Dzieci apokalipsy
Filmowcy nieustannie zaskakują nas kolejnymi wizjami końca świata. Apokalipsa na ekranie zawsze jednak zbiera krwawe żniwa.
Filmowcy nieustannie zaskakują nas kolejnymi wizjami końca świata. Apokalipsa na ekranie zawsze jednak zbiera krwawe żniwa.
Nowy Jork. Opuszczone ulice, nienaturalna cisza i zniszczona Statua Wolności leżąca na samym środku Times Square. Brzmi znajomo? Systematycznie powiększające się grono filmów katastroficznych operuje krajobrazami tego typu szczodrze i hojnie. Bazujące na stereotypach i pełne nachalnej gloryfikacji produkcje zazwyczaj stawiają na bezpieczne rozwiązania - świat zostaje uratowany w ostatniej sekundzie przez amerykańskie jednostki bojowe, ludzka pomysłowość święci triumfy, a jakiekolwiek zagrożenia zostają zażegnane na najbliższe stulecia. Co jednak się stanie, gdy naukowcom nie uda się zatrzymać epidemii na czas, a wojna nuklearna zniszczy dotychczasowy dorobek? Wówczas na scenę wkracza kino postapokaliptyczne. Przemysł filmowy, który regularnie zapewnia Ziemi atrakcje pokroju deszczu meteorytów czy ataków obcych, nie ma wątpliwości - arsenał pesymistycznych wizji na przyszłe losy świata nie został jeszcze całkowicie wyczerpany.
Apokalipsa zbiera krwawe żniwa. Klasyka gatunku i pierwsza poważna wariacja na temat wyniszczonego przez wojnę świata ma twarz młodziutkiego Mela Gibsona. "Mad Max", w którym zagrał główną rolę, zrewolucjonizował ówczesny przemysł filmowy i zapoczątkował modę na filmy sci-fi utrzymane w tematyce postapokaliptycznej. Brutalna i bezkompromisowa wizja przyszłości doczekała się dwóch kontynuacji, które tylko przypieczętowały pozycję "Mad Maxa" w świecie współczesnej kinematografii oraz potwierdziły jego kultowość. Nie było jeszcze w historii kina świata tak brutalnego, pozbawionego skrupułów i perspektyw, jak ten przedstawiony w dziele George'a Millera. Australijskie bezdroża, które na potrzeby filmu zostały zaadaptowane na surowy krajobraz przyszłości, kuszą po dziś dzień – premiera nowego "Mad Maxa" zapowiadana jest na rok 2014.
Amatorem kina spod znaku apokalipsy okazała się również supernowa lat 90. – Kevin Costner. Jego kosztowny "Wodny świat" to wizja Ziemi, która na skutek stopnienia lodowców zamieniła się w gigantyczny ocean. Ci, którym udało się przetrwać, żyją na łodziach lub sztucznych atolach, które są systematycznie atakowane przez piratów. Z jednej z takich osad ucieka tajemniczy żeglarz, właścicielka knajpy oraz jej kilkuletnia podopieczna, na plecach której widnieje tajemniczy tatuaż w kształcie mapy. Przepuszczony przez sito kina familijnego "Wodny świat" unika dosadności znanej z "Mad Maxa" i, zamiast na rozliczeniu z nowym otoczeniem, skupia się na przygodowej warstwie filmu. Efektowne dziecko lat 90., prócz dzierżonego przez pewien czas tytułu najdroższego filmu w dziejach kinematografii , przyniosło twórcom cztery nominacje do złotych malin oraz jedną z większych finansowych porażek w dziejach Hollywood. Rozsmakowany w dramatycznych wizjach świata Costner nie zraził się porażką i już w 1997 do kin wszedł wyreżyserowany przez niego "Wysłannik przyszłości". Pompatyczny i kiczowaty świat jutra został zmiażdżona przez krytykę , wygrał 5 złotych malin i zaliczył prestiżowe wyróżnienie w postaci nominacji do najgorszego filmu dekady.
O ile "Mad Max" czy "Wodny świat" skupiały się na społeczeństwach, jakie tworzyły się na ruinach starego świata, wiek XXI postawił na zmagania pojedynczej jednostki z nowym otoczeniem. Na miejsce sztucznie wykreowanych miast i osad wskoczyły samotne wędrówki jedynych ocalałych z kataklizmu ofiar. Do takiego modelu wyraźną słabość przejawia Will Smith, który już dwukrotnie z życiem po katastrofie radził sobie w mocno ograniczonym towarzystwie. W "Jestem legendą" z 2007 czy zrealizowanym sześć lat później After Earth wydarzenia oscylują wokół wąskiej grupy ocalonych. W przypadku tego pierwszego jest to ostatni człowiek na ziemi, naukowiec Robert Neville (Will Smith), który zdołał uchronić się przed niebezpiecznym wirusem zamieniającym ludzi w krwiożercze bestie. Film Francisa Lawrence'a, zamiast refleksji nad jednostką, pod nóż bierze widowiskową walkę o przetrwanie. Trudno się dziwić obranej przez reżysera ścieżce – fatalistyczna wersja przyszłości to doskonały materiał dla amatorów akcji oraz efektów specjalnych. W ten sam powierzchowny sposób potraktowano 1000 dni po Ziemi, które pod moralizatorską i proekologiczną przykrywką niesie za sobą jedynie niczym nie skrępowaną przygodę. Apokalipsa w wydaniu synowsko-ojcowskiego duetu Smithów jest przystępna i lekkostrawna do tego stopnia, że cała głębia i refleksja zanika pomiędzy kolejnymi kawałkami popcornu. Niezbyt wdzięczna promocja więzów rodzinnych prócz krwiożerczej fauny i flory w tle nie ma zbyt wiele do zaoferowania.
W zdecydowanie ambitniejsze nuty uderza zrealizowany w 2009 roku film "Droga" z Viggo Mortensenem w roli głównej. Oto bezkompromisowa walka o człowieczeństwo, ukazana bez hollywoodzkiego blichtru i przepychu. Pozbawiona fajerwerków i wizualnych dodatków produkcja nie tylko poraża brutalnym naturalizmem i degradacją społeczeństwa w obliczu przetrwania gatunku - pokazuje też, że w świcie zimna, strachu i zwierzęcych instynktów nadzieja to wymierająca wartość. Jak zachować resztki godności, gdy w ciemności błyszczą kły wrogów i nieprzyjaciół? Bolesna odtrutka na przygodowe kino postapokaliptyczne nie pozostawia żadnych złudzeń. Przyszłość będzie gorzka, brudna i niebezpieczna.
Rok po wstrząsającej "Drodze" na ekrany kin weszła "Księga ocalenia". Samotny wędrowiec imieniem Eli (Denzel Washington) przemierza pogorzelisko, które było niegdyś tętniącym życiem krajem. Eli nie jest jednak zwykłym ocalonym – w jego posiadaniu znajduje się księga, która może być kluczem do przetrwania gatunku ludzkiego. Fabuła osnuta wokół tajemniczego dokumentu szybko demaskuje słabości i mankamenty filmu, a całe postapokaliptyczne uniwersum schodzi na dalszy plan. Krytykowana za tani mesjanizm i przewidywalną akcję "Księga..." zagubiła się w dorobku aktorskim Danzela Washingtona i z pokorą osunęła w cień bardziej emocjonującej "Drogi".
Z tematyki katastroficznej garściami czerpią również twórcy filmów animowanych. "9", zrealizowane w 2009 roku przy współpracy z Timem Burtonem, to wzruszająca opowieść o szmacianych lalkach, które wskutek wyniszczającej wojny ludzi z maszynami muszą teraz walczyć o przetrwanie. Doskonała wizualna warstwa armagedonu zachwyca i wciska w fotel, unikając napompowanych morałów. Nic dziwnego, że rysunkowa apokalipsa działa na zmysły bardziej niż kiedykolwiek. Zestawienie mrocznej wizji świata z precyzyjną kreską i możliwościami, jakie daje świat animacji, już raz triumfowało w box office. Zrealizowany w 2008 familijny "WALL-E" przestawiał katastroficzną wizję w sposób nie tylko wiarygodny, ale i nietuzinkowy oraz dający do myślenia. Chyba żaden z dotychczasowych filmów dla najmłodszych w tak sugestywny (i uroczy zarazem) sposób nie propagował dbania o planetę i matkę naturę. Wysiłki twórców zostały docenione, a "WALL-E", prócz niemal samych pozytywnych recenzji, został również wyróżniony sześcioma nominacjami do Oscara.
Nie boimy się apokalipsy. Lubimy efektowne erupcje wulkanów, walkę z czasem, wyniszczające kataklizmy. Dopóki parada siedmiu plag kończy się szczęśliwie, my z pieśnią pochwalną na ustach wydajemy na nią swoje pieniądze. Kino postapokaliptyczne daje prztyczka w nos bezmyślnej, filmowej brawurze i zamiast na popisowym heroizmie, skupia się na ludzkich zachowaniach w skrajnych sytuacjach. Jednego możemy być pewni - Ziemia jeszcze długo nie odetchnie z ulgą.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat