Sequele po polsku
W Hollywood już dawno zapanowała moda na filmowe kontynuacje. Przeglądając kalendarz corocznych premier, nie sposób nie odnieść wrażenia, że okres wakacyjny to wysyp przede wszystkim sprawdzonych tytułów z dodanym kolejnym numerkiem. Jak to wygląda w naszym pięknym kraju?
W Hollywood już dawno zapanowała moda na filmowe kontynuacje. Przeglądając kalendarz corocznych premier, nie sposób nie odnieść wrażenia, że okres wakacyjny to wysyp przede wszystkim sprawdzonych tytułów z dodanym kolejnym numerkiem. Jak to wygląda w naszym pięknym kraju?
Utarło się powiedzenie, że w Polsce rzadko inwestuje się w kontynuacje filmowych hitów. Coś w tym jest, bo gdyby przejrzeć ostatnie kilkadziesiąt lat naszej kinematografii, to istotnie nie znajdziemy aż tak wiele sequeli. Co nie oznacza, że wcale ich nie ma, wręcz przeciwnie – jest całkiem sporo. Co prawda sporo z nich powstało w latach 90., ale i współcześnie twórcy podążają tą drogą. Dlaczego tak jest? Powodów może być kilka, ale tym głównym są zazwyczaj finanse. Film musi na siebie zarobić, a jaki jest stan polskiej kinematografii, wie każdy. Drugą sprawą jest brak pomysłu lub niechęć reżyserów i samych aktorów do powrotów. Skupmy się jednak na pozytywach i zobaczmy, czym twórcy zaskakiwali.
Sequel czy nie?
Sequel, czyli z angielskiego kontynuacja, ciąg dalszy lub następstwo, to nic innego jak kolejna część filmu, gry lub książki, z tymi samymi bohaterami, opowiadająca dalsze ich losy. I choć definicja ta jest z natury prosta, to istota sequela już nie do końca. Wszystko przez to, że czasami filmowcy idą na przekór oczekiwaniom i tworzą nietypowe formy kontynuacji. Nie ma wątpliwości, że klasycznym sequelem będzie Harry Potter and the Chamber of Secrets, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że przygody młodego czarodzieja od początku były zaplanowane jako seria. Podobnie ma się sprawa z Rockym czy Rambo. Albo Niezniszczalnymi. Polacy potrafią jednak kombinować i tworzą swoje dzieła nietypowo. Przykład? Och, Karol 2. Mamy tytuł, nawet znajomy, bo już w latach 80. ubiegłego wieku powstała ta komedia, ciesząca się sporą popularnością. Tyle że rzekoma kontynuacja jest tak naprawdę remakiem. Opowiada na nowo tę samą historię, zmieniając w niewielkim stopniu niektóre wątki, a całość uwspółcześniając. Twórcy nie kryli się zresztą, że robią drugi raz to samo, tylko bardziej nowocześnie. Skąd więc dwójka w tytule? Możliwe, że po to, aby przyciągnąć do kin ludzi pamiętających oryginał. Bo i po co od razu otwarcie komunikować, że pokażemy jeszcze raz to samo?
Koterski, mistrz nietypowych kontynuacji
Mistrzem takich nietypowych kontynuacji jest Marek Koterski. Nie sposób go porównać do Tarantino, ale pewnych cech wspólnych można się doszukiwać. O ile u Quentina mamy swego rodzaju uniwersum, w którym wszystko jest ze sobą w jakiś sposób powiązane, to wspomniany Koterski stworzył swego rodzaju sagę, w której punktem centralnym i postacią spajającą jest Adam Miauczyński – nauczyciel, życiowy filozof i człowiek niezwykłego pecha, ale też trafnych przemyśleń. Dotychczas postać tę grało czterech aktorów, a dzięki Baby są jakieś inne wiemy, że mamy do czynienia z uniwersum, w którym Adam Miauczyński nie musi być nawet nazwany, żeby nim być. W postać wcielał się Cezary Pazura, Marek Kondrat, Andrzej Chyra oraz Adam Woronowicz. Najwięcej popularności Miauczyńskiemu przyniósł Kondrat, szczególnie dzięki filmowi Dzień świra. Nie zmienia to faktu, że mamy sequele nietypowe, bo niepowiązane szczególnie konkretną historią i ze zmieniającymi się aktorami. Co by jednak nie mówić, mowa tutaj o jednych z najlepszych kontynuacji, mających sens jako oddzielne dzieła i prezentujących wartość samą w sobie. Wszystko dzięki temu, że Koterski kręcił kolejne filmy wtedy, kiedy miał na to ochotę i wiedział, że warto po postać Adasia jeszcze raz sięgnąć, a nie tylko po to, aby kontynuować „najchętniej oglądane filmy w kinie”.
Po prostu to zróbmy!
Sukces finansowy filmu potrafi przekonać niejednego producenta lub reżysera, aby powrócić do opowiedzianej wcześniej historii. Zrobił tak Pasikowski ze swoimi Psy - i zrobił to dobrze. Kino akcji zawsze się sprawdzi w kinie, nawet jeśli jest kontynuacją. Ile mamy opowieści o Brudnym Harrym? Ile razy Indiana Jones poszukiwał skarbów? Niezniszczalni za niedługo nie dadzą się zabić czwarty raz. W Polsce kontynuacje filmowe, jak już zostało wspomniane, nie są zbyt częste, ale istnieją od dawna. Sylwester Chęciński po sukcesie Sami swoi postanowił stworzyć z tego trylogię i niemal każda część bawiła tak samo dobrze. Juliusz Machulski postanowił stworzyć kontynuację zarówno Vabank, jak i swojego niekwestionowanego hitu - Kiler. Tutaj pojawił się jednak pewien problem. O ile Kiler to klasyk sam w sobie i jedna z najlepszych polskich komedii, to jednak Kiler-ów 2-óch to po prostu skok na kasę. Jasne, mamy fabułę, nawet jakąś historię, ale każdy widz szybko zorientuje się, że żarty, które bawiły w oryginale, i cały suspens polegający na zbieżności profesji z nazwiskiem w drugiej części smakują niczym odgrzany kotlet, szczególnie że kontynuacja pojawiła się dwa lata po pierwowzorze. Szybko, prawda? Podobna sprawa ma się z Listami do M. Tutaj mieliśmy do czynienia z „najchętniej oglądanym polskim filmem w kinach”, dziełem, które stało się „fenomenem kinowym”, takim, że w okresie walentynek musiał ponownie pojawić się w kinach, aby zebrać dodatkowe pieniądze z wpływów. Rzecz, która dotychczas była zarezerwowana dla największych oraz edycji reżyserskich, żeby nie wspomnieć Avatara. I tak, Listy do M. powróciły z dumną dwójką z tyłu oraz znanymi, a także nowymi bohaterami. I był to strzał w dziesią…. Na kasę. Ale w dziesiątkę także. Polscy widzowie uwielbiają komedie romantyczne, szczególnie że cały pomysł i konstrukcja fabularna zarówno oryginału, jak i sequela zostały wzięte z najlepszych brytyjskich wzorców – Love Actually. Tutaj kontynuacji może być więcej i nikt nie będzie się temu specjalnie dziwił.
Skok na kasę czy filmowe ambicje?
Trudno jednoznacznie ocenić, czy częściej mamy do czynienia z decyzjami finansowymi czy filmowymi ambicjami. To pewne, że na razie daleko nam do Hollywood i ich sposobu kręcenia filmowych serii. Tam już dawno stwierdzono, że dochodowa seria to najlepsza rzecz, jaka może się trafić, a jeśli coś się nie powiedzie, to zawsze można to reaktywować, zrebootować, odświeżyć, pozmieniać i sprzedać jeszcze raz. Spider-Man Raimiego sprzedał się świetnie, co nie przeszkodziło stworzyć Niesamowitego Spider-Mana, a kiedy ten – pomimo bardzo dobrych wyników – nie zarobił tyle, ile wyliczono, postanowiono zrobić to raz jeszcze. Podobny los spotkał Fantastyczną Czwórkę i parę innych filmów. Jedna seria, gdy dokończy swojego żywota, zastępowana jest kolejną, bo i wychodzi to taniej. Można kręcić dwa lub trzy filmy na raz, można też zakontraktować aktorów na dłużej za mniejsze pieniądze, niż gdyby oferowało im się pojedyncze kontrakty. W Polsce tej kultury jeszcze nie ma, choć możliwe, że to się zmieni. Najlepszym przykładem jest niedawny powrót Patryka Vegi do swojego uniwersum. Jego filmowy debiut, PitBull, doskonale sprawdził się jako nowoczesne męskie kino czerpiące z najlepszych wzorców – choćby twórczości Pasikowskiego. Tak dobrze się sprawdził, że postanowiono zrobić kilka sezonów serialu. Vega próbować swoich sił w innych dziełach, zresztą z różnym skutkiem, aż postanowił powrócić do Pitbulla. I to po dziesięciu latach! Pitbull. Nowe porządki to sensowny sequel, mający bardzo dobre podłoże. Zamiast dostać kontynuację po latach, ze starszym i bardziej doświadczonym Dorocińskim w roli Despero, otrzymujemy zupełnie nową postać – Majami. Powraca jednak mocny, drugi plan, który pozwala wierzyć, że będzie dobrze, szczególnie że mowa tutaj o naprawdę znakomitych aktorach, takich jak Andrzej Grabowski, Paweł Królikowski czy Bogusław Linda. Nasuwa się pytanie, czy mamy do czynienia ze skokiem na kasę, czy filmowymi ambicjami. Wiadomo, jak skończyła się przygoda ze Sztosem, za którego zabrał się ponownie Olaf Lubaszenko. Po niezwykle udanej "jedynce" za namową Cezarego Pazury stworzono kontynuację, ta okazała się jednak - delikatnie mówiąc - słaba. Patryk Vega miewał lepsze i gorsze momenty, jednego mu jednak odmówić nie można: świat Pitbulla czuje jak nikt inny. Możliwe więc, że ta seria będzie mu pisana, szczególnie po udanej kontynuacji.
Jest nadzieja?
Sequele to temat trudny, jeśli nie mamy do czynienia z ekranizacjami powieści. Nie licząc doskonałego Człowiek z marmuru i Człowiek z żelaza oraz paru innych wymienionych świetnych sequeli, najlepsze polskie kontynuacje to przede wszystkim sfilmowane dzieła literackie. Tutaj kłania się przede wszystkim Hoffman i jego trylogia Sienkiewiczowska. Nie zmienia to jednak faktu, że twórcy coraz śmielej sięgają po sprawdzone dzieła i schematy. Możliwe, że za kilka lat co roku będziemy świadkami filmowej kontynuacji. Osobiście nie przeszkadzałoby mi to specjalnie, jeżeli twórca zaskoczy mnie ciekawym pomysłem, rozwiązaniem, a całość będzie miała sens. W Hollywood się sprawdziło (i to na ogromną skalę). Dlaczego miałoby się nie sprawdzić u nas?
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat