Krzysztof Skonieczny o Wrooklyn Zoo: to mroczna baśń dla dorosłych [WYWIAD]
Wrooklyn Zoo już na ekranach kin. Spotkałem się z reżyserem Krzysztofem Skoniecznym, aby wypytać go o jego pracę.
Wrooklyn Zoo już na ekranach kin. Spotkałem się z reżyserem Krzysztofem Skoniecznym, aby wypytać go o jego pracę.
ADAM SIENNICA: Współcześnie widzowie czasem zbyt poważnie podchodzą do filmów. A u ciebie już na początku dostajemy sygnał: to baśń, trochę dystansu. Jak bardzo to było dla ciebie ważne?
KRZYSZTOF SKONIECZNY: Na początku filmu Zora, główna bohaterka, Romka, zaczyna swoją opowieść słowami: "Nie tak dawno, dawno temu...". To nam ustawia parę rzeczy. Po pierwsze, to jest jakaś bliżej nieokreślona przeszłość. Film jest celowo zawieszony pomiędzy końcówką lat dziewięćdziesiątych a początkiem dwutysięcznych, bo wtedy przypadła moja nastoletniość i młodość, a film ten chciałem napisać i nakręcić tak, jakby wyszedł z głowy siedemnastolatka. Do tego jest wypowiedzią na temat współczesności, która otacza nas tu i teraz, bo mogę postawić pytania i oddać się refleksji dotyczących tych czasów z perspektywy człowieka czterdziestoletniego. Po drugie, jest to ustanowienie konwencji baśni. Z czasem krystalizuje się ona z połączenia kilku gatunków, którymi przeplatany jest film. Jest to synkretyzm gatunkowy, który świadomie uprawiam w mojej twórczości.
Zanim jeszcze dochodzi do tej sceny, widzimy na ekranie cytat. On też ma znaczenie...
Ten poetycki cytat długo widniał jako nabazgrane graffiti na dworcu Wrocław Nadodrze. To na tej dzielnicy główny bohater mieszka ze swoim dziadkiem. Ten cytat brzmi: "Znów chcę być nocnym wędrowcem, który nie zna treści poranka". To jest kolejna sugestia dla widza. Kosa musi wyruszyć w drogę bohatera, poddać się rzeczywistości i przełamać jakieś fatum. A my, widzowie, wraz z nim. Wrooklyn Zoo zaczyna się jak film o dojrzewaniu, dramat obyczajowy, love story i eksperymentalny film sportowy. Wraz z rozwojem dramaturgii i pojawieniem się kolejnych postaci, skręca w stronę filmu neo-noir, kina sensacyjnego czy nawet thrillera.
Nawet wizualnie pokazujesz, że to jest baśń!
Nasz film to mroczna baśń dla dorosłych, w której wiele jest możliwe. Przede wszystkim dzięki tej konwencji i gatunkowi jest tu miejsce na magię, oniryzm, realizm magiczny. W scenie otwierającej Wrooklyn Zoo widzimy hiperrealistyczne słońce wschodzące nad Wrocławiem. Wraz z narracją Zory z offu na dzień dobry dostajemy komunikat, że to może być osobliwa opowieść z Baśni tysiąca i jednej nocy. Chwilę potem orientujemy się, że Zora śni się głównemu bohaterowi, a to, co widzimy na ekranie, jest być może jakąś profetyczną wizją. Od początku pojawia się sygnał, że ta konwencja nie będzie cechowała się małym realizmem czy naturalizmem, a będzie to rzeczywistość filmowa i kreacyjna, choć podparta dużym autentyzmem i street creditem.
Wydaje się to ciekawym pomysłem, który może trafić do widza, współcześnie oczekującego czegoś nietypowego od kina. Pozwala też pracować na symbolach czy archetypach.
Dokładnie – pracujemy tutaj na archetypach i symbolach; portretujemy rzeczywistość, która bardzo silnie ulega metaforyzacji i mitologizacji. Ten świat opiera się na moich osobistych doświadczeniach, a także na lokalności Wrocławia. Natomiast staram się używać narzędzi, które pomagają mi stworzyć opowieść uniwersalną. Historia niemożliwej miłości, która wymyka się przyjętym ramom, a bohaterowie muszą oszukać przeznaczenie, przełamać swoiste fatum, to na pewno coś ponadczasowego. Wierzę, że ta historia mogłaby rozgrywać się w każdym dużym mieście bez względu na szerokość czy długość geograficzną. Matryca Wrocławia dodaje do niej oczywiście endemiczności i wielowarstwowej głębi.
Istotne jest też to, kto ten filmowy Wrocław zamieszkuje.
We Wrooklyn Zoo głównymi stronami są kontrastujące ze sobą grupy społeczne, subkulturowe, narodowościowe i etniczne – skejci i techno&rave, Romowie i neonaziści, ale także starsze pokolenia, które zostały tu przesiedlone (Ziemie Odzyskane) i których świat przez wkraczającą nowoczesność ponownie rozpada się na naszych oczach (pokolenie dziadków). Świat skejtów i deskorolka sama w sobie ma bardzo inkluzywny charakter – skejtem może być każdy, bez względu na płeć, pochodzenie, subkulturę czy wyznawane poglądy. Na deskorolce wszyscy są równi. Świat deskorolki jest światem wolności i marzeń – to z także jeden z filarów kultury ulicznej, który mocno stawia na indywidualny rozwój i zgłębianie własnych „zajawek”, czyli pasji. Deskorolka to też metafora wstawania po upadku i konsekwentne szlifowanie tricku.
Romowie fascynują mnie od zawsze jako bezpaństwowa społeczność i niezwykle różnorodna grupa etniczna, która przede wszystkim ceni sobie wolność, niezależność i duchowość. Funkcjonujemy z nimi i wobec nich od dziesiątek lat, natomiast nasza wiedza o ich tradycji i kulturze jest nadal niewielka. Świat Romów dla gadziów (nie-Romów) jest ekskluzywny, niedostępny i tajemniczy, choć większość z nas ma na temat tej grupy swoje wyobrażenia i garść stereotypów. Grupy skejtów i Romów rymują mi się przede wszystkim jako społeczności, które umiłowały wolność, niezależność. Społeczności, które mają swój określony zestaw rytuałów i kodeks postępowania, a także funkcjonują w obrębie wyrazistych i bogatych estetyk. Ukazanie na ekranie tych środowisk – subkultury skejtów, klubowej techno&rave i romskiej grupy etnicznej – a także zestawienie ich z neonazistami („siłą zła”), którzy w życiu kierują się wynaturzoną ideologią i chęcią zawłaszczania wolności innych, wydaje mi się mieszanką wybuchową, z potencjałem na metaforyczną opowieść o współczesnej Polsce i Europie.
Jednak ci źli nie są grani przez reprezentantów takich poglądów.
Te postacie nie są grane przez osoby o manifestowanych z ekranu poglądach, ale przez aktorów i naturszczyków, którzy serduszka mają raczej po właściwej stronie. Nasza historia to swoista przypowieść i baśń, więc potrzebujemy konfliktu i ścierających się ze sobą sił dobra i zła. Co istotne, w baśni bardzo wyraźnie przedstawione są prawdy moralne, dzięki czemu można ją traktować jako formę przekazywania mądrości. Baśń utrwala zasadnicze elementy ludowego światopoglądu: wiarę w nieustającą ingerencję mocy nadprzyrodzonych, antropomorficzną wizję przyrody, niepisane normy moralne, ideały sprawiedliwych zachowań.
Cieszy, że Wrooklyn Zoo w tej bardzo wyjątkowej formie audiowizualnej porusza różne ważne tematy.
Zgadza się, mówimy o uniwersalnych prawdach moralnych i ponadczasowych wartościach. O dużych pojęciach, które – mam wrażenie – w dzisiejszych czasach ulegają rozwodnieniu. Natomiast tutaj widzimy je podane w formie rozbuchanej rzeczywistości. Wynika to między innymi z tego, że gdy mamy siedemnaście lat, to wszystko jest dla nas pierwsze (albo tak nam się właśnie wydaje). Wszystko jest niebywale odczuwalne i staje się dla nas bardziej synestetyczne, czyli oddziałuje na wiele zmysłów jednocześnie. Gdy jesteśmy młodzi, to jesteśmy przekonani, że wszystko, co się z nami i wokół nas dzieje, przytrafia się tylko nam, a rzeczywistość ma w tym wszystkim jakiś ukryty sens. Przynajmniej ja to tak pamiętam.
Trochę jakby ktoś pisał scenariusz naszego życia... Tak można by pomyśleć w tym wieku.
Właśnie, jakbyśmy byli bohaterami i bohaterkami filmowymi z jakiejś epickiej opowieści. Starałem się oddać na ekranie dynamikę młodości, a także wiążące się z nią ogromne namiętności i pasje. Wrooklyn Zoo to historia o buncie, niezgodzie na zastany porządek świata, kontestacji narzuconego systemu wartości, odsiewaniu prawdy od kłamstw. To metaforyczna podróż i przypowieść o problemach okresu dorastania, gdy przechodzi się z młodzieńczości w dorosłość, nie mając na to najmniejszej ochoty.
W rozmowie o Wrooklyn Zoo pada porównanie do Romea i Julii. Po obejrzeniu filmu i wysłuchaniu tego, co mówisz o miłości, myślę, że produkcja niesie ze sobą o wiele więcej wartościowych i ciekawych rzeczy. W twoim procesie twórczym przewinął się motyw Romea i Julii?
To jest jeden z najbardziej znanych na świecie tekstów kultury. Nasz film na pewno rymuje się z Romeem i Julią, bo miłość to tutaj spiritus movens. Staje się wartością nadrzędną, wychodzącą ponad kręgi kulturowe i ideologiczne. Ma moc jednoczenia i przebaczenia. We Wrooklyn Zoo znajdziemy o wiele więcej rzeczy wyniesionych z tragedii antycznej, baśni, a także z Szekspira, polskiej tradycji romantycznej, literatury europejskiej końca XIX i początku XX wieku, popkultury oraz z filmów, do który tworzę mniej lub bardziej jawne aluzje czy nawiązania.
Ta miłość jednak nadal jest tutaj najważniejsza...
Na początku widzimy głównego bohatera – Kosę – jako kogoś, kto pozornie ma wszystko. Oprócz miłości. Zresztą z Zorą jest podobnie. Starałem się od początku obdarzyć ich cechami ambiwalentnymi, wręcz częściowo charakterystycznymi dla antybohaterów. Natomiast obie te postacie, gdy zderzają się ze sobą, tworzą jakąś symbiozę i synergię. Ich potencjały wspólnie wytwarzają potężny ładunek chemiczny, który pozwala im przeciwstawić się rzeczywistości i zawalczyć o siebie. Ich miłość jest zmysłowa, czysta, platoniczna, oparta na spojrzeniach i zawieszeniach głosu, subtelnym dotyku i porozumieniu w tęsknocie za bliskością. Jest to inspirowane czasami nastoletnimi, kiedy zauroczenia były czyste, szczere, antypornograficzne. Zależało mi, żeby właśnie taką miłość pokazać na ekranie. Nasza historia rozpoczyna się w zakończenie roku szkolnego i kończy w przededniu rozpoczęcia nowego. To jedne hiperrealistyczne wakacje, w których zdarza się natłok transgesyjnych zdarzeń i skrajnych emocji, a my wracamy z nich odmienieni. Wyobrażam sobie sytuację, że po wydarzeniach fabularnych bohater siedzi z kolegą lub koleżanką w ławce i zostaje zapytany: „Jak tam twoje lato?” A on tylko patrzy w zawieszeniu. Kamera śledzi jego twarz i oczy, w których jak w soczewce odbijają się wakacyjne wspomnienia. Eksploruje rzeczywistość, która nimi zatrzęsła. Każdy z nas miał takie wakacje w swoim życiu jak to ekranowe lato Kosy i Zory – jakbyśmy przeżyli przyśpieszony kurs dorosłość czy wręcz dojrzewanie na sterydach.
„Dojrzewanie na sterydach” dobrze oddaje to, jak te doświadczenia na nich wpłynęły. Taka miłość i taka konwencja wymaga charyzmatycznego czarnego charakteru. Za każdym razem, gdy Konrad Eleryk pojawiał się na ekranie, odczuwałem szokujące napięcie. Nie spodziewałem się tego. Czy taki był twój cel?
Motywacje każdej z postaci we Wrooklyn Zoo – czy to pierwszoplanowej, czy epizodycznej – są jak najbardziej zamierzone, a ich obecność ma w różny sposób stymulować widza. Z Konradem intensywnie pracowaliśmy, aby psychofizycznie stał się postacią, w którą wciela się na ekranie – Hadesem. Jest to postać bardzo złożona, archetyp zła. Ma w sobie spokój i nieobliczalność, które tworzą najgorsze zło. Jego najważniejsze cechy to diabelskość i spokój, a atrybutem jest napięcie, które ze sobą niesie. Nigdy nie wiesz, czy cię przytuli, czy dokona dekapitacji. To jest bohater, który ideologicznie już przekroczył Styks, do tego ma na smyczy symboliczną inkarnację Cerbera. Nie boi się niczego, nigdy w życiu za nic nie przeprosił. Ale jego też w tej transformującej się rzeczywistości czeka konfrontacja z samym sobą. Jest to również postać ekumeniczna, z ogromną wiedzą, inteligencją, nieco może wolandowska – mam tu na myśli Mistrza i Małgorzatę. To jest zło, które jest w pewnym sensie czarujące. W momencie, kiedy Hades spotyka Zorę, to – pomimo swoich radykalnych, konserwatywnych poglądów i tego, co do niej mówi – jest nią zafascynowany.
Takie postacie są najbardziej atrakcyjne dla widza, co stanowi znakomity kontrapunkt dla historii bohaterów.
Kontrapunkt to świetne słowo. Cały film jest oparty na kontrastach – to jedna z cech mojego stylu i estetyki. Hitchcock twierdził, że film jest tak mocny, jak jego villain (czarny charakter). Tę ocenę oczywiście zostawiam widowni. Dodam tylko, że po niezliczonej ilości seansów Wrooklyn Zoo nadal czuję ogromnie napięcie, gdy Hades pojawia się na ekranie. Moim celem jest to, żeby emocje wylewały się z ekranu. Napracowaliśmy się, żeby ta wytworzona przed kamerą chemia przeniknęła na widownię. Życzyłbym sobie, żeby to działało na pamięć afektywną i emocjonalną, by widzowie odnieśli wydarzenia z filmu do własnych wspomnień i doświadczeń. A na koniec, mam nadzieję, pojawi się katharsis – jak w teatrze antycznym, który miał moc autopoznawczą i spełniał funkcję terapeutyczną, żebyśmy mogli zdetonować niepozałatwiane przeżycia i niewyrażone emocje, które w nas zalegają.
Teraz po pandemii odbiór widzów i ich filmowe wybory się zmieniły. Wyewoluowały przez streaming, bo wiele produkcji oglądaliśmy w domach. Teraz dużo trudniej jest powiedzieć widzowi: „Idź na to do kina. Warto!”. Jak rozmawiać z widzem o twoim filmie?
Ten film to interdyscyplinarne przeżycie. Z moimi współtwórcami/współtwórczyniami napracowaliśmy się, aby był wręcz doświadczeniem à la VR. Atrakcyjna warstwa wizualna, immersyjny dźwięk, transgatunkowa muzyka oryginalna wraz z eklektycznym soundtrackiem, realizm magiczny, efekty specjalne CGI, atrakcyjny montaż – to wszystko ma oddziaływać na zmysły, a film w pewnych sektorach ma wręcz przebodźcowywać, bombardować percepcję widza z wielu stron, a także oddziaływać na jego wrażliwość. Ma postawić lustro filmu i zadawać pytania, które mają szansę wywołać refleksję i głębokie przeżycie, a może nawet i oczyszczenie. To dwugodzinna podróż, która powinna odbyć się w kinie – idealnym miejscu dla tej konwencji i tej gatunkowej hybrydy. Miejscu, w którym wspólnie śnimy – zarówno nasze marzenia, jak i koszmary.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat