„12 małp”: sezon 1, odcinek 4 – recenzja
Wiecie, co świadczy o tym, że "12 małp" to naprawdę dobry serial ze sporym potencjałem? To, że nawet jego fabularne zapychacze ogląda się z dużą przyjemnością. Widać, że twórcy mają fajną wizję na tę produkcję i najlepsze jeszcze przed nami.
Wiecie, co świadczy o tym, że "12 małp" to naprawdę dobry serial ze sporym potencjałem? To, że nawet jego fabularne zapychacze ogląda się z dużą przyjemnością. Widać, że twórcy mają fajną wizję na tę produkcję i najlepsze jeszcze przed nami.
„12 małp” ("12 Monkeys") musi szukać publiczności i ugruntować swoje miejsce w ramówce stacji Syfy. Cóż, to nic nowego, niemal każdy nowy serial musi przebyć podobną drogę. Tym razem jest jednak trochę trudniej, bo porównań do filmu Terry’ego Gilliama nie dało się uniknąć, a ten był dziełem wybitnym, więc poprzeczka była zawieszona wysoko. I prawda jest taka, że mało kogo obchodziło, iż telewizyjna wersja podąża własnymi ścieżkami, a oryginałem jedynie się inspiruje. Adaptacjom zawsze trudniej jest wykrystalizować swoją własną tożsamość. "12 małp" robi to jednak (na razie) znakomicie i wypada tylko mieć nadzieję, że dotychczasowa - nieporywająca - widownia do pary z wynikami z nagrywarek zagwarantuje 2. sezon. Już teraz bowiem widać, że serial na to zasługuje.
Scenarzyści skupili się w „Atari” na postapokaliptycznym świecie, bawiąc się motywem retrospekcji i czasowych paradoksów. Nie poświęcili zbyt wiele miejsca głównemu wątkowi, ale i tak wyszedł z tego bardzo przyjemny filler, który rozwija postaci Cole’a i Ramsego oraz przedstawia wyrazistego antagonistę, który będzie zagrażał siedzibie naszych bohaterów i znajdującej się w niej maszynie czasu.
Trzeba pochwalić twórców za to, że nie skupiają się jedynie na poszukiwaniu wirusa i ratowaniu ludzkości, ale podejmują próby opowiedzenia historii bardziej osobistych. „12 małp” potrafi w jednej chwili poruszać się w schemacie produkcji stricte rozrywkowej, by na moment się zatrzymać i dać aktorom możliwość wykazania się w scenie spokojniejszej i zmuszającej do refleksji. Szczególnie Kirk Acevedo (Ramse) spisał się tutaj znakomicie i przypomniał sobie, jak kiedyś aktorsko brylował w „Oz” stacji HBO.
[video-browser playlist="660425" suggest=""]
Świetnie wypadł znów motyw podróży w czasie, a Cole’owi po raz pierwszy groziło spotkanie samego siebie. Pamiętamy dobrze, do czego doszło w pilocie z tymi samymi zegarkami z odrębnych linii czasowych. Ciekawe, co stanie się, gdy w centrum podobnej reakcji znajdą się ludzie. Poznaliśmy też wycinek z przeszłości Jamesa i jego początki w West 7. Bardzo dobrze wypadł Deacon jako nowy czarny charakter.
To ważne, że scenarzyści budują dwa światy przedstawione – zarówno ten w 2015, jak i ten w 2043 roku. Widz może poczuć się, jakby oglądał dwa zupełnie odmienne seriale w jednym. Punktem wspólnym jest tu Cole, ale lokalizacje, postacie drugoplanowe, antagoniści i ich motywacje – to wszystko się od siebie różni i dlatego „12 małp” nie ulega stagnacji i ma swobodę w rotacji oraz eksplorowaniu wielu ciekawych wątków. W przyszłym tygodniu wrócimy zapewne na dłużej do 2015 roku i szukać będziemy Nocnego Pokoju. Czas też chyba, aby znów pojawiła się charyzmatyczna Emily Hampshire jako Jennifer Goines. Za nią zaś podąży Tom Noonan, który stworzony jest do grania socjopatycznych złoczyńców.
Czytaj również: Amanda Schull: „Tworzymy kompletnie inne doświadczenie” – wywiad z gwiazdą „12 małp”
„12 małp” to niesamowicie pozytywne zaskoczenie sezonu 2014/2015, szczególnie mając na uwadze to, jak rozczarowująco radzą sobie telewizyjne produkcje science fiction w ostatnich latach. Może i serial bazuje na filmie, ale nie da się ukryć, że to bardzo przyjemny powiew świeżości. Oby tak dalej.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat