PROLOG

Urodziłem się na początku lat 90. Pixar narodził się trochę ponad 10 lat wcześniej, początkowo pod imieniem The Graphics Group, jako część dywizji studia Lucasfilm poświęconej rozwojowi efektów komputerowych. W 1986 roku moi rodzice jeszcze się nie znali, tymczasem Pixar poznał kolejnego ze swoich najważniejszych ojców. Po Edwinie Catmullu i Johnie Lasseterze stał się nim sam Steve Jobs, który w owym czasie wykupił od George’a Lucasa wspomnianą wyżej dywizję i ochrzcił ją imieniem, które znamy dzisiaj. Narodził się wówczas również Luxo Jr. - biurowa lampka (jeden z pierwszych dowodów możliwości technologii komputerowej animacji), która z czasem stała się logo studia. W roku 1991 moi rodzice wzięli ślub, Pixar postąpił podobnie, wchodząc w mariaż z Waltem Disneyem, z którym to związany (choć w zmienionej formie) jest po dziś dzień. Ja być może znajdowałem się wtedy w planach na przyszłość świeżo pobranej pary, za to na pewno planowane były przynajmniej 3 filmy, które powstać miały w efekcie umowy dzisiejszych gigantów animacji. Pierwszym z nich miał być…

ROZDZIAŁ #1: „Toy Story

Przeskoczmy w czasie do roku 1995, aż do premiery „Toy Story”, które okazało się międzynarodowym hitem i przełomem w dziedzinie animacji. Pixar zmagał się z problemami finansowymi. Sytuacja była nieciekawa do tego stopnia, iż Steve Jobs, wówczas prezes zarządu, rozważał sprzedaż studia – najprawdopodobniej na rzecz Microsoftu. Premiera pierwszego pełnometrażowego filmu animowanego zmieniła bieg zdarzeń o 180 stopni – Pixar zebrał pochwały i pieniążki, a także wszedł na giełdę, stając się największym debiutem roku. Dzięki owemu sukcesowi z czasem udało się przeprowadzić do większego „domu” w Emeryville (Kalifornia), który to obecnie stanowi ciągle główną siedzibę studia. W podobnym okresie „na swoje” przeszli także moi rodzice, ale moje pierwsze spotkanie z Chudym i Buzzem Astralem nastąpiło 2-3 lata później. W wieku ok. 6 lat pożyczyłem od sąsiadki kasetę VHS z bajeczką, którą od tamtego czasu obejrzałem niezliczoną ilość razy, wykuwając na pamięć imiona wszystkich postaci i część linii dialogowych. Potężny sentyment, jakim dziś darzę animację, wiąże się oczywiście z tym, że w owym czasie była ona spełnieniem najskrytszych dziecięcych marzeń o zabawkach, które żyją własnym życiem. Zasługi „Toy Story” rozpoznała także Akademia Filmowa, która przyznała Johnowi Lasseterowi Oscara (w kategorii Nagroda Specjalna) za opracowanie i inspirujące zastosowanie technik umożliwiających powstanie pierwszego filmu pełnometrażowego przy użyciu animacji komputerowej. Mama przypomina mi czasem, że miałem być dziewczynką. Niewiele brakło, aby również „Toy Story” narodziło się w innej formie – pierwszy szkic filmu zakładał, iż Chudy będzie sarkastycznym cwaniakiem dokuczającym ciągle innym zabawkom. Całe szczęście ówczesny prezydent działu animacji Walta Disneya nakazał rozpoczęcie projektu od nowa. Później również zmieniały się zamysły – początkowo głosem Chudego miał zostać Paul Newman (reprezentujący stare Hollywood), a głosem Buzza przemówić miał Jim Carrey (symbol młodości i nowej fali filmowców). Niski budżet nie pozwolił jednak na angaż sław, a zanim pojawili się Tom Hanks i Tim Allen, rolę astronauty odrzucił Billy Crystal, co później określił największym błędem w swojej karierze. [video-browser playlist="719983" suggest=""]

ROZDZIAŁ #2: „Toy Story 2

Dawno, dawno temu powstało „Dawno temu w trawie”, drugi z filmów Pixara nie odniósł jednak tak spektakularnego sukcesu jak jego poprzednik. Ciągle była (i jest) to jednak urocza, wyróżniająca się i pełna humoru animacja, którą obejrzałem po raz pierwszy również na kasecie VHS – tym razem sprowadzonej do domu przez ojca, który w owym czasie prowadził wypożyczalnię filmów video, a z Niemiec sprowadzał magnetowidy. W małżeństwie moich rodziców wszystko szło po myśli, czego wyrazem stała się trójka kolejnych potomków. Pixar i Disney znaleźli się tymczasem w konflikcie – ci drudzy chcieli, aby sequel przygód Szeryfa Chudego stał się filmem dedykowanym od razu rynkowi kaset video, ci pierwsi postawili jednak na swoim i choć nie byli zadowoleni z kształtu umowy, doprowadzili w 1999 roku do premiery kinowej „Toy Story 2”. Ta stała się ewenementem, w wielu aspektach przewyższając pierwowzór i zaprzeczając niepisanej regule gorszych kontynuacji. Seans „Toy Story 2” to jedno z najważniejszych wspomnień mojego życia, bowiem film ten stał się przyczyną mojej pierwszej wizyty w kinowej sali. Urywki pamiętam do dziś – kiedy po raz pierwszy melodia wybrzmiała z głośników, skuliłem się w fotelu i zapytałem taty, czy można to ściszyć. Nie pamiętam, żebym wcześniej usłyszał coś tak głośnego. Nie pamiętam także dlaczego, ale najbardziej śmiałem się na scenie, w której brygada zabawek przekracza ulicę, kamuflując się pod pomarańczowymi słupkami drogowymi. Pamiętam Zurga i wizyty w McDonaldzie, w trakcie których tata pozwalał mi kupić tyle zestawów, żeby skompletować większość zawartych w nich zabawek – figurki Chudego, Buzza i Mustanga są ze mną do dziś. Sam film oglądałem później jeszcze wielokrotnie i za każdym razem doceniałem nowe, niezrozumiałe wcześniej aspekty – takie jak sparodiowanie kultowych scen z „Gwiezdnych Wojen” czy „Parku Jurajskiego”. Ja, inni widzowie, fani, dzieci, dorośli, recenzenci, słowem wszyscy i ich mamy są zgodni – „Toy Story 2” to kolejna ikona ogólnie pojętej kinematografii. [video-browser playlist="719985" suggest=""]

ROZDZIAŁ #3: „Monsters, Inc.”, „Finding Nemo”, „The Incredibles

Pixar dorobił się w końcu kolejnych dzieci – odpowiednio w 2001 roku przedstawiając Mike’a Wazowskiego i Jamesa P. Sullivana, w 2003 roku wyruszając na poszukiwania rybki Nemo, a w 2004 roku zaglądając do rodziny superbohaterów. Każdy z tych filmów został rewelacyjnie przyjęty, szczególnie „Finding Nemo”, którego fantastyczne recenzje przełożyły się na oszałamiający sukces finansowy – dziś wynoszący prawie miliard dolarów. [video-browser playlist="719986" suggest=""] „Monsters, Inc.” zebrały takie tuzy wielkiego ekranu jak John Goodman, Steve Buscemi i Billy Crystal, który po odrzuceniu roli w „Toy Story” tym razem zgodził się w ciemno. Historia dwójki sympatycznych potworów i dziewczynki, która trafia do ich krainy, podbiła serca widzów (piosenka "If I Didn't Have You" zasłużyła nawet na Oscara), a kiedy wydawało się, że nie może być już lepiej, nadeszli… ehm… nadpłynęli Nemo, Merlin i fajtłapowata Dory. Kolejne finansowe rekordy, jeszcze wyższe oceny i koronacja w postaci pierwszego dla studia Oscara w kategorii Najlepszej Animacji. Rok później udało się ponownie zdobyć to trofeum, a także dołożyć kolejną statuetkę za montaż dźwięku, tym razem za sprawą „Iniemamocnych”. Reżyserem i pomysłodawcą widowiska był Brad Bird, który 5 lat wcześniej dał światu „Stalowego Giganta”, a dziś jest jednym z ciekawie zapowiadających się reżyserów filmów aktorskich. Jako ciekawostkę wspomnieć trzeba również, iż produkcje Pixara bardzo często nawiązują do siebie nawzajem w postaci przeróżnych easter eggów. W tle kolejnych animacji pojawiają się np. urywki programów telewizyjnych, książki, samochody, ciężarówka Pizza Planet czy pluszowe zabawki odnoszące się do wcześniejszych postaci. Czasami nawet są to gościnne występy. Od przełomu wieków Pixar planował swoje kolejne projekty na wiele lat przed premierą, czego dowodem były małe zapowiedzi w kolejnych filmach – m.in. Nemo pojawia się jako wypchana zabawka na kanapie w pokoju Boo ("Monsters, Inc."), a chłopiec w gabinecie dentystycznym z „Finding Nemo” czyta komiks zatytułowany „The Incredibles”. [video-browser playlist="719987" suggest=""] A gdzie ja wtedy byłem? Owe lata to ostatnia faza mojego beztroskiego dzieciństwa. Animacje, określane wtedy oczywiście mianem bajek, traktowałem na równi: z taką samą estymą, jak i obojętnością. Fascynowałem się nimi podczas seansu, a zapominałem o nich w momencie wyjścia na podwórko i rozpoczęcia kolejnej z setek zabaw. „Monsters, Inc.” obejrzałem na telewizorze, pewnie była to jeszcze kaseta VHS. „Finding Nemo” to jeden z wielu filmów, które w tamtym okresie obejrzałem na wielkim ekranie – pamiętam, że była to pierwsza kinowa wizyta, jaką odbyłem wspólnie z młodszym rodzeństwem. Pamiętam też wyraźnie, że w tym czasie moją wyobraźnią władał ciągle „Spider-Man 2”, którego razem z kuzynem obejrzałem rok wcześniej. Fascynacja widowiskiem Sama Raimiego doprowadziła do narodzin Ćmo-menów – udawaliśmy, że ukąsiły nas radioaktywne ćmy. Nie pytajcie. „The Incredibles” z kolei obejrzałem trochę później, ale już na komputerze, a jeśli dobrze pamiętam, była to jedna z moich pierwszych premier, które pochodziły z giełdy „samochodowej”. [video-browser playlist="719988" suggest=""]
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj