PODSŁUCHANE W REDAKCJI: premiery maja
Nasza redakcja ocenia filmy, które trafiły do polskich kin w maju 2014 roku. Co dobrego przyniósł ten miesiąc?
Nasza redakcja ocenia filmy, które trafiły do polskich kin w maju 2014 roku. Co dobrego przyniósł ten miesiąc?
Sezon letni zaczyna się na dobre. Godzilla, X-Men: Przeszłość, która nadejdzie i Czarownica zapewniły rozrywkę miłośnikom blockbusterów, a Teoria wszystkiego ucieszyła tych, którzy preferują projekty nieco bardziej artystyczne. Starszych widzów zadowoliły na pewno dwie komedie dla dorosłych - Sąsiedzi i Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie.
Kamil Śmiałkowski: Prawie co roku pojawia się jakaś niedroga komedia nie dla dzieci, która miażdży genitalia (często dosłownie to widać na ekranie) i jest cudną odmóżdżającą rozrywką. Śmieszy, wzbudza niesmak i jeszcze bardziej przy tym śmieszy. I wcale nie jest przy tym głupia. W tym roku to właśnie ta komedia. Ja - przyznaję - uwielbiam ten gatunek.
Jan Stąpor: Zgadzam się z Kamilem. W zeszłym roku byli to świetni "Millerowie", a w tym - "Sąsiedzi". Jest jednak problem z tym filmem, ponieważ nie jest on absolutnie głupi i powierzchowny, za jaki można by go na początku wziąć, a wręcz zionie od niego absurdalnie poważnym i ciężkim przesłaniem - że dorosłość jest przygnębiająca, nudna i do kitu. Do tego wyrachowanie głównych bohaterów i pewne wyraźne niedorzeczności sprawiły, że naprawdę wyszedłem z kina niezbyt uśmiechnięty, a bardziej zmieszany.
Mateusz Dykier: Nie przesadzałbym z tym zmieszaniem. Istotnie, może nie jest to komedia à la Ted, ale przecież wspomniani przez Ciebie Janku "Millerowie" również nieśli przesłanie. Dla mnie "Sąsiedzi" to chyba najlepsza komedia R w tym sezonie. Po słabym kolejnym projekcie MacFarlane’a nowy film z Rogenem i Efronem może autentycznie bawić. Jest zabawnie, momentami niepoprawnie i z fajnym morałem na koniec. Czego chcieć więcej? Dla fanów Rogena obowiązkowe! A i Efron naprawdę nieźle sobie radzi.
Dawid Rydzek: Po bardzo pozytywnych recenzjach liczyłem na coś więcej, a było tylko całkiem nieźle. Choć i to jest w zupełności wystarczające, żeby "Sąsiadów" warto było polecać.
Mateusz Dykier: Aż dziw bierze, że film nakręcony nie przez Allena może być aż tak allenowski. Jak dla mnie idealny wybór dla par pragnących miło spędzić wieczór. Jest lekko, momentami zabawnie, a Woody w formie jak nigdy. Turturro zrobił film z przesłaniem, bardzo ciepły, nieoczywisty i bez wyraźnego happy endu, a wręcz z lekko gorzkim przesłaniem - wszak czasami konwenanse mogą zdusić największe nawet uczucie. Idealny na niedzielny wieczór.
Michał Kaczoń: Potwierdzam wszystko, co mówi Mateusz. Przyjemna, lekkostrawna rzecz, z allenowskimi żartami wylewającymi się z ekranu (chociażby świetny moment gry w baseball). Jednak obraz zdecydowanie na raz, gdyż raczej nie zostanie w pamięci na dłużej. Ale jako przyjemna drobnostka sprawdza się niezwykle przyzwoicie.
Kasia Koczułap: To jest jeden z tych filmów, których nie ocenia się według żadnej klasyfikacji gwiazdkowej, liczbowej, rankingowej ani innej. Bo nie sposób tego zrobić. Kiedy po skończeniu seansu cisza jest aż gęsta i tylko czasem słychać jakieś pociągnięcie nosa, to nie sposób tego zlekceważyć. To film, który bazuje na emocjach - i tylko w ten sposób należy go postrzegać. Idźcie do kina i oglądajcie wszyscy, bo nie wolno nam zapomnieć.
Adam Siennica: Jako osoba wychowana na Godzilli i oglądająca jego poczynania od ponad 20 lat oczekiwania miałem wielkie. Gareth Edwards spełnia je, bo wywołuje emocje, daje film godny Króla i zapadający w pamięć dzięki jego wyczynom. Blockbuster nietypowy jak na dzisiejsze czasy z uwagi na formę "mniej znaczy więcej", ale przez to lepiej działający. Co prawda, wątek ludzki szwankuje, ale to aż tak nie psuje rozrywki. Drugi seans zdecydowanie polepsza odbiór.
Jędrzej Skrzypczyk: Fatalna ekspozycja, bohaterowie tak strasznie beznadziejni, że nawet gdyby umierali w agonalnych spazmach, to bym się nie przejął. Ale gdy w mieście pojawia się Godzilla… uffff, ale z niego bydle! Ostatnie pół godziny filmu to rewelacyjne widowisko. A na horyzoncie już sequel… i sequel sequela…
Dawid Rydzek: Kupuję koncept nowej (czyli właściwie starej-dobrej) Godzilli i pomysł z delikatnym zwiastowaniem walki między potworami przez pierwsze półtorej godziny filmu. Finałowe starcie wypadło rewelacyjnie i naprawdę warto było na nie czekać. Szkoda jednak, że zupełnie nie zagrała część ludzka. Postacie Aarona Taylor-Johnsona i Elizabeth Olsen były szalenie jednowymiarowe, przez co ich losy były właściwie obojętne. Świetny pomysł na film, gorzej z jego realizacją, choć w ogólnym rozrachunku to i tak całkiem niezłe kino.
Kamil Śmiałkowski: Całe szczęście, że w sequelu nie muszą wracać ci sami aktorzy. Wystarczy, że wróci Godzilla. Wszystkim znajomym powtarzam, że powinni to obejrzeć, bo film jest świetny, ale jeśli się godzinkę spóźnią na seans, to nic się nie stanie.
Jan Stąpor: Fenomenalne widowisko, choć zrozumiem, jeżeli z racji wysokich oczekiwań komuś nie przypadnie do gustu. Wątek ludzki? Wiadomo, pozwala się zdrzemnąć pomiędzy kolejnymi wystąpieniami Godzilli. Ale gdy ten się pojawia na ekranie, momentalnie ciśnienie rośnie, co zresztą sprawiło, że finałową walkę oglądałem dosłownie na brzegu fotela, ekstatycznie wyjąc. Pierwszy raz od dawna poczułem się jak mały chłopiec w sklepie z zabawkami.
Mateusz Dykier: Nie spodziewałem się wiele, bo już raz odbiłem się od amerykańskich wyobrażeń Godzilli. Na szczęście Edwards mocno mnie zaskoczył i pokazał, że można oddać właściwy hołd jedynemu Królowi Potworów. Świetne nawiązanie do starych części, dzięki któremu film jest zarówno rebootem, jak i sequelem. Doskonałe wyczucie, kiedy i w jaki sposób pokazać Godzillę. Gdyby nie ten fatalny wątek ludzki (po kija brali znamienitych aktorów, skoro chcieli i tak się ich pozbyć?), film byłby idealny. No i wreszcie widać było, na co poszły te grube miliony (tak, Panie Aronofsky, zwracam się do Pana, gdzie te miliony wpompowane w Noego?). Z utęsknieniem czekam na sequel.
Jan Stąpor: Bardzo ciekawe przemieszanie stylów i konwencji, co zaowocowało zaskakująco spójną narracyjnie fabułą, jednak z żalem muszę donieść, że produkcja (poza genialną rolą Hagena jako Hrabiego) nie zapada na dłużej w pamięć.
X-Men: Przeszłość, która nadejdzie
Adam Siennica: Bryan Singer ma to coś, co sprawia, że jego komiksowe filmy są inne od wszystkich. Mamy dużo humoru, sporo zabawy, fajne smaczki, historię opartą na postaciach i troszkę akcji. Chyba to właśnie akcja jest czymś, co mnie odrobinę rozczarowało, bo po zapowiedziach największego rozmachu serii dostajemy niewiele. I lepiej niech nikt nie próbuje zrozumieć teraz ciągłości, bo sprzeczność goni sprzeczność, więc chyba można spokojnie rzec, że film tworzy coś w rodzaju alternatywnej rzeczywistości w stosunku do poprzednich filmów serii.
Jędrzej Skrzypczyk: Moc nowego filmu Singera polega przede wszystkim na tym, że jest to obraz dla znawców, fanów czy po prostu dla ludzi, którzy jednak w kinie superbohaterskim siedzą i orientują się w wykreowanym uniwersum. Podejście do filmu bez obejrzenia wszystkich wcześniejszych (łącznie z "Genezą") spowoduje, że widz albo się pogubi, albo nie wychwyci wszystkich smaczków, a to połowa zabawy podczas seansu. Moce nowych mutantów są świetnie pomyślane i widowiskowo wykorzystane (Quicksilver!!!), szkoda mi tylko tak prostolinijnego potraktowania postaci Magneto, który tym razem jest po prostu tym złym. A przecież w "Pierwszej klasie" to jego przemiana i dylematy najbardziej elektryzowały.
Dawid Rydzek: Och, jakie to było dobre. Choć X-Meni to najmniej lubiane przeze mnie filmowo-komiksowe uniwersum, to jednak nie sposób powiedzieć, że nie był to najlepszy film o superbohaterach w tym roku. Zebranie starej i nowej obsady sprawiło, że czułem się, jakbyśmy oglądali sequel "Avengersów". Zobaczyć w przyszłości Xaviera i Magneto walczących ramię w ramię - bezcenne. Jeśli ci panowie stoją po jednej stronie, wiesz, że koniec świata jest naprawdę blisko. Z drugiej strony "Apokalipsa" dopiero przed nami…
Kamil Śmiałkowski: Jako fabularnego purystę nieznoszącego niekonsekwencji trochę mnie ten film wkurza, ale widowisko zacne i godne polecenia.
Kasia Koczułap: Tym razem zamienili epickość na historię i rozbudowane relacje między postaciami, co kupuję w stu procentach. Film wypadł fenomenalnie pod względem aktorskim i to też trzeba podkreślić. Świetnie się bawiłam, przymykając oczy na nieścisłości fabularne. Dawno temu oglądałam oryginalną trylogię i "Genezę", więc wszystkiego też już nie pamiętałam. Pewnie gdybym pamiętała, wkurzałabym się bardziej.
Mateusz Dykier: Ale się czepiacie, wszystko przemyślałem i już wiem, o co chodzi. Jeżeli oglądacie sobie wszystkie filmy, to nowi X-Meni są podwójnym sequelem. Z jednej strony są kontynuacją "Pierwszej klasy", z drugiej strony starają się być kontynuacją "X-Men" i "X-Men 2" (sam Singer stwierdził, że "Ostatni bastion" to pomyłka). Niestety nie udało się naprawienie tego w ten sposób, żeby była to zarówno kontynuacja poprzedniego filmu, jak i całej serii. Stąd obejrzyjcie sobie w tej kolejności: "X-Men", "X-Men 2", "Przeszłość, która nadejdzie", potem "Pierwszą klasę" i znowu "Przeszłość, która nadejdzie". A tak na poważnie: nieścisłość goni nieścisłość, a Singer ze scenarzystą próbowali wybrnąć, jak się da. Niestety wybrnąć się nie dało. Ale film i tak powstał zacny. Szkoda tylko tych obietnic. Zgadzam się z Adamem, że akcji jak na lekarstwo, a potencjał był tak ogromny… miejmy nadzieję, że w kolejnej części będzie większa rozwałka.
Michał Kaczoń: Ja wychodziłem z kina usatysfakcjonowany, choć rzeczywiście zamiast dostać epicką akcję czy rozbudowanie postaci otrzymaliśmy wszystkiego po trochu, przez co każdy z elementów nieco ucierpiał. Potencjał był większy, ale moim zdaniem film sprawdza się znakomicie jako kontynuacja dwóch serii (pierwotnej i zrebootowanej przez prequel). Nieścisłości niby są, ale tak zostało to poprowadzone, że nie przeszkadzają (przynajmniej mnie), a dają wręcz zupełną dowolność w dalszym poprowadzeniu tej historii. Najważniejsze, że wyzerowano wydarzenia "Ostatniego bastionu" i dano rzeszę nowych intrygujących postaci (większość z sekwencji z przyszłości, no i niezawodny Quicksilver. Powinien wpadać częściej!). Jestem na tak i czekam na więcej! X-Meni (i Singer) górą!
Jędrzej Skrzypczyk: Gilliam pojechał po bandzie, obiecując dużo, a ostatecznie oferując tak mało. Dystopia, samotny bohater, poszukiwanie sensu życia - to wszystko już było, tym razem jednak zostało zebrane do jednego filmu, podlane gilliamowskim sosem z żabią perspektywą, czarnym humorem oraz retrofuturystyczną scenografią i wyszło z tego niestrawne danie.
Jan Stąpor: "Pojemna" estetycznie, ideologicznie i metafizycznie produkcja, dokładnie przemyślana w typowym dla Gilliama charakterze, jednak obdarta z jakiejkolwiek sensownej treści czy przesłania. Niestety, Christoph Waltz wpatrujący się w ekran, na którym miga "Zero musi się równać 100%" to za mało, aby zaintrygować widzów.
Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie
Kamil Śmiałkowski: Seth MacFarlane to już po prostu popkulturowa marka. Ten pan nie schodzi poniżej pewnego poziomu i za to mu chwała (co oczywiście nie znaczy, że nie zniża się do żartów z pierdzeniem). Ale skatologię i wulgarność świetnie tu miesza z inteligentnymi żartami pełnymi popkulturowych odniesień, absurdalnych skojarzeń i zabawy kliszami. Słowem - świetna wakacyjna rozrywka.
Adam Siennica: Jako wielki fan Setha MacFarlane’a i jego seriali uważam, że ten film jest dla mnie prawdopodobnie największym rozczarowaniem roku. Mam kompletnie inne zdanie niż Kamil - dla mnie ten film nie jest macfarlane’owski. Humoru niewiele i bardzo rzadko w jego stylu, ma swoje momenty, parę inteligentnych gagów i świetne epizody, ale… to za mało. Przy "Tedzie" śmiałem się jak głupi, a tu zachichotałem kilka razy.
Dawid Rydzek: Nie jest to "Ted", ale wciąż doskonale się bawiłem. MacFarlane to już instytucja i cieszę się, że wciąż jest w formie. Film oczywiście jest odważny, chamski, sprośny, niesmaczny i obrzydliwy, jednak w przeciwieństwie do serii "Straszny film" widać, że reżyser jest tego wszystkiego świadom i prowadzi z widzem pewną grę.
Kamil Śmiałkowski: Pełne zaskoczenie. Ten film mógł zarówno wyjść dobrze, jak i totalnie się przewrócić. A wyszedł rewelacyjnie. Angelina pięknie pokazała całą swą nieludzkość (którą przecież wszyscy od lat podejrzewamy), fabuła pięknie bawi się klasyką Disneya, przerabiając bajeczkę w rasowe, mocne fantasy. Absolutnie tak i nawet nie musicie znać animowanej "Śpiącej królewny", by się dobrze bawić - choć oczywiście ta znajomość bardzo pomaga i pozwala bawić się na jeszcze jednym poziomie.
Adam Siennica: Też zaskoczenie, ale do zachwytów Kamila mi daleko. Jest przepięknie, Angelina Jolie jest wspaniała, ale zabrakło mi w tym emocji. A to one w baśniach są najważniejsze.
Jędrzej Skrzypczyk: Moim zdaniem film ten traci swoją moc już w pierwszych minutach, gdy widz w zasadzie wie już wszystko, co wiedzieć powinien, i spokojnie resztę mógłby sobie dopowiedzieć, więc po co w sumie siedzieć jeszcze półtorej godziny w kinie. Szkoda, bo "Czarownica" miała potencjał na pełnokrwistą historię, a co za tym idzie, pełnokrwistą bohaterkę. Otrzymujemy więc kolejną bajeczkę Disneya - bez serca i duszy.
Mateusz Dykier: Nie rozumiem, a co więcej, nie kupuję waszych zachwytów. Serio?! Ok, mamy piękną Angelinę, fajnego smoka, spoko klimat i niezłe efekty. Ale co z historią? Niech twórcy nie próbują mydlić mi oczu, że na nowo opowiadają znaną historię, bawiąc się w metaodnośniki i intertekstualność. Prawda jest taka, że całe moje dzieciństwo i od lat znana wszystkim historia przemieniła się w ograną bajeczkę, gdzie ci dobrzy są źli, a ci źli są dobrzy, potem źli i na końcu znowu dobrzy. I zrobił to w dodatku Disney. Czyli co? Sięgamy po sprawdzone i opowiadamy jeszcze raz, tylko inaczej? I próbujemy wmówić dzieciom, że to jest prawda, a tamto nie? Gdyby zrobili klasyczną historię z punktu widzenia Czarownicy, bez zmian fabularnych, to biłbym brawo, klaskał i się cieszył. Przykład "Alicji w Krainie Czarów" pokazał, że można trzymać się kanonu, opowiedzieć nową historię, która nie wykluczy starej. Tym razem Disney poleciał po bandzie. Dla mnie fabularne rozczarowanie. Podkreślam jednak, że efekty i gra Angeliny naprawdę świetne.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat