Powrót Zombie apokalipsy, najlepiej sprzedającej się polskiej gry na świecie. Ponad 5 milinów sprzedanych sztuk. Sądzili, że udało się im przeżyć, że znaleźli schronienie na okręcie wojskowym. Nie spodziewali się, że będą zmuszeni walczyć o przetrwanie… na innej wyspie – Palanai. Dead Island Riptide bierze wszystko za co gracze pokochali Dead Island i dodaje jeszcze więcej głębi w rozgrywce i fabule. Z nowym systemem komunikacji w trybie coop, nowymi rodzajami zombie, wymagających zupełnie innych technik walki oraz zupełnie nowym bohaterem Riptide. [opis dystrybutora]
Premiera (Świat)
26 kwietnia 2013Premiera (Polska)
23 kwietnia 2013Gatunek:
Gra akcji, FPPDeveloper:
TechlandPlatforma:
PS3, PC, Xbox 360Wydawca:
Polska: Techland Świat: Deep Silver/Koch Media
Najnowsza recenzja redakcji
Jeśli w światowej branży gier komputerowych mówi się o Polakach, to przeważnie w kontekście „Wiedźmina” studia CD Projekt oraz… studia Techland, które jest autorem serii „Dead Island”. O tym, że w kraju nad Wisłą powstają świetne gry nikogo nie trzeba przekonywać. Nie jest ich niestety dużo, ale są to tytuły na tyle wyraziste, że potrafią zainteresować graczy na całym świecie. Taką właśnie produkcją był wydany jesienią 2011 roku „Dead Island”. Wokół tytułu wytworzyła się potężna internetowa kampania wiralowa, za sprawą niesamowitego zwiastuna, zapowiadającego nowy tytuł wrocławskiego studia. Istotne jest jednak to, że gra przekonała do siebie graczy. Pięć milionów sprzedanych egzemplarzy mówi samo za siebie, dlatego też nie dziwi, że Techland postanowił stworzyć kontynuację w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Przy Dead Island Riptide najlepiej będą bawić się gracze, którzy mają za sobą zaliczoną pierwszą część. Powód jest prosty – Riptide zaczyna się w tym samym miejscu, w którym skończyła się „jedynka”, a ciągłość fabularna jest tutaj bardzo wyraźna. Nie mam zamiaru unikać spoilerowania, bo jeśli nie graliście w pierwszą część to i tak, na samym początku „Riptide”, obejrzycie skrót wydarzeń z „Dead Island”. To oznacza, że gracze mogą wcielić się w tych samych bohaterów (istnieje nawet możliwość zaimportowania save’a z „jedynki”), a i teren akcji nie różni się szczególnie od pamiętnej wyspy Banoi, bowiem tym razem trafiamy na… sąsiadującą z nią Palanai, która należy do tego samego archipelagu. Jak nie trudno się domyślić – tam również rozprzestrzeniła się zaraza przemieniająca ludzi w zombie.
Cofnijmy się jednak do samego początku. Czwórka dzielnych bohaterów z „Dead Island” transportowana jest helikopterem na statek, gdzie jednak nikt nie wita ich z otwartymi ramionami. Teoretycznie odporni na wirus przemieniający w zombie, traktowani są jako zagrożenie i zmuszeni do przejścia licznych badań. Zaraza dosięga jednak statek, na którym się znajdują, a jego załoga zostaje przemieniona w nieumarłych. W tym właśnie miejscu rozpoczyna się pierwszy grywalny fragment Riptide, czyli prolog w wersji dosyć nietypowej, bo nie brakuje w nim strzelania, co nie jest przecież standardem „Dead Island”.
[image-browser playlist="591815" suggest=""]
©2013 Techland
Tuż przed rozpoczęciem rozgrywki (o ile nie importowaliśmy save’a) stajemy przed trudnym wyborem postaci. Do czterech znanych twarzy (Xian Mei, Sam B, Logan, Purna) dołączył John Morgan – były komandos i ekspert od sztuk walki. Ja jednak, podobnie jak w pierwszej części, postawiłem na zwinną, skoczną i świetnie posługującą się wszelkiego rodzaju ostrym orężem Xian Mei. Niestety podczas prologu ani razu w moje ręce nie wpadła broń siekana. Stało się to dopiero w pierwszym rozdziale. Sam wybór stylu gry jest dosyć iluzoryczny, bo w trakcie samej rozgrywki przyjdzie nam zarówno korzystać z kija bejsbolowego, młotka, pistoletu, czy shotguna. Mimo to, mi osobiście najwięcej radochy sprawiały bezpośrednie starcia z użyciem np. strażackiego toporka.
W Riptide powracają niezawodne stoły, przy których każdą naszą broń możemy naprawić, ulepszyć, bądź zmodyfikować. Szczególnie w początkowej fazie gry wypatrujemy ich z utęsknieniem, bo niezbyt rozwinięta broń bardzo łatwo się niszczy i w walce z zombie przestaje być skuteczna. Dobrze jest więc nosić przy sobie po kilka tasaków, czy innych noży. W dalszej części gry jest już zdecydowanie lepiej, bo udaje nam się znaleźć bardziej trwałe przedmioty do eksterminacji zombie. Moim faworytem przez sporą część gry był zadający potężne obrażenia szpadel, który dodatkowo ulepszony o zadawanie ognistych obrażeń siał postrach wśród często bezradnych zombie. Oczywiście wszelkie prace przy stołach kosztują, a należy pamiętać, że tylko systematyczne wykonywanie misji pobocznych pozwoli nam zarobić tyle, by móc cały czas być wyposażonym np. w apteczkę. Mimo to, zdecydowaną większość kasy zarobionej na głównych i dodatkowych questach wydawałem na modyfikację sprzętu, bo odpowiednie uzbrojenie, liczące czasem po kilka sztuk, to podstawa do przetrwania na Palanai.
Choć obie wyspy należą do tego samego archipelagu, da się wśród nich znaleźć pewne różnice. Palanai to teren znacznie bardziej dziki, mniej ucywilizowany, a przynajmniej takie sprawia wrażenie przez pierwszych kilka godzin rozgrywki. Brakuje tutaj piaszczystych plaż, leżaków przygotowanych dla turystów, basenów, barów, czy w końcu luksusowego hotelu z pierwszej części gry. Nie ma też asfaltowych dróg i charakterystycznych serpentyn. Klimat jest nieco inny, znacznie cięższy. Palanai to tereny bardziej podmokłe, gdzie często przychodzi nam się przemieszczać łodzią. Podróże samochodami terenowymi też są przyjemne, ale tym razem poruszamy się głównie po szutrowych drogach. Oczywiście istnieje też możliwość szybkiego podróżowania. I to bardzo szybkiego, bo gra nawet nie potrzebuje doczytywać fragmentu mapy, tylko w ciągu dwóch sekund teleportuje gracza w określone miejsce.
[image-browser playlist="591816" suggest=""]
©2013 Techland
Jako że Riptide to kontynuacja wydarzeń z „Dead Island”, twórcy gry postanowili nieco ułatwić nam rywalizację z hordami zombie. Grę zaczynamy bowiem na piętnastym poziomie doświadczenia i tylko od nas zależy, w jaki sposób rozdysponujemy udostępnione punkty umiejętności. Można postawić na balans pomiędzy przetrwaniem, a walką lub samodzielnie rozdzielić punkty pod dostępne drzewka umiejętności. Poza wspomnianą walką i przetrwaniem, osobne drzewko odpowiedzialne jest za tryb furii, w którym to nasza postać zmienia się w maszynę do zabijania i gradem ciosów przebija przez hordy nieumarłych. Furia robi wrażenie i można ją uznać za fajny dodatek, ponieważ „nabicie” paska odpowiedzialnego za jej uruchomienie trwa bardzo długo.
Fabularnie Dead Island Riptide nie powala, ale oparty jest na solidnych i konkretnych podwalinach z pierwszej części gry. Misje z głównego wątku potrafią zaciekawić w jego dalszej fazie, gdy w końcu zmienimy nieco otoczenie. Początek może wydawać się monotonny, ale z każdym kolejnym zadaniem jest ciekawiej. W produkcji znalazło się oczywiście mnóstwo zadań pobocznych. Są one stosunkowo zróżnicowane, ale czasem zdarzają się zabawne duble, gdy podczas przejażdżki samochodem musimy uratować dwóch różnych facetów, którzy uciekając przed hordą zombie, wdrapali się na swoją przyczepę kempingową. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że oba questy dzieli na mapie kilkaset metrów i umiejscowione są przy głównej drodze prowadzącej do wioski. W zależności od liczby wykonywanych zadań pobocznych Dead Island Riptide to gra na około 10-15 godzin. Wynik wystarczający w zupełności do tego, by nacieszyć się eksterminacją zombie na różne możliwe sposoby.
Co warte podkreślenia – „Riptide” jest grą trudną, szczególnie dla pojedynczego gracza. Walka z hordą zombie, otaczającą nas z każdej strony bardzo często kończy się zgonem. Na szczęście po śmierci nie musimy wczytywać save’a z wcześniejszym stanem gry (a właściwie autosave’a), tylko odradzamy się kilkanaście metrów dalej, by jeszcze raz próbować przejść dany fragment. Jest to pewne uproszczenie, ale wydaje się być sensowne. Bo „Riptide” to naprawdę wymagający tytuł szczególnie dla pojedynczego gracza.
[image-browser playlist="591817" suggest=""]
©2013 Techland
Na szczęście nikt nie karze nam grać w Dead Island Riptide samemu. Od tego jest bowiem tryb kooperacji, w końcu (!) pozbawiony wszystkich błędów z pierwszej części gry. W czteroosobowych zespołach jest znacznie łatwiej, mimo tego, że przeciwnicy również zyskują wówczas na sile. Co ważne – gra sama dopasowuje nam innych graczy, którzy przechodzą dokładnie ten sam fragment głównego wątku fabularnego co my. Nie ma problemów z połączeniem, nie spotkałem się również z żadnymi lagami. Mało tego – granie w grupie ma sens, a zwłaszcza w kumatej grupie. Bardzo często naszym zadaniem jest transportowanie jakiegoś ciężkiego przedmiotu w określone miejsce. W pojedynkę jest to prawie że niewykonalne, jeśli nikt nas nie osłania. Zawsze lepiej mieć jednego kumpla przed, a drugiego za sobą, bo zombie nieraz atakują z taką wściekłością, że brakuje czasu, by odłożyć przedmiot, który targamy ze sobą i sięgnąć po maczetę.
Tryb współpracy przydatny jest również podczas nowego rodzaju zadań, w których naszym zadaniem jest obrona baz przed atakującą hordą zombie. Do zabarykadowania wejść używamy konkretnego sprzętu, ustawiamy działka, pułapki i czekamy. Samodzielne wykonanie takich misji jest niezwykle ciężkie, bo trudno jednej osobie „obstawić” wszystkie wejścia do danego terytorium. Cztery osoby odpowiednio rozmieszczone sprawiają, że zombie nie mają szans i misja kończy się sukcesem.
Pod względem oprawy audiowizualnej czuć niewielki postęp w porównaniu do „Dead Island”. Należy jednak wziąć pod uwagę, że tereny, po których przychodzi nam się poruszać, szczególnie w początkowej fazie gry, nie są tak malownicze i bajkowe, jak podczas spacerowania po plaży Banoi. Barwy, mimo tego, że nieco ciemniejsze i „brudniejsze” nadal są wyraziste. Wrażenie to dodatkowo potęgują zmienne warunki pogodowe. W ciągu kilku chwil piękne niebieskie niebo zostaje przesłonięte szarymi chmurami, a nad Palanai zaczyna padać rzęsisty deszcz. Tekstury są jednak dopracowane, wygląd zombie potrafi przerazić i nie natrafiłem na jakieś rażące niedoróbki graficzne w stylu przenikania obiektów, czy też ich lewitacji.
Na rewolucję w wykonaniu Techlandu przyjdzie jeszcze czas, zapewne po premierze nowej generacji konsol. Dead Island Riptide to ewolucja w dobrym kierunku. Otrzymaliśmy dopracowany produkt, pozbawiony irytujących błędów, którego jedyną wadą wydaje się być brak wyrazistych innowacji, które zainteresowałyby graczy świetnie zaznajomionych z poprzednikiem. Niemniej jednak każdy, kto przeszedł „Dead Island” powinien też zagrać w jej kontynuację, samemu lub ze znajomymi. Dobra rozrywka gwarantowana.
PLUSY:
+ ogromna przyjemność płynąca z eksterminacji zastępów zombie
+ broń siekana nadal daje masę frajdy
+ poprawione wszystkie błędy poprzednika
+ wysoki poziom trudności, zmuszający do współpracy z innymi graczami
MINUSY:
- brak wyrazistych innowacji
Grę do recenzji w wersji na PlayStation 3 dostarczył wydawca.