Bitwa o rude włosy, czyli kto się boi Zendayi w roli Mary Jane?
Pogłoski o tym, że w przyszłorocznym Spider-Man: Homecoming Zendaya wcieli się w rolę Mary Jane Watson, odbijają się na świecie szerokim echem. W niniejszym tekście Piotrek Piskozub stara się wyjaśnić, dlaczego kwestie rasowe czy seksualne przesłaniają nam to, o co w komiksach naprawdę chodzi - rozrywkę.
Pogłoski o tym, że w przyszłorocznym Spider-Man: Homecoming Zendaya wcieli się w rolę Mary Jane Watson, odbijają się na świecie szerokim echem. W niniejszym tekście Piotrek Piskozub stara się wyjaśnić, dlaczego kwestie rasowe czy seksualne przesłaniają nam to, o co w komiksach naprawdę chodzi - rozrywkę.
W ten właśnie sposób dochodzimy do absurdu: tropiąc spisek, stajemy się ofiarami schematycznego myślenia. Co więcej, zachowujemy się tak, jakby najważniejszą rzeczą dla aktora czy aktorki były nie jego/jej umiejętności, tylko kwestia pigmentu skóry. Być może wielu z nas coś przeoczyło, jednak okazuje się, że rude włosy Mary Jane w istotny sposób zaważyły na historii tej postaci. Cóż – była swego czasu wziętą modelką, głównie dzięki wyjątkowej urodzie. Teraz rzucajcie kamieniem wy, którzy patrząc na Zendayę, nie zwracacie uwagi na jej atrakcyjność fizyczną. Jeśli więc aktorka spodoba się komuś bardziej z innym kolorem włosów, możemy przypuszczać, że jest to po prostu rzecz gustu. Tymczasem staramy się z niej uczynić ostatni bastion w walce z propagandą mniejszości. Dochodzi tu przecież jeszcze kwestia cery. Zendaya ma więc być „zbyt czarna”, ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że polskie dziewczyny regularnie korzystające z solarium taką uwagę skwitowałyby uśmiechem wyrażającym politowanie. Powinniśmy chyba lepiej przyjrzeć się słynnej gafie klasyka, który twierdził w końcu: „nikt nam nie wmówi, że białe jest białe”.
Schematyczność myślenia prowadzi nas do kolejnego błędnego koła. Filmy przestają bowiem mieć większy sens, skoro na długo przed seansem wiemy, co w nich pójdzie nie tak. Przypadek Ludzkiej Pochodni z zeszłorocznej The Fantastic Four to jednak wyjątek potwierdzający regułę. Produkcji nie zawalił Michael B. Jordan poprzez swój kolor skóry – to scenariusz i reżyseria pozostawiały, delikatnie rzecz ujmując, wiele do życzenia. Gal Gadot miała, zdaniem znawców z rozmaitych forów, za małą masę mięśniową i rozmiar biustu, przy wyborze Tildy Swinton nie trafiono zaś z płcią. Odbieramy komiksowym postaciom pewne elementy konstytuujące ich tożsamość, więc nie ma żadnych szans na to, że eksperymenty okażą się udane. Mało tego - są wśród nas osoby, które twierdzą, że skoro na ekranie w roli zarezerwowanej przecież dla białego pojawi się Afroamerykanin, to jak domek z kart padnie cała integralność bohatera: czarna skóra to rzekomo dowód na zupełnie inne przeżycia w dzieciństwie, rozwój psychiczny czy interakcje z ludźmi. Oczywiście mamy tu do czynienia z pełzającym rasizmem, ukrytym pod płaszczykiem posiadania własnego zdania. To jednak temat na zupełnie inną historię; z punktu widzenia tego tekstu najważniejsze jest to, że takie myślenie odbiera szansę na zmiany. Coś jednak zmienić się musi – nie żyjemy już w 1966 roku.
Oczywiście te rewolucje w wersji mini nie mogą przybierać kształtu, z którym zmagamy się nader często. Nikt nie może nam wmówić, że czarnoskóry Kapitan Ameryka to odpowiedź na nasze czasy, bo to po prostu nieprawda – geneza tej postaci jest zupełnie inna. Raz jeszcze więc podkreślmy, że na historii Mary Jane nigdy nie zaważyła cera czy kolor włosów i choćbyśmy nie wiem jak zaklinali rzeczywistość, to takie są fakty. Bronimy jednak panny Watson argumentami w stylu: jeśli Luke Cage nie może być biały, to nasza przyjaciółka z komiksów nie może być czarna. My i oni. Nadal to bliżej nieokreślone kategorie, ale to i tak nie przeszkadza nam zachowywać się w taki sposób, jakby twierdza naszego umysłu była stale oblężona. Skupiamy się na walce tak mocno, że niektórzy z wojowników nie zorientowali się, gdy w ich szeregi niepostrzeżenie przeniknął Nick Fury, dziś kojarzony z obliczem Samuela L. Jacksona. Esteci i puryści śpieszą jednak z domorosłą teorią: spokojnie, wszystko jest na miejscu, szef S.H.I.E.L.D. w alternatywnych historiach komiksowych posiadał czarną skórę. Idąc tym tokiem myślenia, zapytajmy samych siebie: czy gdyby Mary Jane Watson w którejś z opowieści została zamieniona w kaczkę z nogami kozy, to dałoby nam to usprawiedliwienie pokazania takiego jej wizerunku na ekranie?
Największymi wojownikami w walce o zgodność rasy z komiksowym pierwowzorem są ironiści. Ci przedstawiciele społeczności internetowej najczęściej nie wykrwawiają się nawet na pierwszej linii frontu, tylko w przyczajeniu szachują sarkazmem w stylu: skoro Zendaya ma zostać Mary Jane, to pokażcie też wybieloną wersję Czarnej Pantery. Jeśli brakuje argumentów, to przecież najważniejsze jest to, by było śmiesznie. Prawdziwy ubaw po pachy. Zastanawia fakt, jak bardzo popularna jest dziś zasada „oko za oko, ząb za ząb” – czarnoskórzy nam tak, to my im odpłacimy pięknym za nadobne. Tymczasem ta wojna podjazdowa toczy się wyłącznie w głowach ironistów. Jeśli nawet wytknąć im absurdalność w formułowaniu sądów, to wezmą to za zamach na ich autonomię myślenia. Tak wielu z nas ma dziś odmienne zdanie, że nie zauważyliśmy, kiedy nasza dawna mniejszość zamieniła się w większość.
Skłonność do narzekania to prawdopodobnie jedna z najbardziej odpychających przypadłości naszych czasów. Wiedział o tym najlepiej nieodżałowany Heath Ledger przymierzający się do roli Jokera. Wiedzą wszyscy ci Afroamerykanie, Azjaci i Latynosi, którzy w kinie odgrywają role decyzją niezidentyfikowanej instancji zarezerwowane dla białych. Gdy internetowi wojacy wychodzą jednak z seansu, poziom marudzenia na kolor skóry czy orientację seksualną drastycznie spada. Nagle wszyscy są zadowoleni i w końcu można podyskutować o samym filmie. Zupełnie niezrozumiałe jest więc to, dlaczego tak lubujemy się w odbieraniu innym szansy na zaistnienie. Kilkanaście miesięcy przed premierą produkcji, bez żadnych racjonalnych w tej kwestii przesłanek, już obwieszczamy wszem wobec, że Zendaya (lub jej cera) położy całą historię. Kredyt zaufania nie istnieje i nigdy nie istniał. Nawet w stosunku do Marvela, który z przytłaczającą większością swoich decyzji castingowych trafiał w końcu w dziesiątkę.
Choć często o tym zapominamy, komiksowe postacie to wytwory ludzkiej wyobraźni. Zaprzęgnięte co prawda do wozu popkultury, ale w jednej kwestii nadal nic się nie zmieniło – to wciąż istoty z rozrywkowym przeznaczeniem. Tymczasem wielu z nas podchodzi do nich z tak śmiertelną powagą, jakby od ich kanonicznego wizerunku zależała kwestia naszego życia. Nie potrafimy już bawić się tym, co de facto zabawie służy. W wielu decyzjach odpowiedzialnych za komiksowe produkcje widzimy drugie dno, macki poprawności politycznej, czymkolwiek by ona nie była, czy zawoalowane oddziaływanie dyktatu mniejszości etnicznych lub seksualnych. Czysta rozrywka odeszła w zapomnienie i zapewne nigdy już nie powróci. Przypomnijmy sobie o tych słowach wtedy, gdy zajadając popcorn i popijając colę w lipcu przyszłego roku i tak sprawdzimy, jak na ekranie zaprezentowała się Zendaya.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Zdjęcie główne: Marvel
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat