Ciekawe filmy dokumentalne, o których się nie zapomni
Kino dokumentalne nie należy do moich ulubionych gatunków. Nie dlatego, że nie interesują mnie historie z życia wzięte, ale głównie z tego powodu, że w natłoku codziennych problemów wolę sięgnąć po coś lżejszego. Po coś, co zapewni mi dwie godziny rozrywki, pozwoli zapomnieć chociaż na chwilę o szarej codzienności.
Kino dokumentalne nie należy do moich ulubionych gatunków. Nie dlatego, że nie interesują mnie historie z życia wzięte, ale głównie z tego powodu, że w natłoku codziennych problemów wolę sięgnąć po coś lżejszego. Po coś, co zapewni mi dwie godziny rozrywki, pozwoli zapomnieć chociaż na chwilę o szarej codzienności.
Są jednak dokumenty, względem których trudno jest pozostać obojętnym, i do tych filmów wracam zawsze, kiedy mam ku temu ochotę. Poniżej znajdziecie kilka filmów dokumentalnych, które w mojej skromnej opinii warto poznać.
Człowiek z kamerą – reż. Dżiga Wiertow, ZSRR 1929
Dżiga Wiertow to klasyk radzieckiego kin. Klasyk, który wpisał się na stałe w annałach kinematografii - nie tylko jako wybitny twórca, ale także jako teoretyk. Swoje teorie stosował z powodzeniem we własnych filmach. Wiertow znany był głównie jako piewca radzieckiej codzienności w kronikach filmowych (Kino-prawda), ale na stałe na ustach kinomanów zapisał się dzięki filmowi Człowiek z kamerą z 1929 roku. Należy pamiętać, że kino Wiertowa było tworzone w służbie ideologii komunistycznej. Po latach jednak ten przekaz nie jest już istotny. Można powiedzieć, że oglądając Człowieka z kamerą obecnie, nie zwraca się na to uwagi. Arcydzieło Wiertowa w dzisiejszych czasach jest świadectwem epoki. Jest także filmem o realizacji filmu, jak i symfonią miejską (gatunek wymarły). Jest to niesamowity, urzekający i poetycki obraz miasta budzącego się do życia. Miasta, które nigdy nie śpi. Znakomity, zachwycający realizacyjnie film, który powinien poznać każdy, kto ceni sobie dobre kino.
Triumf woli – reż. Leni Reinfensthal, Niemcy 1935
Z perspektywy czasu ciekawym wydaje się fakt, że dwa najbardziej zbrodnicze systemy polityczne stworzyły filmy, które pamiętane są do dnia dzisiejszego nie tylko ze względu na propagandowe treści. Nazistowskie Niemcy w przeciwieństwie do radzieckiej Rosji nie mogą się pochwalić wielkimi arcydziełami kina, ale i one miały w swoich szeregach wybitnych filmowców. Najwybitniejszym z nich była aktorka, znana z niemych filmów górskich Leni Reifensthal. Aktorka, która wielkimi literami zapisała się w historii kina jako reżyserka dwóch znakomitych dokumentów – Triumfu woli i Olimpiady. Znawcy tematu za lepszy z nich uważają film Olimpiada, jednak na mnie znacznie większe wrażenie robi Triumf woli. Oglądając ten film obecnie, nie sposób nie zrozumieć, dlaczego Niemcy pokochali Hitlera. Leni Reifensthal zrobiła z nudnego zjazdu NSDAP w Norynberdze porywające widowisko filmowe. Stworzyła film, który kreował boską otoczkę wokół Hitlera. Łatwo sobie wyobrazić, jakie to robiło wrażenie w 1935 roku. Można powiedzieć, że jest to ideał propagandowego dokumentu. Dokumentu, który miał za zadanie podnieść naród niemiecki na duchu i pokazać mu, że tylko Hitler jest w stanie poprowadzić ich do zwycięstwa. Jak to się zakończyło, każdy wie, pozostał po tym jedynie film ukazujący zbiorową histerię na punkcie jednej osoby. I to jest najbardziej przerażające.
Korkociąg – reż. Marek Piwowski, 1971
Marek Piwowski jest znany widzom jako twórca kultowej komedii Rejs, a także jako reżyser znakomitego filmu policyjnego Przepraszam, czy tu biją. Mało kto wie, że zajmował się także kinem dokumentalnym, a w niecały rok po Rejsie nakręcił małe arcydzieło krótkometrażowego dokumentu. Korkociąg, bo o tym filmie mowa, to przerażający i wciąż aktualny głos w sprawie alkoholizmu. Reżyser wykorzystuje materiały przemówienia z jubileuszu prężnie rozwijającego się rynku spirytusowego. Przemowa jest płonna i w samych superlatywach przedstawia obraz polskiego przemysłu alkoholowego lat 70. To nie jest jednak najważniejsze w tym filmie. Piwowski zestawia obraz z jubileuszu z obrazami ludzi cierpiących na alkoholizm. Od najlżejszych chorób poalkoholowych, jak halucynacje, psychoza czy padaczka, po te najniebezpieczniejsze – delirium tremesm i agonię. I to te obrazy, obrazy ludzi, których alkohol sprowadził na samo dno człowieczeństwa, którzy nie wiedzą, w jakim świecie żyją, przerażają i powodują, że nie da się o tym zapomnieć. Oczywiście wzmaga je płomienna przemowa partyjnego dygnitarza o zaletach alkoholowego biznesu. Korkociąg to zaledwie 10 minut, ale to 10 minut, których się nie zapomina. Po projekcji gwarantuję, że nie raz się zastanowisz, czy warto sięgnąć po kolejny kieliszek.
Elementarz – reż. Wojciech Wiszniewski, Polska 1976
2 lutego 1981 roku polskie kino poniosło wielka stratę. W tym dniu w wielu zaledwie 35 lat odszedł Wojciech Wiszniewski. Odszedł w momencie, kiedy przygotowywał się do swojego debiutu fabularnego. Do tego dnia dał się poznać widowni jako wizjoner kina dokumentalnego. Patrząc na jego filmy, można jedynie hipotetycznie zakładać, jaki rodzaj kina fabularnego by uprawiał. Jednak nie dane nam tego doświadczyć. Niemniej nadal można zachwycać się jego niewielkim, ale znakomitym dokonaniem w dziedzinie dokumentu. Wiszniewski nie należał do twórców wierzących w rzeczywistość. Zdecydowanie bardziej pociągał go obraz, co już pokazał w swoim szkolnym filmie Zawał serca. W pamięci kinomanów zapisał się jako twórca trzech niezwykłych filmów – Wanda Gościmińska. Włókniarka, Stolarz i Elementarz. Z tych trzech największe wrażenie robi ostatni. Widać, że formuła dokumentu już nie wystarcza reżyserowi, że zdecydowanie bardziej pociąga go kreacja fabularna. Elementarz to niesamowity obraz polskiego społeczeństwa połowy lat 70. Reżyser wykorzystuje do tego pierwsze strony słynnego Elementrza - zaczyna od alfabetu, po czym osoby uchwycone przez kamerę recytują wiersz Kto Ty jesteś?. Wiersz recytują zmęczone życiem, brzydkie osoby, a ich styrane twarze zestawione są z twarzami dzieci – niewinnymi, pełnymi nadziei. Najciekawsza jest końcówka. Reżyser pozostawia nas, widzów, bez odpowiedzi na ostatnie pytanie wiersza, dzieci, którym zostało ono zadane, odwracają się i odchodzą od kamery, a każdy w duchu sam tworzy odpowiedź. I nie jest ona wesoła. Co zostaje po latach z tego filmu? Zadziwiająco dużo. Przepiękne, hipnotyzujące kadry, zmarnowani życiem ludzie, na których twarzach nie widać szczęścia, i dwóch „łepków”, którzy radośnie się od nas oddalają, a w głowach huczy pytanie – "A w co wierzysz?". Niezwykły, hipnotyzujący film, któremu bliżej do fabuły niż dokumentu. Film, którego nigdy nie zapomnicie.
Szczurołap – reż. Andrzej Czarnecki, Polska 1986
Szczurołap Andrzeja Czarneckiego jest dokładnie tym, o czym informuje nas tytuł. Jest filmem o człowieku zawodowo likwidującym szczury. Jest to także film o wymarłej profesji, bo trudno jest mi sobie wyobrazić, że są jeszcze osoby, które z taka pieczołowitością, z taką dokładnością podchodzą do tak niewdzięcznej praczy jak likwidacja szczurów. Bo, według słów bohatera filmu, szczura w pierwszej kolejności należy pokochać i zrozumieć. Należy się z nim zaprzyjaźnić, a dopiero w późniejszym etapie podstępem go zaatakować. Szczurołap to obraz fascynującego człowieka, który do swojej pracy podchodzi z wielkim profesjonalizmem. Powoli, dokładnie przygotowuje pułapkę, gdyż wie, że ma do czynienia z niezwykle inteligentnym i przebiegłym wrogiem. Dlatego ostatnie sceny filmu są tak przerażające, a zarazem fascynujące. Obserwujemy, jak stado szczurów ślepo podąża za człowiekiem. Ślepo idą na śmierć. Na koniec pozostaje konfrontacja z przywódcami, którzy nie dali się omotać wcześniej. To także fascynujące sceny, kiedy obserwujemy, jak w spokoju bohater eliminuje ostatnie z pozostałych przy życiu gryzoni. Jednocześnie widać i słychać, że ma do tych zwierząt ogromny szacunek, bo tylko dzięki temu jest w stanie z nimi stanąć do walki. Wspaniałe kino!
- 1 (current)
- 2
Źródło: fot. Materiały prasowe
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat