Warszawski Festiwal Filmowy – relacja 4: Love story i relacje z przeszłości
Na tegoroczny Warszawski Festiwal Filmowy wysłaliśmy naszego wysłannika, Huberta Kuberskiego, by wyszukiwał w wielkiej obfitości seansów takie filmy, które mogą zainteresować czytelników naEKRANIE. Czas na czwartą relację.
Na tegoroczny Warszawski Festiwal Filmowy wysłaliśmy naszego wysłannika, Huberta Kuberskiego, by wyszukiwał w wielkiej obfitości seansów takie filmy, które mogą zainteresować czytelników naEKRANIE. Czas na czwartą relację.
Przeszłość bliższa i dalsza połączona z przedoskonałą love story z Tajwanu to dzień wtorkowy WFF. Azjatyckie kino przejmuje pałeczkę pierwszeństwa w kreowaniu nowych koncepcji (czarno-) komediowych na wysokim poziomie, czego dowodem są rozwiązania zaprezentowane przez Takashiego Miike, „Beata” Kitano, Akn Gooc-jin, Sabu, Niki Karimi czy Changa Lee.
Błyskotliwa „Pralnia” (czy też „The Laundryman”) tego ostatniego reżysera to świeżutki debiut rodem z Republiki Chińskiej, położonej na Tajwanie. Lee jako przeformułowujący po mandaryńsku koncepcję wisielczego humoru okazuje się wulkanem pomysłów, wzbogacającym tradycyjne kino o samotnym „cynglu”. Nie dość, że pojawiają się duchy, to i „szamanka/szeptucha” Lin Hsiang, a przy okazji femme fatale Ah Gu (Sui Tang) oraz ambitna policjantka. Z pozoru to film zdominowany przez kobiety, których wyraziste epizody są zdumiewająco oryginalne, jednak na pierwszym planie dominuje Bezimienny „Nr 1” (Joseph Chang), grający perfekcyjnego mordercę. Nie dziwią znakomite efekty komputerowe, wpisujące się z konwencję filmu z duchami prześladującymi swego eksterminatora. Film zasługuje na zauważenie z racji przemyconego z premedytacją ogromnego ładunku pytań i odpowiedzi o racje moralne mordowanych i mordujących - oczywiście w mikroskali. Wycyzelowana produkcja tajwańska to przykład ogromnego potencjału filmowego i oryginalności scenariuszowej przy obecnym zalewie wizualnym rodem z Azji.
[video-browser playlist="754353" suggest=""]
Można odnaleźć analogie „Pralni” („The Laundryman”) z belgijską czarną komedią „Człowiek pogryzł psa” nieodżałowanego Rémy'ego Belvaux, opowiadającą o mordercy zabijającym maluczkich - „…płotki - bo jak mówił Ben - za wieloryba wsiądzie ci na kark Greenpeace”. Tam - walońska crime mockumentary, a u debiutującego na Tajwanie Lee - fabularnie wykreowane dramatyczne wykoślawienie eksperymentu naukowego zakamuflowanego jako sprawnie działające przedsiębiorstwo „Niebiańska pralnia”, realizująca płatne „czyszczenie”. Wychowankowie pani psycholog zostali wytrenowani na doskonałych zabójców i (apodyktycznych) rodziców w podeszłym wieku oraz (brutalnego) męża czy (komu by tam szkodzącego) nauczyciela. Piękna właścicielka, eksdoktor psychologii Ah Gu, musi wesprzeć osłabnięcie morale najlepszego ze swych killerów. Problemem Bezimiennego Nr 1 jest nieoczekiwane po latach prześladowanie dniem i nocą przez duchy jego całkiem niedawnych ofiar. Już pierwsze egzorcyzmy zdradzają głębię skalania karmy zabójcy, zaczynającego zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności za nieuchronne… Akcja filmu to maestria pełna zaskakujących meandrów akcji ujawniających kolejne mroki duszy pokrzywdzonych.
Tajwański reżyser sprawnie posługuje się schematem nawiązującym do plecenia i przerywania losów swych bohaterów na wzór nieubłaganych Mojr. Są one zdumiewające, ale w pełni wiarygodne i fascynujące swą świeżością. Realizacja dramaturgiczna, pomysły scenograficzne w pełni wspierały wykreowanie obok siebie światy luksusów i chropowatego zaplecza, gdzie podczas kąpieli w kwasie solnym byli oczyszczani klienci „Niebiańskiej pralni”. Obejrzenie „Pralni” („The Laundryman”) sprawi dużo radości, a film godny jest polecenia nie tylko fanatykom kina azjatyckiego. Liczne choreograficzne i kaskaderskie popisy nadal uatrakcyjniają formułę kina tajwańskiego, rozwijając motywy czarnej komedii.
Odmienny, by nie rzec pop-refleksyjny, był francuski „Strach” Damiena Odoula. To dzieło szokujące naturalizmem wojny, turpistycznym ukazaniem finału transformowania w ciągu 15 lat (inni mówią o 50 dniach, drudzy o 45 latach) Europejczyków fin de siecle’u w pełne nienawiści maszyny do zabijania. Fabuła koncentruje się na losach kolegów z liceum zaciągających się do jednej kompanii bezimiennego pułku piechoty. Refleksyjny i dumający wewnętrznie Gabriel sądzi, jak wszyscy ochotnicy, że na Boże Narodzenie będzie po wszystkim. Akurat reżyser zaoszczędził bohaterom „Strachu” masakr w letnich i jesiennych bojach na terenie Lotaryngii i Szampanii, walk nad Marną - początkowo pluton jednej kompanii bezimiennego pułku tylko maszeruje, obserwując obszarpanych rannych wracających z pierwszej linii frontu. Brutalna prawda wojny uświadamia młodzieńcom, dokąd trafili. Filmowcom nie udało się podkreślić absurdu i głupoty dowództwa francuskiego sprzed stu lat. Żołnierze l'armée française byli całkowicie pozbawieni kamuflażu!
Widać to w ich mundurach w licznych scenach „Strachu”, gdy musieli walczyć w granatowym płaszczu wz. 1877, czerwonych spodniach wz. 1867 i kepi wz. 1884 - kolorach obowiązujących od 1829 roku. Stanowili znakomity cel dla niemieckich Maximów MG08, które rozsiekły też pluton Gabriela. Nieudane próby wprowadzenia uniformów maskujących torpedowali malarze bataliści Edouard Detaille i Georges Scott w ministerstwie wojny. Artyści nie akceptowali dopuszczenia również lekkiego kasku, bo dzięki „Pickelhauben” żołnierze wyglądaliby „po niemiecku”. Realia wojny wymusiły na Francuzach nieznaczną poprawę, co sprawiły szaro-błękitne mundury uzupełnione o archaiczne hełmy Adrian wz. 1915. Widać to w drugiej części filmu po powrocie Gabriela na front z rekonwalescencji szpitalnej (te same uniformy miała „błękitna” Armia Hallera).
Cały czas najbliższym towarzyszem francuskiej piechoty i Gabriela był przestarzały karabin powtarzalny Lebel wz. 1886/1893 - o klasę gorszy od niemieckiego Mausera Karabiner 98. O dziwo nie widać w ogóle w kadrach ani ciężkich karabinów maszynowych - skomplikowanych i zawodnych St Etienne Mle 1907, o niebo lepszych Hotchkissów Mle 14 czy lekkiego Chauchata Mle 1915 - mogących wspierać Gabriela na przedpolu podczas kolejnych bezsensownych walk o okop broniony przez czyniące jatki hekatomby w kwiecie młodzieży europejskiej Maximy: niemieckie MG08 i MG 08/15 (podobnie jak też w innych wariantach: brytyjskie 0,303 cala Vickers, rosyjskie 7,62 mm Maxim wz. 1910). Poza tymi brakami rekwizytorskimi Odoul prześlizgnął się nad Inferno Verdun autorstwa późniejszego zdrajcy, marszałka Philippe’a Pétaina. Fabuła pominęła milczeniem Bunt Armii Francuskiej w 1917 roku po klęsce w bitwie pod Aisne oraz pyrrusowych ofensywach gen. Roberta Nivelle'a przełomu lat 1916-1917, które przyniosły za sobą śmierć kolejnych setek tysięcy żołnierzy francuskich. Wówczas generałowie wydali 554 wyroki śmierci, z których plutony egzekucyjne wykonały 49 - jeden z nich pokazały niegdyś „Ścieżki chwały” Stanleya Kubricka. Bunt wycieńczonych żołnierzy dywizji miał ogromne znaczenie dla dalszego prowadzenia wojny. Nowy szef sztabu armii francuskiej, wspomniany gen. Pétain, dla podniesienia morale wśród żołnierzy zaprzestał atakowania Niemców, przez co żołnierze francuscy prowadzili jedynie działania defensywne prawie do końca 1917 roku, a później ponieśli kolejne klęski na wiosnę 1918 roku. Na koniec „Strachu” widzimy radosny finał jesieni, który wówczas dał też paroksyzm wolności Polsce.
Gabriel będzie świadkiem i uczestnikiem absurdalnej rzezi wojny pozycyjnej cztery koszmarne lata piekła na ziemi potęgowanego przez broń maszynową, artylerię i gazy trujące. Narrację wspierają fragmenty listów zmieniającego się Gabriela do jego wytęsknionej Marguerite, coraz bardziej nieobecnej, nie tylko brakiem odpowiedzi - co zmieniałoby się formułę „Strachu”. Wojna o okopy staje się też czasem refleksyjnej podróży wewnątrz swego traumatyzowanego umysłu, odkrywającego własne człowieczeństwo (czytaj defetyzm, który za 20 lat oddadzą słowa „Pourquoi mourir pour Dantzig? - Dlaczego musimy umierać za Gdańsk?”). Okrągła rocznica dumnego nadęcia mocarstw europejskich i psychotycznego wytracania milionów, wzajemnego wyniszczania oraz grabienia w I wojnie światowej skłoniła reżysera do nieco poetyckiego eksplorowania okopów, odsłaniającego ówczesne objawy posttraumatic stress disorder (zespół stresu pourazowego) u francuskich żołnierzy. PTSD nie ominęło Gabriela i jego kolegi Ferdinanda, grającego w znakomitym epizodzie (hołd dla Celine’a?). A na zakończenie tego opisu warto przywołać słowa kontrowersyjnego poety Ezry Pounda: „Największym problemem nowoczesnych wojen jest to, że nie dają szansy na zabicie właściwych ludzi” - w „Strachu” mogące odnosić się do Generała Pupy, odtwarzanego przez Nègre’a, lub innych podobnych dowódców, zdobywających swe Legie Honorowe na karkach tysięcy, jeśli nie dziesiątek tysięcy nieszczęśników z francuskiej piechoty uczestniczących w krwawych ofensywach 1914-1918.
Wieczorny dokument „Deep Web” opowiadał o sprawie przemilczanej czy raczej zmodyfikowanej przez mainstreamowe media. Niedawno nie pojawiało się za dużo informacji w „zgoogle'owanym” web-świecie o jednym z najważniejszych wydarzeń odnoszących się do alternatywnej cyberprzestrzeni, aktywnej w Darkside i opartej na wyszukiwarce Tor. Filmowiec Alex Winter wykazał, że sprawa Rossa Williama Ulbrichta (swoją drogą okropne nazwisko - dla tych, którzy nie pamiętają, tak nazywał się szef niemieckiej kompartii przed Erichem Honeckerem - Walter Ulbricht). Kwestia 30-letniego przedsiębiorcy uznanego przez FBI za „Dread Pirate Roberts” została częściowo zmistyfikowana przez Biuro w 2013 roku. Ów idealista - skrajny libertarianin - miał być według niepotwierdzonych ustaleń „federałów" właścicielem Silk Road - internetowego serwisu, gdzie jako twórca zgodził się, co gorsza - ku swemu nieszczęściu, na sprzedawanie nielegalnych używek, w tym narkotyków, za wirtualną walutę Bitcoin. Filmowcy potwierdzili niewykorzystanie i nieuwzględnienie w sądzie wielu dokumentów i zeznań świadczących na korzyść „Dread Pirate Roberts”, którym niekoniecznie mógł być tylko Ulbricht. Widza mogą zdumieć metody stosowane wobec człowieka (odnośnie 4. poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych), który wzorem Prometeusza rzucił wyzwanie establishmentowi. Dożywocie bez prawa do ubiegania się o apelację - „dura lex sed lex” odpowiada przykuciu do skał Kaukazu. Początek filmu przenosi nas do niedawnych czasów narodzin cyfrowych anarchistów-hakerów (Cyberpunks) z początków lat 90. XX w. Zaistnienie w alternatywnym necie wyszukiwarki Tor umożliwiło zachowanie anonimowości użytkownikom alternatywy. Narratorem filmu został Keanu Reeves, przejęty losem twórcy Silk Road.
Dzień festiwalowy należał do udanych i poszerzył wiedzę o możliwościach młodych filmowców podejmujących frapujące tematy.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat