Akame ga Kill!, tom 1 – recenzja mangi
Data premiery w Polsce: 6 sierpnia 2017Tym razem wydawnictwo Waneko uraczyło miłośników mangi kolejnym znanym tytułem. Czy warto po niego sięgnąć? Odpowiedź nie jest wcale taka oczywista.
Tym razem wydawnictwo Waneko uraczyło miłośników mangi kolejnym znanym tytułem. Czy warto po niego sięgnąć? Odpowiedź nie jest wcale taka oczywista.
Akame ga Kill! #01 z pewnością jest znane fanom japońskiej popkultury za sprawą adaptacji anime z 2014 roku. Tak się złożyło, że serialu nie obejrzałam, więc z tym większą ciekawością sięgnęłam po tomik, zastanawiając się, o co tyle hałasu. Niestety, ale jak na razie jest mocno przeciętnie. Kto wie, pewnie z czasem ta historia skręci na ciekawsze tory, lecz wyraźne są już konkretne wady w pierwszym tomiku Akame ga Kill! #01
Tatsumi, chłopak dzielnie władający mieczem, wraz z przyjaciółmi wyruszył w świat, aby w tym typowym świecie fantasy uratować rodzinną wioskę. Ratunek ma przybrać postać finansową, ponieważ rodzinna miejscowość Tatsumiego cierpi na spore niedofinansowanie, skutkujące oczywiście głodem i nieszczęściem. Tak więc pełen zapału bohater zmierza dzielne ku stolicy, wyobrażając sobie, jaką to wspaniałą karierę zrobi. Bułka z masłem, itd. Tak się jednak składa, że Tatsumi to pierwszej wody naiwniak, któremu nie przyszłoby do głowy, że można go oszukać. Ze świecą szukać takiego łatwowiernego pacana, który daje się okraść pierwszej napotkanej cwaniarze. Świetlana przyszłość niknie w mroku, Tatsumi jednak zostaje zaproszony przez pewną młodą damę do swojego domostwa, ponieważ zrobiło się jej żal chłopaka mającego w perspektywie spanie pod mostem. Tam zaczyna się cała zabawa – na posiadłość napada słynna grupa zabójców, Night Raid. Pewnie mało kto się zdziwi, jak dodam, że koniec końców Tatsumi do nich dołącza, mimo że jeszcze niedawno myśl o mordowaniu nie potworów, a ludzi, wydawała mu się wstrętna.
Akame ga Kill! #01 to debiut scenarzysty ukrywającego się pod pseudonimem Takahiro oraz doświadczonego rysownika Tetsuyi Tashiro. Historia jest tak typowym przedstawicielem gatunku shounen, że aż boli. Najbardziej jednak boli koszmarna niekonsekwencja w klimacie tej opowieści. Są mangi, w których rewelacyjnie połączono wątki dramatyczne z komediowymi (Noragami #1, choć to nie tak krwawy tytuł), ale w Akame ga Kill! #01 rażą szczególnie momenty, kiedy widzimy odpadające części ciała, Tatsumi chwile polamentuje, jakoś szybko zapomina o smutku, a niedługo później bez mrugnięcia okiem jest już rewelacyjnym zabójcą, myślącym tylko o pozbyciu się stronników złego Premiera. Nigdy wcześniej nie zabijał ludzi… A tak, to Premier tak naprawdę rządzi krajem, stojąc za fotelem marionetkowego władcy. Historia jest prosta jak cep, nie mogło też zabraknąć typowego urozmaiconego grona bohaterów, wchodzących w skład Night Raid. Jest lubujący się w panach Bulat, którego diametralna zmiana wizerunku wręcz powala, dodajmy do tego przemądrzałą lolicią zabójczynię Mine, ponętną Leone, biegającą z ogromnymi nożycami Sheele czy wreszcie tytułową bohaterkę tej historii, małomówną Akame. Wszystkim szefuje tajemnicza Najenda.
Pierwszy tom Akame ga Kill! #01 zaczyna się sztampowo, przemieniając się w odrobinę ciekawszą historię, która jednak z każdą stroną zaczyna coraz bardziej rozczarowywać. Tatsumi jest bohaterem przeciętnym, wyjętym niczym z większości mang shounen, nie inaczej jest z Akame, świetną zabójczynią, która także świetnie… gotuje. Tak więc mamy sporo scen walki, ale także łażenia po górach w poszukiwaniu składników do obiadu. Wiem, że nie bez przyczyny anime tak bardzo przypadło widzom do gustu – spodziewam się, że dalsza część tej historii wypada znacznie ciekawiej, jednak sam pierwszy tomik to za mało, aby dać się wciągnąć w świat zabójców. To typowa rozrywkowa manga nastawiona na sporo sieczenia przeciwników w słusznej sprawie, na pohybel złemu władcy. Na plus zdecydowanie wypada strona graficzna – to po prostu dobra, rzemieślnicza robota. Tam gdzie ma być groteskowo, tak jest, a kiedy bohaterowie stają do walki, rysunki stają się odpowiednio dynamiczne. To właśnie w scenach akcji widać warsztat Tetsuyi Tashiro.
Polskie wydanie nie odstaje od tego, do czego przyzwyczaiło nas Waneko. Tomik jest całkiem gruby (ponad 200 stron), jednak i jego cena odrobinę przekracza standardowe 20 zł. Dwie strony na kredowym papierze to w zasadzie standard. A pod obwolutą, jak to często bywa, kryje się mała, komiksowa niespodzianka. Fani serialu pewnie i tak sięgną po mangę, a kto lubi krwawe opowieści z zabójcami (dobrze, głównie zabójczyniami) w tle, będzie zadowolony. Mnie jakoś ta manga nie wciągnęła w swój świat.
Źródło: zdjęcie główne: Waneko
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat