Wolverine musi umrzeć
Zdjęcia do filmu The Wolverine 2 już ruszyły, a wszyscy fani tytułowego bohatera zastanawiają się, jaki los spotka ich ulubieńca. W tym tekście staramy się więc rozważyć dwie kwestie. Po pierwsze: za co kochamy Rosomaka? Po drugie: dlaczego, mimo naszej miłości, za rok najpewniej będziemy stać nad jego filmowym grobem? Odpowiedzi są bardziej skomplikowane, niż moglibyśmy sobie to wyobrazić.
Przypominamy ten tekst stworzony kilka miesięcy temu, bo czas ku temu najwyższy – premiera filmu Logan zbliża się wielkimi krokami i tematy w nim podjęte stają się coraz aktualniejsze (przyp. red.)
W 2000 roku Polska nie była jeszcze w Unii Europejskiej, Pluton nadal krążył wokół Słońca jako pełnoprawna planeta, w rodzimej telewizji debiutowały Pokemony, nad Atlantykiem rekordy prędkości biły samoloty typu Concorde, a 10-letnią Jennifer Lawrence bardziej zaprzątała kwestia doboru fryzury w szkole, niż utrzymania równowagi na scenie w czasie odbierania Oscara. Minęło 16 lat, które zostały zdefiniowane przede wszystkim przez światową wojnę z terroryzmem, przybierający na sile rozwój technologiczny (z portalami społecznościowymi na czele) i ogromne przeobrażenia ekonomiczne w globalnej skali. Niektóre rzeczy są dokładnie takie same jak w roku 2000, abstrahując od wszelkich zmian pojawiających się z biegiem czasu: prezydentem Rosji nadal jest Władimir Putin, na małym ekranie, wśród polskich matek, żon, kochanek i wielu mężów, wciąż króluje M jak miłość, a Francesco Totti nieustannie zdobywa bramki dla AS Roma. Dla fanów komiksów i ich filmowych adaptacji istnieje od 16 lat jeszcze jeden constans, stała niepodważalna: w rolę Wolverine’a wciela się Hugh Jackman.
Przemijanie w świecie superbohaterów przypomina raczej mechanizm czerpiący z bogatej filozofii Wschodu niż z religijnych koncepcji judeochrześcijańskich. Mniej lub bardziej kanonicznie padali najwięksi: Batman (choć ten nie do końca „padł”, jedynie na chwilę w komiksowym uniwersum Bruce Wayne został zastąpiony przez Dicka Graysona), Superman (tutaj napotykamy przykład wskrzeszenia postaci po śmiertelnej walce z Doomsdayem), Spider-Man, Hal Jordan jako Green Lantern, Kapitan Ameryka czy Flash. Każdy z nich powracał jednak na karty powieści graficznych jeszcze silniejszy, jakby żywcem włożony w rozważania z hinduskiej świętej księgi, Bhagawadgity: „Jasność tysiąca słońc, rozbłysłych na niebie, oddaje moc Jego potęgi. Teraz stałem się Śmiercią, niszczycielem światów”. Tego samego cytatu miał użyć szef projektu Manhattan, Robert Oppenheimer, po przeprowadzeniu pierwszego udanego testu bomby atomowej na pustyni nieopodal Albuquerque w Nowym Meksyku. 70 lat później w fikcyjnym świecie Breaking Bad wyzionie tu ducha Walter White, heros metamfetaminy, zwany też „Heisenbergiem” na cześć naukowca, który swoimi badaniami walnie przyczynił się do stworzenia broni jądrowej. Fikcja i rzeczywistość od zawsze wchodziły i zawsze już będą wchodzić ze sobą w karkołomny, absurdalny taniec, przy czym w komiksowym świecie jego kroki zdają się być dyktowane bardziej przez rytm kołowrotu narodzin i przemijania, znany z wierzeń Wschodu, niż przez partię szachów Antoniusa Blocka ze Śmiercią, najważniejszy motyw Siódmej pieczęci Bergmana.
Wolverine nigdy nie musiał zmagać się z chorobami tego świata dzięki swoim nadludzkim mocom samoleczenia. Mimo to, zgodnie z pradawną buddyjską prawdą, całe jego życie było cierpieniem. Można naliczyć kilka genez tej postaci, jednak w każdej z nich odciśnięto wielkie piętno na życiu Logana. Przyszedł na świat jako bękart pod koniec XIX wieku w którejś z kanadyjskich wiosek, w tragicznych okolicznościach stracił swoją rodzinę, był poddawany okrutnym eksperymentom biologicznym, które stworzyły z niego bestię. Nie wiodło mu się ani materialnie, ani emocjonalnie. Na kartach komiksu Incredible Hulk vol. 1 #181 w 1974 r. został powołany do istnienia jedynie jako przeciwnik Zielonej Bestii, robiąc jej za niezwykle usłużny worek treningowy. Dopiero 8 lat później nie kto inny jak Frank Miller, w serii Wolverine vol.1 #1–4, włożył w usta Logana sławetne zdania: „Jestem Wolverine. Jestem najlepszy w tym, co robię. Lecz to, co robię, nie jest zbyt ładne.”, kreśląc tym samym nowe otwarcie w publicznym odbiorze tego herosa. Rosomak stał się twardym bohaterem rodem z prawicowej części sceny politycznej, która w tym czasie przeżywała rozkwit dzięki Ronaldowi Reaganowi. Był już nie tyle odpowiedzią na antyrządowe nastroje w amerykańskiej kulturze popularnej, narosłe wokół protestów związanych z wojną w Wietnamie i aferą Watergate, co kwintesencją przywódcy walki z Imperium Zła, którego mianem Reagan określał Związek Radziecki.
Gdy w 2000 roku Hugh Jackman wcielał się po raz pierwszy w rolę Wolverine’a, zapewne nie przypuszczał, że przyjdzie mu spędzić z tą postacią 17 lat swego życia, licząc do zapowiedzianej na przyszły rok premiery ostatniego filmu o Loganie. W świecie filmowych herosów są to całe wieki; Robert Downey Jr. ze swoim stażem w roli Iron Mana na tle Jackmana jawi się jako młokos i zapewne nigdy nie pobije rekordu australijskiego aktora z jednego powodu: w produkcjach superbohaterskich wdrażany zostaje plan odmładzania postaci, czego najlepszym przykładem są dwa ostatnie filmy z sagi X-Men. Symptomatyczna w tym aspekcie jest scena z Pierwszej klasy, gdy Profesor X i Magneto chcą zwerbować do swojego przedsięwzięcia siedzącego przy barze Logana, słysząc w odpowiedzi krótkie: „Pieprzcie się”. To nie tylko credo Wolverine’a, ale zapewne także Jackmana w swoim stosunku do dalszego angażowania go do tej roli. A przecież Leonard Nimoy jako Spock pojawił się w Teorii wielkiego podrywu 46 lat od momentu zagrania tej postaci po raz pierwszy…
Logana w wydaniu Jackmana nie lubimy wyłącznie dlatego, że innego nie znamy. To „swój chłop”, awanturnik, ale „do rany przyłóż”, wyalienowany przez społeczeństwo samotnik, którego ścieżki chcielibyśmy odkryć, przy okazji zapraszając go na piwo. Australijski aktor tylko podtrzymuje nas w tym stosunku: w zapowiedzianym na przyszły rok filmie, podsumowującym dla kinowego świata postać Wolverine’a, chce zrobić gest w stronę fanów, prosząc ich o przesyłanie pomysłów na zasadzie: „Co jeszcze chcielibyście zobaczyć?”. Choć nie znamy jeszcze fabuły nadchodzącego dzieła, wiele wskazuje na to, że zostanie oparta ona na komiksie Staruszek Logan, wydanym w Polsce w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. W postapokaliptycznej Ameryce ginie większość superbohaterów, a Wolverine zostaje pacyfistą, żyjącym monotonnie na wsi wraz ze swoją rodziną i próbującym przetrwać do pierwszego każdego miesiąca. Gdy sprawy przyjmują dramatyczny bieg, Logan dostaje propozycje przetransportowania pewnego dobra, jednak w tym celu musi przemierzyć całą podupadłą Amerykę. W komiksie być może najzdolniejszego współczesnego scenarzysty, Marka Millara, i rysownika Steve’a McNivena, uderza wizja świata, która przeplata w sobie zdeformowany krajobraz Mad Maxa z panoszącym się wszem wobec bezprawiem rodem z Unforgiven Clinta Eastwoooda. Wolverine jako ostatni sprawiedliwy wydawałby się najlepszą możliwą opcją, jednak jeszcze jeden komiks może namieszać w kształcie scenariusza nadchodzącego filmu: wydana w 2014 r. seria Death of Wolverine. Pomysł dla laika powieści graficznych absurdalny, bo jeszcze wątpliwie okraszony faktem, że następczynią Logana okazała się jego córka.
Komiksowy Wolverine stał się już „śmiercią, niszczycielem światów”; lada moment ten sam los może spotkać jego filmową wersję. Zrozpaczonym wizją ewentualnej straty należy przypomnieć, że świat superbohaterów nie znosi próżni i relatywnie szybko wskrzesza zmarłych, w tej czy innej formie. Odejście herosa zawsze będzie problematyczne, gdyż odbiera – jak w przypadku Logana – taką wizję pewnej części popkultury, z którą obcowaliśmy już od lat dziecięcych. Rzeczywistość bez Wolverine’a zapewne znów przeobrazi się w fikcję, która zaserwuje nam ponowne nadejście filmowego Rosomaka, być może także (choćby gościnny) powrót Hugh Jackmana do tej roli po 2017 roku. Wszak całe życie Logana było i będzie cierpieniem. Mając to na uwadze, za kilka miesięcy, odpalając cygaro i siadając samotnie przy barze z bojowym nastawieniem do rzeczywistości, stwórzmy epitafium, requiem dla naszego przyjaciela z komiksowej i kinowej sagi. Dla staruszka, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. W naszej świadomości on będzie przecież już na zawsze.
Źródło: zdjęcie główne: Ben Rothstein.
Co o tym sądzisz?