pierwszej wersji scenariusza. Ale coś nam nie grało, więc przepisaliśmy ten wątek, tak by ona sama robiła porządek. Pięknie to się zgrało z wątkiem Carrie w więzieniu. Ale w pierwotnej wersji to Lucas, szeryf, a naprawdę nie-szeryf, miał zająć się problemem Siobhan. Początkowo to miało być nawiązanie do tego wątku z "Rodziny Soprano", gdy postać grana przez Lorraine Bracco, terapeutkę Tony'ego, została zgwałcona. I podczas terapii ona siedzi, rozmawia z gangsterem i wie, że jeśli mu o tym opowie, to on znajdzie i zabije tamtego faceta. I nie mówi. Chciałem, by Lucas, niby szeryf, w podobnej sytuacji zareagował nie jak szeryfowi przystało. Ale w końcu zmieniliśmy to i ona sama wymierzyła sprawiedliwość.
Zmieńmy temat. Czy masz jakieś swoje porady, jak przełamać blokadę twórczą? Co zrobić, gdy nic nie przychodzi do głowy?
Moim zdaniem trudno o lepszą motywację niż kilkadziesiąt osób czekających w pokojach obok, aż skończysz i oni będą mieli coś do roboty. Gdy sobie uświadomisz, że oni czekają, to zrozumiesz, że nie ma czegoś takiego jak blokada twórcza.
Czyli nie miewasz blokad?
Nikt nie miewa. Czasem komuś się wydaje, ale to bzdura. Masz pisać, to pisz. Oczywiście inaczej jest, kiedy wracasz do postaci, o których opowiadałeś już w kilkunastu odcinkach, a inaczej, gdy zaczynasz nową książkę, ale ogólnie to bzdura.
W Banshee widać, że kochacie filmy sprzed kilku dekad i lubicie do nich nawiązywać. Na przykład w scenie walki Siobhan z mężem widzę echo "Prawdziwego romansu"...
Do tej sceny z "Prawdziwego romansu" nawiązywaliśmy już wcześniej – w pierwszym sezonie przy walce Carrie z Olegiem, która trwała ze dwadzieścia minut. To był nasz "Prawdziwy romans". Ale to prawda. Greg i ja jesteśmy w tym samym wieku, wychowaliśmy się na tych samych filmach, często nie musimy więc dużo sobie wyjaśniać – mówimy, "a może zróbmy tu jak w «Oko za oko» z Chuckiem Norrisem. A tu tak jak w «Poszukiwaczach zaginionej arki»". Mamy te same skojarzenia i sięgają one naprawdę głęboko. Potrafię godzinami rozmawiać o filmach z Dolphem Lundgrenem. I to tych, które robiono już wprost na rynek video.
Wiem, że planujecie tę historię na pięć sezonów. Jak szczegółowo macie je rozpisane?
Tak naprawdę – raczej z grubsza. Wcześniej próbowaliśmy pisać dużo szczegółów z wyprzedzeniem, ale jednak realizacja wiele zmienia. Co i rusz wpadają nam do głowy nowe, jeszcze lepsze pomysły, a sporo tych wcześniej spisanych idzie do kosza. Przestaliśmy więc planować zbyt detalicznie. Prosty przykład: w drugim sezonie ważną postacią staje się Alex Longshadow. Nie mieliśmy tego w planach. Ta postać urosła po tym, jak Anthony Ruivivar ją zagrał w pierwszej serii. Zainspirował nas, więc rozwinęliśmy ten wątek. Anthony wszedł do stałej obsady, a w ogóle tego nie było w moich pięcioletnich planach. Więc nie pytaj mnie, co się wydarzy w czwartym sezonie.
Ale wiesz, jak to się skończy?
Znam bardzo dobrze ostatnią scenę z tego serialu. To na pewno.
A jeśli nie uda się zrobić pięciu sezonów?
To skończymy wcześniej. Z tą sceną. Zaczynając pracę nad każdym sezonem, myślimy o tym, że to może być ostatni. Ale historii mamy na pięć.
Drugi sezon Banshee można oglądać w Cinemax w każdą sobotę o 22.00.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat