fot. Maciej Skwara
ADAM SIENNICA: Po obejrzeniu dwóch odcinków Czarnej śmierci tak sobie myślę o twojej postaci: James Bond mógłby mieć przechlapane. Nie ma zbyt wielu bohaterek w polskim kinie czy telewizji. To taka nieoczywista femme fatale, która intryguje od pierwszych minut.
AGNIESZKA PODSIADLIK: Oboje mamy tę samą broń - inteligencję. Bond miałby przechlapane. To byłby ciekawy sparing. Moja postać od samego początku stawia dużo pytań i nie daje szybkich odpowiedzi. Trzeba być cierpliwym i dać szansę serialowi, żeby się dowiedzieć czegoś więcej. Najciekawsze w tej postaci jest to, co stopniowo ujawnia serial: jej wielowarstwowość. Ta kobieta pokazuje różne odsłony siebie i reaguje inaczej w zależności od osoby, z którą ma do czynienia. Na razie poznajemy ją z takiej perspektywy, że trudno powiedzieć, po której jest stronie. To będzie ewoluowało, bo jej prawdziwe intencje i motywacje poznamy później.
Zachęcam do oglądania serialu, który jest cały czas w postprodukcji. Pierwsze odcinki zostały przygotowane na pokaz na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Wszystko idzie pełną parą, żeby zdążyć z emisją. Mam nadzieję, że moja postać ciekawie się rozwinie. To było fantastyczne zadanie. Musiałam zastanowić się nad środkami aktorskimi.
Serial daje więcej czasu na to, by zbudować i rozwinąć postać.
Z jednej strony mamy więcej czasu, a z drugiej potrzeba go też więcej, zanim się jej przyjrzymy. Dwa pierwsze odcinki to właściwie mocne wejście do męskiego świata lat sześćdziesiątych.
Z czasem relacje stają się jeszcze bardziej skomplikowane. Co ciekawe, moja bohaterka ma najwięcej kontaktów z mężczyznami – zarówno z tymi, których jeszcze nie poznaliśmy, jak i z tymi, których już znamy. Te znane relacje też okazują się bardziej zniuansowane i wielowymiarowe.
Po pierwszych dwóch odcinkach niewiele o niej wiemy, więc to, co mówisz, jest obiecujące. Buduje optymizm przed kolejnymi odsłonami. Oznacza to, że każda postać ma swój wątek do rozwoju, tak?
Tak. To od razu mi się spodobało w scenariuszu. Jest przestrzeń na wielowymiarowość. Choć opowieść czerpie z prawdziwych zdarzeń i bohaterów, wciąż pozostaje fikcją, dzięki czemu miałam dużo swobody twórczej. Mogłam dodać własne pomysły, interpretacje i fantazje.
fot. Wojciech WęgrzynCiekawi mnie, jak szukasz granicy w takiej roli, gdy postać musi być twarda, tajemnicza. Jednak nie można przeszarżować, by nie wkradła się sztuczność.
To przecież nie jest tylko persona, którą widzimy, prawda? To jest osoba, która w pewnych okolicznościach pewnych rzeczy pokazać nie może. Dużo się w niej kotłuje. Musi podejmować decyzje i zachowywać się w określony sposób. Natomiast w środku dzieje się dużo więcej niż na zewnątrz. Bo może czasami wymknie jej się coś, co może zostać zauważone – przez wnikliwego widza i bohaterów.
Grając tę postać, myślałam o niej w określonych okolicznościach. Wyobraziłam sobie jej historię. Wiem, co to za człowiek, co to za osoba. Mam pełną świadomość tego, jaka jest jej przeszłość, jakie ma relacje, co skrywa, jakie emocje nią targają w danych sytuacjach.
A oprócz tego doszła cała sfera powierzchowności. Zastanawiałam się nad tym, jak taka kobieta nosiła się w latach 60. Z jednej strony to PRL, z drugiej – to światowa kobieta, która ma możliwości i wpływy. Szukałam zagranicznych inspiracji, żeby było widać, że ona wie, co się na świecie dzieje, bo po prostu tam bywa. Chciałam, by jej wygląd był spójny. I z racji jej wyjątkowej pozycji odbiegający od powszechnego wyobrażenia tego jaki był PRL.
Z jej zachowania można bardzo wiele wyczytać. To wszystko stało się budulcem roli, a do tego dochodzi jeszcze cała sieć relacji, zaszłości i spraw, które także musiałam wziąć pod uwagę.
Może to właśnie dobrze skrojony serial, bardziej niż film, daje możliwość dłuższego napinania tych cięciw; nie wszystko musi dziać się tak szybko. Telewizja Polska będzie emitowała odcinki co tydzień, więc trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość. I ja również brałam to pod uwagę, dbając o to, by jej rozwój był spójny i płynny, a także pamiętając o wszystkich „tajnych danych”, których widz jeszcze nie zna, a ja już tak. Czasami je widzimy, czasami są niewidoczne. Mam nadzieję, że widzowie zorientują się o pewnych rzeczach dopiero po czasie, przywołując poszczególne sceny czy momenty.
Premierowo widziałam te dwa odcinki na festiwalu w Warszawie, w kinie – i byłam pod dużym wrażeniem. Obejrzenie ich jednym ciągiem dało świetny efekt. Są bardzo filmowe.
Nie każdy serial jest zrobiony w taki sposób, że dobrze wygląda na dużym ekranie. Czarna śmierć jednak w tym aspekcie pozytywnie zaskakuje. Jest stylowo, charakterystycznie i z klimatem, a do tego muzyka odgrywa w nim bardzo ważną rolę.
Prawda, kiedy oglądałam go w kinie miałam podobne odczucia. Nie będę też kryć, że towarzyszył mi wysoki poziom adrenaliny i stres, bo to był pierwszy seans, a do tego jeszcze z publicznością. Na szczęście odbiór był bardzo dobry – widzowie z uwagą oglądali te dwa odcinki. Słyszałam nawet jakieś dyskretne oznaki wzruszenia, ale też – co uświadomiłam sobie dopiero później – śmiech. Kiedy dobrze zna się scenariusz i kolejne sceny, łatwo zapomnieć, że przecież są tam również momenty zabawne.
Nie dziwią mnie takie reakcje, ale to dlatego, że Czarna śmierć broni się jakością. Od pierwszych minut czuć, że to coś nietypowego w świecie seriali. Pod względem wizualnym może rywalizować z zagranicznymi tytułami.
Właśnie, miałam podobne wrażenie. Serial w całości zrealizował Kuba Czekaj. On i Wojtek Węgrzyn, autor zdjęć, wnieśli bardzo dużo od siebie. Mam na myśli nie tylko inscenizację, ale też formę, która – moim zdaniem – jest świetnie wyważona z treścią, dobrze dopasowana i trafnie złapana.
Ucieszyło mnie, że mogłam zagrać w serialu, który tak wygląda. Jeśli powstawałyby częściej takie dzieła, bardzo chętnie brałabym w nich udział.
Dobrze to zaznaczyłaś - nie czuć, że cokolwiek jest kopiowane. Świetnie wypadają choćby sceny nawiązujące do polskich kronik filmowych z czasów PRL. W ogóle czuć, że w tym serialu jest wiele rzeczy naprawdę unikalnych.
To prawda. Nasza wspólna droga sięga pierwszych filmów sprzed wielu lat – chyba 2010 roku, kiedy spotkaliśmy się na planie Z daleka widok jest piękny Anki i Wilhelma Sasnalów. Kuba był wtedy drugim reżyserem. Od tamtego czasu podążamy wspólną artystyczną ścieżką.. Mamy podobne poczucie absurdu i abstrakcji, które mi odpowiadają. Cieszę się, że forma Czarnej śmierci na to pozwala –oddaje realia lat sześćdziesiątych, a jednocześnie widać w niej wyraźny autorski styl.
To też bardzo specyficzny, ale ciekawy sposób pracy. Cieszę się, że moją postać mogłam nasączyć własnym poczuciem humoru i wrażliwością. To było naprawdę inspirujące doświadczenie.
fot. Wojciech WęgrzynCzarną śmierć widzowie będą oglądać raz na tydzień. A ty jaką formę preferujesz - dawkowanie odcinków? A może cały sezon na raz?
Z serialami u mnie średnio – rzadko je oglądam i nie należę do tych osób, które z niecierpliwością czekają na nowe odcinki. Zazwyczaj wolę obejrzeć kilka od razu.
Oczywiście zdarzają się seriale, na które czekam co tydzień. Tak było na przykład z Sprostowanie Alfonso Cuaróna z Cate Blanchett. Towarzyszyły mi różne emocje związane właśnie z takim cotygodniowym rytmem. Czasem bardzo czekałam na kolejny odcinek, a czasem coś mi tam zaskrzypiało. Jednak dawałam szansę, żeby zobaczyć, co będzie dalej.
Nie wiem, czy to kwestia cech osobistych, ale po prostu lubię sprawdzać, co jest dalej – w podróży i w życiu. Jestem otwarta na przygodę, na niewiadomą... Przypomniał mi się teraz świetny serial z Markiem Ruffalo, To wiem na pewno. Dzieliłam sobie odcinki, bo to było mocne doświadczenie . Żeby należycie obejrzeć i w pełni odebrać ten serial, wolałam chwilę odpocząć, zanim zabrałam się za kolejne części.
Oczywiście są też seriale, które oglądałam "jednym tchem" – tak było z uwielbianą chyba przez wszystkich Sukcesja. Odpływałam przy niej, rozsmakowując się w postaciach, wątkach, intrygach, błyskotliwości –zarówno w dialogach, jak i w realizacji – oraz świetnie zagranych rolach.
W moim przypadku dużo zależy od tego, z jakim typem serialu mamy do czynienia. Po dwóch odcinkach Czarnej śmierci miałam wrażenie, że mogłabym oglądać dalej. I z tego, co wiem, kolejne odcinki będą bardzo różnorodne. Wiem to już z lektury scenariusza, ale też z planu zdjęciowego: serial jest spójny, trzyma formę i klimat, ale epizody będą miały różną dynamikę.
Wspomniałaś o Sukcesji, w której mieliśmy polską reprezentantkę – Dagmarę Domińczyk. Ty jesteś teraz taką reprezentantką w brytyjskim filmie The Idiots w reżyserii Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta.
To prawda. Co ciekawe, zdjęcia do The Idiots i Czarnej śmierci miały w pewnym momencie synchroniczny przebieg. Zdarzało się, że przenosiłam się w czasie: tu rok 1963, tam 1867. To też było ciekawe. Szczęśliwie wszystko udało się poukładać. To z kolei drugie moje spotkanie z duetem Szumowska–Englert.
Bardzo lubię z nimi pracować – ze względu na energię i temperaturę na planie. Lubię partnerską relację z reżyserami – kiedy możemy się wzajemnie zaskakiwać i kiedy z tego spotkania powstaje coś trzeciego, jakaś wybuchowa, zaskakująca mieszanka. Taki sposób pracy bardzo mi odpowiada.
Nasz poprzedni wspólny projekt to Twarz, pokazywany na Berlinale, gdzie zdobył Srebrnego Niedźwiedzia. A The Idiots to z kolei film anglojęzyczny. Moja postać ma głównie relacje z dwójką głównych bohaterów, granych przez Aimee Lou Wood i Johnny’ego Flynna. Sama gram po niemiecku, ale film będzie częściowo anglojęzyczny, częściowo niemieckojęzyczny. Miałam przy tym dużo frajdy, bo to rola, do której musiałam się przeobrażać. Świetna zabawa! Nie mogę za wiele zdradzać, bo film jest dopiero w postprodukcji.
Partnerską relację masz też chyba ze szwedzkim reżyserem, z którym niedawno byłaś na festiwalu w San Sebastian.
Tym reżyserem jest John Skoog, z którym już wcześniej miałam przyjemność pracować. Pierwszy raz spotkaliśmy się przy okazji filmu Sezon, który miał swoje pokazy na festiwalu Nowe Horyzonty. To był jego debiut fabularny bo wcześniej zajmował się głównie sztukami wizualnymi. Sezon to kino artystyczne, podobnie jak nowy Redoubt, który był kręcony na taśmie 35mm, w całości czarno-biały.
Akcja obu filmów rozgrywa się w Skanii, rodzinnym regionie reżysera, który eksploruje historię tego miejsca. Redoubt to opowieść inspirowana prawdziwą historią — poetycka fantazja na temat samotnika i odludka mieszkającego na wsi w Skanii. Krążyły o nim różne mity: że pięknie śpiewał, że był niezwykle silny, że miał świetny kontakt z dziećmi.
Był to człowiek, który w pewnym momencie, w okresie zimnej wojny, tak bardzo się przeraził najazdu Rosjan że zaczął fortyfikować i uzbrajać swój dom. A że nie był zamożny, zbierał różne sprzęty — stare rowery, stelaże, łóżka — i wbudowywał je w mury. Dziś ta fortyfikacja funkcjonuje jako instalacja artystyczna, którą można odwiedzić w Skanii.
Brzmi szalenie intrygująco. Jak wygląda twoja rola?
Film rozgrywa się częściowo latem, a częściowo zimą – moja sekwencja to właśnie ta zimowa. Gram postać, która jakimś dziwnym trafem pojawia się na tym odludziu. Nie wiemy dokładnie, skąd pochodzi. Wiemy tylko, że jest kimś „z zewnątrz”, kto przybywa w te rejony. I w pewnym momencie puka do fortyfikacji, prosząc o pomoc.
Moja bohaterka jest jedyną osobą, którą główny bohater grany przez Denisa Lavanta wpuszcza do środka. W drugiej części filmu ma to znaczenie symboliczne i narracyjne. Trudno powiedzieć, czy ona jest prawdziwa, czy jest, snem, marzeniem. Spędzają razem czas, mówiąc różnymi językami, a jednak doskonale się rozumieją. Po prostu są ze sobą — i o to bycie razem chodzi.
fot. materiały prasoweMiałaś czas coś obejrzeć ma festiwalu w San Sebastian?
Oczywiście. Dwa filmy mnie pozytywnie zaskoczyły z dwóch różnych powodów. Pierwszy z nich to Bugonia Lanthimosa. Jego dwa ostatnie dzieła - Rodzaje życzliwości i Biedne istoty - niekoniecznie mnie wciągnęły. Natomiast tutaj mamy do czynienia z filmem bardzo ciekawym. Miał ogromny budżet, ale ostatecznie został oparty trójce aktorów.. W formalny sposób - jak to u Lanthimosa bywa - ale też z poczuciem humoru opowiada historię o kondycji ludzkiej. Film jest przewrotny, rozrywkowy, ale daje też taką pożywkę dla umysłu, bo ma swoje przesłanie. Bardzo mnie zaskoczył, bo obawiałam się, że Lanthimos skręci już całkiem w barokową stronę. Za tym filmem naprawdę podążałam.
A drugi film dlaczego ci się podobał?
A drugi film, który też polecam, to Zgiń, kochanie. Znam książkę i w kontekście ostatnich festiwali filmowych pomyślałam, że były dwa tytuły, które chciałam zestawić: Die, My Love Ariany Harwicz i Hot Milk Debory Levy, które również zostało zekranizowane - miało premierę na Berlinale. Chciałam mieć doświadczenie i książki, i filmu.
Po lekturze książki Zgiń, kochanie zastanawiałam się, jak Lynn Ramsay – którą bardzo lubię – poradzi sobie z tak wymagającym materiałem. Die, My Love też jest wymagające, ale to zupełnie inna historia. Ten film również bardzo mnie zaskoczył. Nie weszłam w niego od razu, ale dałam mu szansę. Było warto, bo im dalej, tym lepiej – przynajmniej z mojego punktu widzenia. Świetnie zrealizowany, znakomicie zagrany. Poprowadzony bardzo na granicy, ale w moim odczuciu tej granicy nieprzekraczający. Są w nim świetne pomysły, poczucie humoru, mocne momenty, absurd i abstrakcja. Film jest dotkliwy i pozostawia z refleksją.
To jest wyjątkowe, że znajdujesz czas na oglądanie. Lubisz kino nie tylko jako aktorka.
Bardzo mnie to pasjonuje. Oczywiście uwielbiam też grać. Choć działam w tym zawodzie już długo, każdy z moich filmów wiąże się z czymś szczególnym, z konkretnym spotkaniem, decyzją, momentem. O każdym mogłabym coś powiedzieć.
A jakie projekty masz na przyszłość?
Co dalej? Teraz mam próby – i to też, à propos różnorodności, jest bardzo ciekawe. Myślę, że to w ogóle temat na osobną rozmowę: w życiu mamy różne momenty na różne rzeczy, nie tylko prywatne, ale i twórcze. Przede mną premiera — 30 listopada — spektaklu Filokteja Powrót. To koprodukcja TR Warszawa i Teatru 21. spektakl reżyseruje Justyna Wielgus. Spotykamy się z różnych światów, i znajdujemy wspólny język. Lubię takie spotkania.