„12 małp”: sezon 1, odcinek 9 – recenzja
"12 małp" pokazuje dobry i przemyślany pomysł na fabułę, który owocuje wciągającą historią. Co prawda widać pewne niedociągnięcia, ale jak to się dobrze ogląda!
"12 małp" pokazuje dobry i przemyślany pomysł na fabułę, który owocuje wciągającą historią. Co prawda widać pewne niedociągnięcia, ale jak to się dobrze ogląda!
"12 Monkeys" w kolejnym odcinku dzieli rozwój akcji na trzy odrębne wątki, dzięki czemu można odnieść wrażenie, że oglądamy trzy odrębne seriale. Każda historia ma znaczenie, poszerza naszą wiedzę o bohaterach oraz aktualnym rozwoju fabularnym i - co najważniejsze - dostarcza emocji.
W serialu tym może się podobać to, że w pilocie twórcy nie bawili się w przydługi wstęp i od razu rzucili widza w wir akcji. Teraz mogą sobie pozwolić na retrospekcje i przedstawić okoliczności pojawienia się Cole'a i Ramsego w bazie Jones. Obserwujemy, jak dochodzi do ich współpracy i kto tutaj miał największy wpływ na decyzję bohatera. To zdecydowanie działa w 9. odcinku, ponieważ ubogaca nam ten duet, pozwala lepiej zrozumieć relacje postaci i uwierzyć w ich więź.
Retrospekcje mają kluczowe znaczenie dla wydarzeń w teraźniejszości po powrocie Cole'a. Pozwalają widzom zobaczyć, jak najlepsi przyjaciele się od siebie oddalili i jak wydarzenia ich zmieniły. Nie są już tak blisko i to czuć w ich rozmowie przed maszyną czasu. Gdzieś ta więź się rozprysła, gdy priorytety obu uległy zmianie. Zostaje to pokazane fajnie, ciekawie i wiarygodnie.
[video-browser playlist="672486" suggest=""]
Perypetie Cole'a w 2017 roku udowadniają widzom, że do rozwiązania zagadki plagi jeszcze daleko. Jest tutaj wiele dobrych momentów, które zmuszają do zadania masy pytań. Szczególnie do zastanowienia się zmuszają słowa Cassandry, która wyjawiła, że widziała się z Cole'em z dalszej przyszłości. Takie zawirowania w czasie wprowadzają przyjemne zamieszanie w serialu i pozytywnie wpływają na jakość historii. Ne przekonuje mnie tylko scena śmierci Cassandry - czegoś w niej brak, kompletnie tego nie czułem, a widzowie powinni w tym momencie odczuć coś bardzo wyraźnie. Poza zasugerowaniem zbliżenia się Cole'a do Cassandry emocji w tym niewiele.
W 2043 roku w końcu dochodzi do walki o źródło zasilania, niestety wywołuje ona mieszane odczucia. Z jednej strony widzimy fantastyczną scenę rozmowy Jones z Fosterem, która ma w sobie sporo subtelności i dużą niespodziankę. Lubię, gdy twórcy nie owijają w bawełnę i przechodzą tak bezceremonialnie do rzeczy. Z drugiej jednak całokształt ataku jest przesadzony i głupi. Czy naprawdę trzeba było wszystkich zabić? W końcu mieli po swojej stronie dowódcę wojskowych, pod którego rozkazami służyli ludzie ze Szpicy, dlaczego więc nie rozwiązano tego inteligentniej? Dostajemy sztuczną dramaturgię i sceny akcji wciśnięte na siłę. To pozostawia po sobie niestety marne wrażenie.
Najjaśniejszym punktem odcinka jest końcowy twist z Jones. Wyjawienie widzom faktu, że Foster w istocie miał działające lekarstwo na wirusa, jest olbrzymim zwrotem akcji, który zmienia tak naprawdę spojrzenie na misję Cole'a oraz na Jones. Wiemy dokładnie, dlaczego ona to robi, i można zrozumieć jej osobiste pobudki. Można też chyba założyć, że prędzej czy później ta mistyfikacja wyjdzie na jaw i Cole dowie się, że jego misja nie jest jedyną nadzieją na przyszłość. Dobry pomysł z wielkim potencjałem na rozwój.
Czytaj również: Powstanie film science fiction oparty na komiksie „Chrononauts” o podróżnikach w czasie
"12 małp" jako serial konspiracyjny z elementami science fiction sprawdza się wyśmienicie, bo twórcy popisują się dobrymi pomysłami i przemyślaną ich egzekucją. Są jednak pewne niedociągnięcia, jak przesadna scena ataku oraz mdły wątek rodziny Ramsego. Nie wpływa to aż tak bardzo na całokształt, ale jednak stanowi skazę.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat